Rozdział 44

2.2K 85 29
                                    

Mijały minuty, godziny, dnie, a dnie przemieniały się w tygodnie. Zgodnie z obietnicą, moi przyjaciele, Tonks no i oczywiście Blaise przychodzili z Draconem co niedzielę. Raz nawet przyszła profesor McGonagall. Policzki czerwone z zażenowania mam chyba do tej pory. Rozpoczęła mi i Draco tyradę o odpowiedzialności, o tym, że oboje byliśmy głupi iż nie zgłosiliśmy się ze swoją sytuacją do dyrektora lub opiekunów domów. A po jakże męczącej rozmowie, oznajmiła, że jeśli sobie tego zapragnę, mogą przygotować mi oraz bliźniętom własne dormitorium które spełniać będzie wszystkie moje zapotrzebowania. Odmówiłam.

Chyba nie byłabym w stanie wytrzymać wszystkich obelg i pogardliwych spojrzeń ze strony osób które zaczęłyby mnie tępić za moje decyzje. Cios od Rona był wystarczająco mocny, jak zdołałabym udźwignąć ciężar śmiechów połowy szkoły?

McGonagall poszła jeszcze porozmawiać na osobności z moją mamą, potem wróciła do mnie, pożegnała się i wyszła. Potem nie przychodziła, dostawałam tylko od niej wiadomości poprzez Tonks, chciała wiedzieć jak się czuję i czy na pewno nie chcę zmienić zdania co do powrotu do Hogwartu.

Czas mijał, aż wybił 30 czerwca. Był dziś przyjemny, sobotni wieczór, wracałyśmy właśnie z mamą ze szpitala, a potem poszłyśmy jeszcze na zakupy spożywcze. Moja mama pchała wózek z bliźniakami i zakupami, a ja szłam obok nawijając kasztanowe loki na palec.

-Wszystko dobrze? 

Otrząsnęłam się z letargu i przeniosłam wzrok z włosów nawiniętych na palec na mamę.

-Słucham? - spytałam, nie słysząc tego co powiedziała. Mama westchnęła.

-Spytałam czy wszystko dobrze. Jakoś mizernie wyglądasz. - powiedziała i obleciała mnie od góry do dołu oceniającym spojrzeniem. Zatrzymałyśmy się przy bramie, wyciągnęłam klucz i ją otworzyłam na szerokość. Potem wyjęłam zakupy z dołu wózka, by mamie było lżej wnieść wózek z maluchami po schodach.

-Jestem trochę zmęczona. - uniosła brew. - No i tata. - wyrzuciłam z siebie. - Martwię się o niego. Minęło już tyle czasu, a on wciąż się nie obudził.

Pociągnęłam nosem i otworzyłam drzwi od mieszkania. Krzywołap powitał nas w progu miałknięciem, minęłyśmy go jednak, a on obrażony odszedł nie dostając swoich pieszczot.

-Również się o niego boję, ale musimy być dobrej myśli. - powiedziała wyjmując bliźnięta z wózka i przenosząc je do kołyski które aktualnie zostało przeniesione do salonu. Maluchy pomarudziły chwilę, ale potem zapadły w drzemkę.

Położyłam się na kanapie i przykryłam kocem.

-Zrobię herbaty, kochanie. - oznajmiła mama i ruszyła w stronę kuchni.

-Dobrze, mamo. - mruknęłam za nią, jednak nim wróciła, ogarnął mnie sen.

***


Ręka powędrowała na twarz by odpędzić natrętne coś, co łaskotało mnie w twarz. Nie pomagało. Otworzyłam oczy i zauważyłam rudą szczotę.

-Krzywołap! - zawołałam. - Zabieraj swój ogon!

Kot na odchodne uderzył mnie ogonem w nos, a potem dumnie unosząc głowę, zbiegł z kanapy i podreptał do innego pokoju.

Parę sekund później zorientowałam się, że jest ranek, a konkretniej parę minut po jedenastej rano. Jak to możliwe, że zasnęłam wczoraj? Przecież nawet ciemno za oknem nie było! Jęknęłam cicho czując jak bolą mnie plecy od spania w niewygodnej pozycji na kanapie. Przy zimnej herbacie, prawdopodobnie tej, co zrobiła mi wczoraj mama, leżał liścik.

WPADKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz