Spoglądałem w stronę śpiącej dziewczynki. Leżała spokojnie, nawet w ciągu nocy zachowywała się spokojnie, a obawiałem się że nie zaśnie albo zacznie krzyczeć, w końcu miała ku temu powody biorąc pod uwagę wczorajszy dzień. Oderwałem od niej spojrzenie, które skierowałem na leżącą przede mną mapę. Ponad 300 kilometrów.
Co ich do diabła podkusiło żeby siedzibę utworzyć w akuratnie w Georgii?
Dlaczego narzekam? Kurna, przecież udało mi się wylądować w tym zapyziałym miejscu, a mogłem wylądować sam jeden Bóg wie gdzie np. w Arizonie?! I mieć do przejścia tysiące kilometrów, a tak mam tylko 300.
Złożyłem mapę i przesunąłem się do Megan.
-Obudź się Megan – wyszeptałem, ale żadnej reakcji.
- Megan – potrząsnąłem delikatnie jej ramieniem – wstawaj śniadanie.
Otworzyła swoje zielone oczy i spojrzała się prosto w moje.
-Cześć Bucky - odpowiedziała– Dzisiaj też idziemy, prawda ?
- Tak Megan, musimy iść – stałem do niej tyłem i szukałem w plecaku konserwy – Masz – podałem jej puszkę.
- Nie zjem całej.
- Na pół ? - zapytałem
- Okey – odpowiedziała uśmiechnięta, ale nie był to wesoły uśmiech.
Szybko uporaliśmy się ze śniadaniem,zebrałem rzeczy i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Szliśmy godzinami w milczeniu. Nawet nie ma co opowiadać o tym co widziałem. Ciągle ten sam widok:porozwalane drzewa, ruiny, drzewa, ruiny i puste drogi przecinające to wszystko. Megan nie wiele mówiła, od rana znacznie posmutniała i przycichła. Jakbym jej nie znał wcześniej pomyślałbym że to takie dziecko, ale że pamiętam jej śmiech i wygłupy z...z...z Sarą ...Czemu ja się dziwię ? Dziecko jest same, no może niecałkowicie, bo ze mną, ale to tak jakby było same. Nie szkolono mnie na bycie niańką dla dzieci, tylko do bycia zabójcą na zlecenie.
Nagle do moich uszu dobiegł dziwny dźwięk.
Zatrzymałem się.
Megan przeszła koło mnie ze spuszczoną głową nawet nie zauważyła że się zatrzymałem.Wyciągnąłem rękę i chwyciłem ją za ramię przyciągając do siebie. Rozejrzałem się wkoło i nie dostrzegłem niczego niepokojącego. Czyżby moja intuicja płata mi figla ?
- Bucky patrz! Pieski – zawołała dziewczynka wskazując palcem . Odwróciłem się i rzuciłem pełne przerażenia spojrzenie na biegnące w naszym kierunku trzy psy.
Tak wiem, niby Ziemia jest zniszczona i ludzie ledwo łączą koniec z końcem to do tego dochodzą jeszcze zwierzęta. Nie, nie wyginęły. Tak jak zawsze przetrwa tylko najsilniejszy osobnik .
- Megan schowaj się za mnie – powiedziałem, mam nadzieję że wystarczająco pewnie, bo wcale się tak nie czułem . Dzika zwierzyna jest ciężka do opanowania, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi przetrwanie.
- Ale Buck...pieski....- powiedziała z nutą rozpaczy w głosie.
- Nie dyskutuj ! - chwyciłem ją za ramię i pociągnąłem za siebie.
Psy były co raz bliżej i bliżej.Wyciągnąłem wepchnięty za pasek od spodni pistolet i wymierzyłem w najbliższego psa. Leży martwy . Dobra zostały dwa. Wystrzeliłem w kolejnego, ale niestety chybiłem.
- Szlag – wyszeptałem do siebie po czym załadowałem i wystrzeliłem znowu tym razem celniej. Pies jak szmaciana lalka przeturlał się dwa razy i zostawiając za sobą ślad rozkopanej ziemi, padł bezruchu.
Został tylko jeden. Słyszałem doskonale jego wycie, szczekanie, odgłos odbijający się od ziemi łap. Był coraz bliżej. Zanim wystrzeliłem poczekałem aż dystans między nami zmniejszy się na tyle że będę mógł widzieć jego pysk.
BUM !
Prosto między oczy.
Westchnąłem przeciągle i schowałem pistolet na miejsce.
Odwróciłem się i o mało nie wszedłem w Megan. Spojrzałem na nią z góry i nagle zdałem sobie sprawę że widziała jak głowa psa rozpada się na kawałki.
Idiota.
Przykucnąłem naprzeciwko niej.
- Ej... Wszystko gra ? - zapytałem potulnie
- Dlaczego to zrobiłeś ? - podniosła na mnie załzawione oczy
- Musiałem.
- Nie musiałeś – pociągnęła nosem
- To nie są potulne pieski jakie znałaś do tej pory.
Nie odpowiedziała tylko kolejny raz pociągnęła nosem, ale nie zapłakała.
- No już...tylko nie płacz. Nie ma o co – powiedziałem może trochę za bardzo ostro.
Znowu zero odpowiedzi. Wstałem na równe nogi.
- Chcesz na ręce ? - pokręciła przecząco głową – To w takim razie idziemy dalej .
Ruszyłem, a dziewczynka szła za mną jeszcze bardziej posmutniała niż wcześniej .
Co jakiś czas odwracałem głowę w jej kierunku. Niby sprawdzając czy idzie za mną, niby czekając aż w końcu podniesie na mnie swój wzrok i uraczy jednym z uśmiechów. Ale nic takiego się nie stało. Jezu jaki ja jestem beznadziejny,nawet dzieckiem nie umiem się zająć . Przeze mnie nabawi się jakiś chorób psychicznych i będzie miała uraz do końca życia. Zamiast być wesołą ośmiolatką to będzie smutną ośmiolatką. Świetnie,rewelacja, na pewno tego chciała Sara. Zatrzymałem się .
Dlaczego ci tak nagle zależy Bucky , co ? Nie zależy. To co cię to obchodzi że jest smutna ? Nie wiem... Dlaczego do mnie gadasz ? Anie mogę? Ale wcześniej milczałeś. No tak, ale wcześniej ci nie zależało i przede wszystkim nie byłeś miękką kluchą. Nie jestem miękką kluchą. Jesteś, czuję jak budzą się w tobie uczucia. Jeszcze trochę, a zapomnisz że jesteś moredr...CISZA!
Odwróciłem się w jej stronę i poczekałem aż podejdzie do mnie. Kiedy znalazła się wystarczająco blisko, podniosłem ją z ziemi i wziąłem na ręce. Nie wyrywała się nie krzyczała, owinęła moją szyję swoimi rękami i przyłożyła głowę do mojego ramienia. Ruszyłem znacznie szybciej.
Powoli się z ciemniało, a należało znaleźć jeszcze miejsce na nocleg.
![](https://img.wattpad.com/cover/81133720-288-k794388.jpg)
CZYTASZ
Czekając na zbawienie || Bucky Barnes
FanfictionPostapokaliptyczna rzeczywistość. Bucky Barnes jeden z wielu, ocalałych w katastrofie planety, ludzi teraz ukrywa się w bunkrze walcząc o przeżycie. Pewnego dnia spotyka kogoś kto obraca jego życie o 180 stopni.