Jak każdego dnia Natasha wstała pierwsza i z kubkiem gorącej i paskudnej kawy udała się w kierunku Sali Głównej.
Sala Główna było to olbrzymie pomieszczenie, do którego wchodziło się przez szklane, dźwiękoszczelne drzwi. Centralne miejsce zajmował stół konferencyjny na dwadzieścia osób, naprzeciwko tegoż stołu duże biurko, a za nim tablica. Oprócz tego po lewej stronie stały dwa biurka z działającymi komputerami, kilka półek zawalonych teczkami, papierami i książkami (głównie naukowymi), po prawej natomiast trzy ogromne okna, przez które miało się widok na niewielkie wzgórze.
Sala ta, była miejscem „dowodzenia" i obrad Avengers. Ich„dowodzenie" nie polegało na wydawaniu poleceń bądź rozkazów,polegało na stałej kontroli i uwadze ludzi, którzy mieszkają w olbrzymim kompleksie fabryk.
Mścicielom udało się uratować znaczną część ludności kilku stanów, w tym Georgii, Florydy i Karoliny Południowej.
Oczywiście nie mówimy tutaj o milionach, ale liczba zamieszkujących ludzi ogranicza się do tysięcy. Wielu zginęło w katastrofie,wielu w ogóle nie chciało dać sobie pomóc, a jeszcze inni po prostu w to nie wierzyli. Ci którzy chwycili rękę wyciągniętą do nich z pomocą mieszkają w fabryce i mają się dobrze.
Wdowa podeszła do okna i oparła się o ścianę. Ciężko westchnęła, widok nie należał do najpiękniejszych i chociaż wpatruje się w niego codziennie to mimo wszystko jest jej przykro.Ciężko żyć mając początkowo wszystko, aż tu nagle, pewnego dnia,stracić to wszystko.
„Ile już tutaj jestem i codziennie te same myśli" - westchnęła w duchu.
Upiła łyk przestygłej już kawy i skrzywiła się. Kawa z ekspresu była by wybawieniem.
Znów zerknęła w okno, a jej spojrzenie skierowało się na niewielki punkcik na wzgórzu.
Zmarszczyła brwi.
„Co to? Kto to?"- zapytała się w myślach. Odłożyła na parapet kawę i chwyciła lornetkę leżącą na stole. Wcale nie zdziwił jej fakt, że ów przedmiot znajdował się na miejscu Steve'a, on zawsze lubił takie rzeczy.
Spojrzała jeszcze raz w to samo miejsce, ale przez lornetkę i dech zamarł jej w piersi.
To była mała dziewczynka. Chwiejnym krokiem schodziła ze wzgórza.Wdowa wpatrywała się w nią kompletnie zbita z tropu. „Co do diabła?" - znów zagadnęła sama siebie.
W pewnym momencie dziewczynka potknęła się i przeturlała się z górki. Próbowała wstać, ale ciężko jej było unieść się na rękach.
Kobieta odrzuciła lornetkę i pędem wybiegła z pokoju. Na jej twarzy malowało się przerażenie i troska. I nie bez przyczyny,widziała samotne dziecko, wycieńczone, zapewne głodne i może na skraju wyczerpania fizycznego, nie mówiąc już o psychicznym.
Zupełnie nie zważała na idących ludzi, trącała ich ramieniem,odpychała od siebie, chciała jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
- Dokąd tak lecisz? - zapytał Steve kiedy go mijała, ale nie odpowiedziała mu zbyt pochłonięta własnymi myślami.
Naparła całym ciałem na drzwi i wybiegła potykając się o własne nogi.
- Natasha ! - krzyknął za nią mężczyzna, obserwując jednocześnie jak z każdą sekundą zbliża się do bramy.
Zmarszczył brwi.
Coś mu nie pasowało w zachowaniu Nat. Zwykle się tak nie zachowywała, zawsze odpowiadała na pytania, no, nie zawsze słownie,ale adekwatnie do pytania. A teraz? Leciała na łeb na szyję przed siebie i nawet się nie obejrzała.
CZYTASZ
Czekając na zbawienie || Bucky Barnes
FanfictionPostapokaliptyczna rzeczywistość. Bucky Barnes jeden z wielu, ocalałych w katastrofie planety, ludzi teraz ukrywa się w bunkrze walcząc o przeżycie. Pewnego dnia spotyka kogoś kto obraca jego życie o 180 stopni.