Od kiedy mała jest ze mną miewam coraz częściej przebłyski pamięci. Pamiętam rodziców, moje dawne miłości, ale najbardziej moją mamę.Pamiętam jak kazała mi się cieplej ubierać, bo zimno, jak czytała mi bajki na dobranoc, jak chodziła ze mną na plac zabaw, jak krzyczała kiedy nie chciałem posprzątać w pokoju, albo przynosiłem uwagę ze szkoły, jak kręciła się przy moim łóżku kiedy byłem chory. Nie wiem dlaczego tak dobrze pamiętam właśnie ją, może powodem tego jest Megan, która wpadła mi w ręce i wzbudziła uczucia rodzicielskie. Tak dokładnie: UCZUCIA RODZICIELSKIE. Wzbudziła we mnie uczucia rodzicielskie. Bucky: dobry tatuś. Przecież to nawet nie brzmi. A może brzmi? Sam nie wiem. W każdym razie tak sobie myślę, że powinienem iść się leczyć psychiatrycznie. Przecież nie powiem głośno, że dziewczynka wyryła w mojej głowie miejsce dla siebie i powoli zaczyna zajmować każdą wolną przestrzeń i myśl. Wszytko pod nią, wszystko dla niej. Czy ja aby nie przesadzam? Czy powodem tego jest fakt, że obiecałem komuś utrzymanie jej przy życiu, czy ten inny powód,który mnie przeraża? Nie wiem, albo nie chcę wiedzieć. Coś czuję, że odpowiedź na te pytania przyjedzie, kiedy dojdziemy na miejsce.
* * *
Dzisiaj musieliśmy zrobić postój dużo wcześniej niż zwykle, bo zbierało się na burzę. A że w pobliżu znajdowało się tylko centrum handlowe to zatrzymaliśmy się tam. Nie wziąłem dzisiaj Megan,ani razu na ręce, pomimo tego że biadoliła i jęczała strasznie. Uszy puchły.Tylko niech mi ktoś powie jak to jest że po pięciu metrach bolą ją nogi? I wtedy od razu na ręce. Już nie wspomnę o tym jak kazałem jej wejść po schodach na pierwsze piętro galerii. Płakała wtedy dlaczego ruchome schody nie działają i jaki jestem okropnie niefair.
Zatrzymaliśmy się niedaleko owych schodów, żeby było niedaleko do wyjścia.
Rozsiadłem się wygodnie na rozłożonym śpiworze. Miasto- którego nazwy nie pamiętam- było całkowicie opuszczone. Ani żywej duszy.
Wyciągnąłem z plecaka mapę.
- Więc tak – powiedziałem cicho do siebie – jesteśmy tutaj. Wow! W połowie drogi. Nieźle . Dziennie przechodzimy plus minus 30/32 kilometry. Dzisiaj około 25. Deszcz... Kurde. Jutro musimy ruszyć skoro świt. MEGAN ! - krzyknąłem. Pozwoliłem małej biegać po galerii, skoro i tak nikogo nie było to nie musiałem się zamartwiać - MEGAN !
- Co jest Buckusiu ? - zapytała przytulając się mocno do mojej szyi od tyłu.
- Jutro o świcie wyruszamy, więc dzisiaj idziemy wcześniej spać – chwyciłem ją w pół i przerzuciłem przez ramię tak że wylądowała na moich kolanach.
- HAHAHA ! Bucky... - podniosła się na łokciach i spojrzała na mnie tym poważnym wzrokiem – ale ja nic, a nic nie jestem śpiąca.
- Trudno. Jutro też nie będę cię niósł - odpowiedziałem beznamiętnie
- Ale, ale... – aż zerwała się na równe nogi – BUCKY !
- Co ? - zapytałem z miną niewiniątka
- Nawet kawałeczek mnie nie poniesiesz ?
- Nie.
- A jak będą mnie strasznie nogi bolały ?
- Nie.
- A...a jak się przewrócę
- To wstaniesz .
- A jak zemdleje? - nie dawała za wygraną
- Zastanowię się, wtedy - uniosłem jedną brew do góry. Byłem bardzo ciekawy jak zareaguje. Do tej pory niczego jej nie odmawiałem. I szczerze powiedziawszy wcale nie miałem zamiaru. Nic nie sprawiało mi takiej radości jak fakt że mogę ją uszczęśliwić. Nie wiem co się ze mną dzieje. Nawet nie chcę wiedzieć. Podoba mi się to uczucie, chociaż nigdy nie przyznam tego głośno, sam przed sobą nie umiem tego przyznać. Jednak boję się. Boję się że jak dojdziemy na miejsce, a wszystko to okaże się prawdą, to będę musiał ją oddać. Nikt przy zdrowych zmysłach, znając moją przeszłość, nie zostawi mi dziecka pod opiekę.
CZYTASZ
Czekając na zbawienie || Bucky Barnes
Fiksi PenggemarPostapokaliptyczna rzeczywistość. Bucky Barnes jeden z wielu, ocalałych w katastrofie planety, ludzi teraz ukrywa się w bunkrze walcząc o przeżycie. Pewnego dnia spotyka kogoś kto obraca jego życie o 180 stopni.