5 dni.
5 dni bez jedzenia i wody. Źle obliczyłem, źle, bo nie jestem jakimś pieprzonym matematykiem.
Ledwo powłóczę nogami.
Normalny człowiek dawno by umarł, ale nie ja, o nie. Ja jestem superżołnierzem, jestem super i dlatego żyję. Wszystko przez to pieprzone serum supergościa! Jestem taki zajebisty.
Spojrzałem na Meg. Szła koło mnie równie powolnym krokiem, co ja.
Wiem, że jestem zmęczona i głodna. Musi być. Chociaż oddałem jej wszystko, co mieliśmy to ciągle za mało. Dwie puszki i dwie butelki wody. Puszki rozdzieliłem tak by starczyło na cztery dni tylko dla niej. Dla siebie nic. Tak samo woda. Tylko dla niej. Ona ma dojść na miejsce, nie ja. Obiecałem ją przyprowadzić i zrobię to.
Nie wiem ile jeszcze będziemy iść, straciłem rachubę czasu. Nie potrafię zebrać myśli, wszystko mi się plącze i miesza. W głowie huczy tylko jedno zdanie „Ona musi tam dojść i żyć".
Jak mam to zrobić? Jak kurna ?! Powiedziałem, że się uda, ale nie wiem...powiedziałem, że to zrobię, ale nie wiem...
Zakręciło mi się w głowie i poczułem jak tracę grunt pod stopami.
Upadłem na kolana.
- Bucky?! - krzyknęła przerażona Megan – Bucky?! Wstań! – chwyciła mnie za rękę i próbowała podnieść do góry.
Patrzyłem na nią tępym spojrzeniem.
Wiem, że muszę wstać i iść dalej, ale nie mogę, nie mam siły.
Zamrugałem kilkakrotnie oczami, próbując przywrócić ostrość widzenia, która z każdą sekundą stawała się coraz gorsza.
-BUCKY ! - wrzasnęła przerażona – Musimy iść. Wstawaj ! - stanęła za moimi plecami i wsadzając mi ręce pod pachy próbowała unieść do góry.
- Bucky...proszę...- łkała – proszę...musimy...Buck...
Dalej Bucky, musisz wstać. Musisz. Dalej. Dupa do góry. Dla niej.Dla księżniczki. Dla Megan. Obiecałeś.
Uniosłem jedno kolano do góry, potem drugie, ale nie zdążyłem zrobić nawet dwóch kroków jak runąłem jak kłoda na ziemię.
Przed oczami mi pociemniało. Słyszałem dobiegający z oddali-chociaż stała tuż obok- przerażony, pełen strachu i bólu głos Megan.
To już koniec. Przegrałem. Nie udało mi się doprowadzić ją do celu. Misja zakończona niepowodzeniem...To...koniec...
* * *
Powoli otwierałem oczy, przez które docierało jasne, białe światło. Z większą dozą ciekawości niż odwagi otworzyłem je szerzej. Roztaczała się przede mną nieskazitelna biel, a ja sam leżałem w czystej pościeli.
Co do kurwy?
To nie może być niebo. Nie zasłużyłem sobie na nie.
Nagle mój wzrok skierował się w stronę drzwi, które lekko się uchyliły.
- Cześć – powiedział znajomy głos
- Cześć – odpowiedziałem
- Przyszedłem sprawdzić, czy się obudziłeś? – wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi
- Jak widać – próbowałem podeprzeć się na rękach aby usiąść, ale gestem dłoni nakazał mi bym został na miejscu
- Leż. Musisz odpocząć
- Znowu ty stoisz nade mną – powiedziałem, a moje kąciki ust powędrowały ku górze na wspomnienie dawnych lat.
- Taa...- zaśmiał się i usiadł na krześle obok łóżka
Zapadła cisza, którą przerywało tykanie aparatury do której byłem podłączony.
- Czy Megan...- zacząłem, a w moim głosie słychać było narastające przerażenie- Czy ta dziewczynka, co była ze mną...czy ona... – jąkałem się jak głupi, ale nie mogło mi przejść przez gardło, że coś mogło się z nią stać. Bałem się tego jak cholera.
Steve spojrzał na mnie wymownie, a potem opuścił wzrok i podrapał się w czoło.
Jezu...nie.
Schowałem twarz w dłoniach.
CZYTASZ
Czekając na zbawienie || Bucky Barnes
FanfictionPostapokaliptyczna rzeczywistość. Bucky Barnes jeden z wielu, ocalałych w katastrofie planety, ludzi teraz ukrywa się w bunkrze walcząc o przeżycie. Pewnego dnia spotyka kogoś kto obraca jego życie o 180 stopni.