18.

679 49 5
                                    


Kiedy Ziemię powoli ogarniał mrok, pomyślałem że już koniec marszu i zatrzymałem się na środku drogi (o ile suchą i popękaną ziemię można nazwać drogą). Dzisiaj zatrzymamy się tutaj. Niebo jest przejrzyste i jest nawet ciepło, noc także będzie ciepła.Zrzuciłem z pleców plecaki i wykonałem obrót o 180 stopni. Megan szła powolnym krokiem jakieś pięć metrów ode mnie.

Tak sobie myślę,że chyba za ostro ją potraktowałem. Jednak to tylko dziecko, a szliśmy prawie trzydzieści kilometrów.

Stałem ze skrzyżowanymi rękami, czekając na nią. Kiedy podeszła w pierwszej chwili myślałem że, jest taka blada ze zmęczenia i wyczerpania, dopiero po chwili uświadomiłem sobie że to pył z walącej się galerii. Chyba przydałoby się umyć, zarówno jej jaki mnie.

Nie miałem ochoty przerywać ciszy. W sumie gniew już dawno ustąpił, chyba go rozchodziłem, ale prawda jest taka, że nie miałem nic dopowiedzenia.

Usiadłem na ziemi naprzeciwko niej i wyciągnąłem puszki z jedzeniem. Podałem jej jedną, którą wzięła bez słowa. Jedliśmy chwilę w milczeniu, w pewnym momencie dał się słyszeć cichutki szept:

- Przepraszam...

Podniosłem głowę i spojrzałem na nią zaskoczony. Nie patrzyła w moją stronę,mieszała beznamiętnie w puszce z fasolką.

- Co?

- Przepraszam, Bucky- powiedziała znacznie głośniej i spojrzała na mnie.

Pokiwałem głową,ale nie odpowiedziałem nic. Chyba nie spodziewała się takiej reakcji, bo poruszyła się niespokojnie i po chwili znów pierwsza przełamała ciszę:

- Tutaj zostajemy na noc?

- Tak. Jest ciepło. Rozpalę ognisko i nie powinniśmy zmarznąć- mój ton był bardziej bezuczuciowy niż się spodziewałem – Pójdę poszukać drewna. Zostań tu.

Wstałem i ruszyłem przed siebie. Mam kompletną pustkę w głowie, zresztą nawet nie chce mi się myśleć.

Nazbierałem drewna i wróciłem na miejsce. Megan zdążyła rozłożyć oba śpiwory i wpakować się do jednego z nich.

Nie spiesząc się szczególnie rozpaliłem ognisko, po czym usadowiłem się obok dziewczynki.

Usłyszałem szelest materiału i poczułem jak małe ręce oplatają moje ramię.Spojrzałem w stronę dziecka. Patrzyła na mnie jak bezpański piesek. Wyciągnąłem rękę z jej uścisku i objąłem ją,przysuwając bliżej siebie.

- Przepraszam cię Bucky, naprawdę – wyszeptała.

- Wiem.

- Nie gniewaj się na mnie, proszę...

- Już dobrze. Nie gniewam się – wyszeptałem wtulając policzek w jej włosy.

- To czemu jesteś zły? - zapytała odsuwając się ode mnie.

- Nie jestem – uśmiechnąłem się – wydaje ci się.

- Na pewno?

- Na pewno. Po prostu wyciszyłem się, bo dzisiaj cały dzień nic nie mówiłaś – zażartowałem

- Bo nie miałam siły mówić, bo jest mi smutno, że zgubiłam Diego – powiedziała spuszczając wzrok.

- Może uda się znaleźć innego? W końcu to nie była ostatnia galeria, ani sklep.

- Myślisz? - zwróciła na mnie spojrzenie zielonych oczu

- Tak myślę.

Zamilkła, a wzrok zwróciła w stronę ognia.

Czekając na zbawienie || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz