30.

12 0 0
                                    

- Naprawdę uwierzyłeś, że czwórka nastolatków da radę pokonać dorosłych czarodziejów? - zachichotał Lucjusz. Zawtórowała mu moja matka, która mocno pociągnęła mnie za włosy, na co jęknęłam. Obok mnie stała Hermiona, dalej próbująca się wydostać z objęć jakiegoś postawnego, brodatego mężczyzny. Po drugiej stronie Rona trzymał okropnie wyglądający facet. Tłuste włosy spadały strąkami po jego twarzy, jednak widocznie był na tyle silny, że dał radę utrzymać nastolatka w jednym miejscu. 

Harry rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego jedynym ratunkiem zdawał się być kamienny łuk na środku pokoju, jednak w jego środku widać było błądzące kształty, a do moich uszu docierały szepty. Kurczowo trzymał w dłoni przepowiednię, nie przejmując się kroplą krwi spływającą z jego policzka przez upadek na ziemię. W sali słychać było tylko nasze gorączkowe oddechy i głos śmierciożercy. 

- Nie utrudniajmy tego zbytnio - Malfoy stanął niedaleko łuku i wyciągnął dłoń. - Po prostu oddaj mi tę przepowiednię albo patrz jak twoi przyjaciele... - wzrok Pottera powędrował odruchowo na mnie. Próbowałam uśmiechnąć się pokrzepiająco, jednak wszystkie mięśnie, nawet twarzy, jakby odmówiły mi posłuszeństwa. -... umierają w męczarniach. Naprawdę tego chcesz? Być odpowiedzialnym za śmierć kolejnych ludzi. Nie dość śmierci w twoim życiu?

- Nie dawaj mu tego, Harry! - wykrzyczałam błagalnie, a matka uciszyła mnie i mocniej pociągnęła za włosy. Jednak chłopak mnie nie posłuchał. Wyciągnął dłoń z szklaną kulką i włożył ją powoli do ręki Lucjusza, który uśmiechnął się triumfalnie.

Wtedy za nimi pojawiło się światło, zza którego wyłoniła się sylwetka mężczyzny. 

Syriusz. Cały i zdrowy. 

Miałam ochotę rozpłakać się z ulgi, jednak ból w potylicy przez ciągnięte włosy skutecznie mi to utrudniał. Harry spojrzał na swojego ojca chrzestnego ze zdziwieniem i ulgą jednocześnie. Jego barki uniosły się, jakby ktoś zdjął z nich ogromny ciężar.

Lucjusz odwrócił się powoli w stronę Blacka, który podszedł do niego spokojnie. 

- Odczep się od mojego syna chrzestnego - powiedział bez żadnych emocji i uderzył mężczyznę w twarz. Lucjusz przewrócił się z impetem, a z jego dłoni wypadła przepowiednia, która rozbiła się na kawałeczki o podłogę. Na jego twarzy malował się szok. Harry uśmiechnął się szeroko, po raz pierwszy od kilku godzin i podbiegł do Syriusza, obok którego pojawiali się inni ludzie, zapewne aurorzy. Poczułam, jak Bellatrix zwolniła swój uścisk na mojej talii i zeskoczyłam z podestu. Namierzyłam swoją różdżkę, która najwyraźniej musiała mi upaść, i od razu do niej podbiegłam. 

Starałam się jak najskuteczniej unikać zaklęć miotających się między stronami wokół mnie. Jednocześnie usiłowałam śledzić przebieg walk.  Białe cienie mieszały się z czarnymi, tworząc szary pierścień wokół czwórki osób w centrum pomieszczenia, pod kamiennym łukiem - Syriusza, Harry'ego, Lucjusza i jakiegoś śmierciożercy. W oczach mojego wuja zauważyłam jednak czystą furię. Zaczęli rzucać między siebie zaklęcia, a po chwili dodatkowy śmierciożerca upadł na ziemię za sprawą kobiety, która przybyła nam na ratunek. 

Przed kamiennym łukiem został tylko Harry, Syriusz i Lucjusz. Zaczęli obaj rzucać w niego zaklęciami, jednak Malfoy nie dawał się pokonać. Sprytnie odpowiadał zaklęciami tarczy, wyraźnie czekając na posiłki ze strony swoich pobratymców. W końcu na jednym z podestów, tym samym, na którym stałam przed chwilą, zauważyłam moją matkę, która zamachnęła się różdżką. Zobaczyłam jej wzrok, skupiony na Syriuszu. Rzuciłam zaklęcie rozbrajające, które tylko odbiła i skwitowała śmiechem, po czym rzuciła na mnie Cruciatusa. 

Moje ciało przeszył ból nie do zniesienia, jednak jakże znajomy. Cichy krzyk wyrwał się z moich warg, gdy skuliłam się na podłodze. Na chwilę zapomniałam, gdzie jestem - znów byłam bezbronną dziewczynką w ogromnej willi Malfoy'ów, która zrobiła coś wedle nich niedopuszczalnego. Obok mnie wybrzmiał rozpaczliwy wrzask Draco, również potraktowanego tą klątwą. 

Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że to nie Draco krzyczał. 

To był Harry. 

Harry, którego przytrzymywał profesor Lupin. Jego krzyk rozdarł powietrze w całym pomieszczeniu, w którym czas jakby się zatrzymał. Kiedy doczołgałam się niedaleko miejsca, w którym stał, zobaczyłam powód jego cierpienia. 

Syriusz leżał na ziemi. Martwy. 

Nie udało mi się powstrzymać łez, które spłynęły ciurkiem po moich policzkach, zmywając po drodze piasek z twarzy. Potter wyrywał się z objęć Lupina, na którego twarzy malowała się cicha rozpacz, jednak trzymał chłopaka mocno. Kiedy spojrzałam na podest, okazało się, że mojej matki nie było. 

Zebrałam w sobie ostatki sił i wstałam. Potknęłam się o wystający kamień, jednak szybko złapałam równowagę i wybiegłam na jeden z korytarzy. Kiedy nim sunęłam, myślałam o wszystkich złych rzeczach, które zrobiła moja matka. 

Zamordowała niewinnych mugoli.

Dołączyła do tego psychopaty, któremu zaczęła służyć. 

Zniszczyła mi dzieciństwo. 

Zabiła najpierw mojego ojca, a teraz... 

Ojca chrzestnego chłopaka, którego kochałam. 

Sterowała mną furia i chęć zemsty. Coś z tyłu głowy podpowiadało mi, że ona zasługuje na śmierć. Nikt nie powinien czynić tak ogromnego zła, które uszłoby mu praktycznie na sucho. Biegłam przed siebie, a gdy zobaczyłam sylwetkę kobiety i jej rozczochrane włosy, jakaś moc przepłynęła przez moje ciało. Z mojej dłoni wyleciała potężna kula ognia, która przewróciła ją na ziemię, na co moja matka zareagowała rozpaczliwym krzykiem. 

Kiedy odwróciła się do mnie, nie zauważyłam w niej ani trochę poczucia winy. 

Podbródek zaczął mi drżeć, a po policzkach znów popłynęły łzy, tym razem wściekłości i bezsilności. Otoczył nas promień ognia, który zaczął się zacieśniać. Złapałam się za głowę i lekko pociągnęłam za włosy, by jakkolwiek opanować ogień płynący w moich żyłach. Koło jednak zbliżało się do mnie, czułam jego gorąco i pot gromadzący się na moim czole i mieszający się z łzami. 

Upadłam na kolana naprzeciwko kobiety. 

- Zabiłaś ich - wychrypiałam, na co ona zaśmiała się pod nosem. Przekrzywiła głowę i spojrzała mi głęboko w oczy. 

- Więc zabij i mnie - odparła lekko i rozłożyła ramiona. Pokręciłam głową i mocniej pociągnęłam się za włosy. 

- Nie będę taka jak ty - zaprzeczyłam stanowczo. - Nie jestem taka jak ty. 

Pierścień zaczął się powiększać, a ja czułam jak płomienie w moich żyłach powoli się uspokajają. 

- Jesteś strasznie słaba, córeczko - wypluła i zachichotała szyderczo. Wypuściłam włosy z pięści i, lekko osłupiała, wstałam z podłogi. - Słaba, tak samo jak twój ojciec. 

- On nie był słaby - powiedziałam, a kobieta spojrzała na mnie lekko zaskoczona. Płomienie nie otaczały już nas obu. Skierowałam je na nią. We wnętrzu chciałam, by poczuła to samo, co ja. Chciałam, żeby się bała. Pragnęłam jej strachu bardziej niż czegokolwiek innego. - Ja też nie jestem słaba. Jestem silniejsza od ciebie - dodałam, gdy w jej oczach zobaczyłam coś, czego nie widziałam nigdy wcześniej. Zobaczyłam jej strach. - Zabicie kogoś nie jest oznaką siły. To akt desperacji. A ty jesteś bardzo zdesperowana. Chcesz, żeby on cię pokochał, nawet jeśli wiesz, że nie jest zdolny kochać nikogo i niczego poza władzą. 

Zahamowałam ogień w moich żyłach i, zupełnie tak jak chciałam, pierścień wokół mojej matki znikł. Ją za to wstrząsnęły konwulsje, a z ust wydobył się okrzyk bólu. Kiedy odwróciłam się, zobaczyłam Harry'ego. 

Na jego twarzy malowała się czysta rozpacz, jednak po oczach poznałam, że nie był sobą. Widziałam, że próbował walczyć z czymś w środku siebie. Stał z uniesioną różdżką, jednak po chwili złapał się za głowę i z krzykiem upadł na kolana. Moja matka skorzystała z okazji i wbiegła do kominka, za pomocą którego teleportowała się w tylko sobie znane miejsce. Podbiegłam do bezbronnego chłopaka, za którym stał Voldemort, szepcząc coś do niego. Uniósł miejsce, na którym powinny być brwi i spojrzał na mnie z politowaniem, gdy złapałam Pottera za rękę. Kurczowo ją ścisnął, jakby od tego miało zależeć jego życie. 

Angel Among Demons || H.J.PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz