Rozdział 30.

424 12 12
                                    

Minęło dziesięć lat od kiedy żyjemy z Megan u Mścicieli. Niosąc ją tamtego dnia do bazy, pomyślałem, że dupie mam co gadają inni. Nikt nie ma prawa zrobić mi krzywdy, bo nikt się nie odważy. A Megan jest moją córką i kocham ją. Tak, dokładnie tak.

Kiedy wróciliśmy w moim pokoju przywitała nas czerwona od łez twarz Beki. Wiedziałem, że się martwi. Dużo czasu zajęło mi wytłumaczenie, że zostaje, że nigdzie się nie wybieram. Ta kobieta strzeliła takiego focha, że nie chciała mnie oglądać. Na szczęście Meg wkroczyła do akcji i wyprosiła 10 minut rozmowy ze mną argumentując to swoim uśmiechem numer pięć, któremu nawet najgorszy brutal by się nie oparł. Rebeka jednak przez następne dwa tygodnie wykorzystywała  moją osobę, mówiąc, że ciągle mi nie wierzy. Wracałem zmęczony z jej pokoju...nie dawała mi nawet chwili wytchnienia, a przecież mężczyzna nie może cały czas! A swoją drogą ja też już byłem stary...

- Co robisz tato?  - do pokoju wpadła Megan. Dorosła Megan. Bardzo przypominała mi siostrę, tak samo się uśmiechała jak ona i miała identyczną figurę. Czasami wychodząc spod prysznica w samej bieliźnie przypominały mi się sceny sprzed dziesięciulaty w moim bunkrze.

- Myślę  - odpowiedziałem uśmiechając się

- Ty? A nad czym? - zaśmiała się i upadła na łóżko

- Nad... - nie powiem jej, że wzięło mnie na wspominki ostatnich dziesięciu lat - Nad niczym w sumie.

- Yhym... a wiesz, dzisiaj wychodzę wieczorem - podparła ręką głowę i spojrzała się prosto w moje oczy

- Gdzie i z kim? - zapytałem, chociaż spodziewałem się jaka może nadejść odpowiedź. Megan była piękna, nawet bardzo. Niczego jej nie brakowało, co natomiast denerwowało mnie. Widziałem te spojrzenia jej kolegów, czy innych facetów. Ręka mnie świerzbiła, żeby tak każdemu wpierdol spuścić. A musiałem robić dobrą minę do złej gry.

- Z Zackiem... - wyszeptała i oblała się rumieńcem. No kurwa, po moim trupie

- Dobrze idź, tylko wróć w miarę o ludzkiej porze. Najlepiej przed 22:00, a w ogóle to najlepiej będzie jak on przyjdzie po Ciebie i będę mógł się na niego spojrzeć.

- Oj Bucky... - Meg wstała i wpakowała mi się na kolana - Nie bądź taki nadąsany no...Wiesz przecież, który to Zack i już z nim gadałeś chyba ze trzy razy!

- Dobrze Megan, ale teraz zapewne wychodzicie na jakąś randkę, czy coś...

-No, czy coś - zamyśliła się - Nie wiem czy można to nazwać randką. Idziemy po prostu pogadać na plac zabaw.

- Yhymm... - kiwnąłem głową na znak, że rozumiem, ale tak naprawdę nie rozumiem i nawet nie chcę.

Meg oplotła mi ręce w okół szyji i pocałowała w policzek.

- Bucky...Tatuś...no, nie bądź taki - uśmiechnęła się prosząco i zatrzepotała rzęsami

- Dobra, dobra - wywróciłem oczami - Niech nie przychodzi, nie będę się patrzył na niego. Tylko daj mu do zrozumienia, że wiem gdzie ma pokój. Ok?

- Ok! - wykrzyknęła i ucałowała moje czoło - Jesteś najlepszy!

- Bo wiem, że mogę Ci ufać, bo jesteś mądra i wiesz, co robisz - odpowiedziałem, a starałem się brzmieć jak najbardziej profesjonalnie. Jak typowy ojciec.

- Tak tatuś, masz całkowitą rację - zaśmiała się - A teraz idę się umyć! - po czym wpadła do łazienki

Westchnąłem.

Czekając na zbawienie || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz