Lecieliśmy wzdłuż wybrzeża w przeciwnym kierunku do mojego, jednak nigdzie nie było śladu Megan.
- To nie możliwe, że uciekła gdzieś daleko! - krzyknąłem próbując zagłuszyć harkot silnika helikoptera - Przecież uciekła dzisiaj!
- No tak, ale sprawdziliśmy tylko plażę, może by sprawdzić miasto?! - wrzasnęła Natasha
- To dobry pomysł! - krzyknął Steve - Ale musimy wziąć pod uwagę, że może nie starczyć nam paliwa!
-CO?! - wrzasnąłem jednocześnie nastawiając ucha w kierunku przyjaciela
- MOŻE NIE STARCZYĆ PALIWA!!!
Odsunąłem się skrzywiony. Tak mocno wrzasnął, że chyba słyszały to moje całe wnętrzności.
- Wrócimy do bazy, zostawimy sprzęt i pójdziemy na poszukiwania z buta! - zarządziła Nat, a z nią się lepiej nie kłócić, także obaj kiwnęliśmy zgodnie głowami zgadzając się na wszystko.
Wdowa zawróciła lecącą maszynę w kierunku bazy.
Jeśli Megan coś się stało, to ja sobie nie wybaczę. Po co, do jasnej cholery, odszedłem? Mogłem zlać ciepłym moczem to czy piszą anonimy, czy ktoś chce mnie zniszczyć, zniszczyć tych na których mi zależało. Nawet, gdyby tak się stało to, czy nie warto spędzić z nimi chociaż trochę więcej czasu? A, ja się po prostu bałem. Ja - szkolony na zabójcę, ja - morderca, ja - Zimowy Żołnierz. Popierdoliło mnie do reszty...
Poczułem niemiły ucisk w żołądku. Lądowaliśmy.
Z góry widziałem stojącego na ziemi Starka. Domyślam się, że czekał na nich, a skoro czekał to znaczy, że albo chciał żeby Meg się znalazła, albo nie widział nic o "akcji".
Nagle poczułem wzrastającą we mnie wściekłość. To jego wina, kurna. Gdyby nie ta jego panika i nagła potrzeba stania się obrońcą uciśnionych to Meg by nie uciekła. Im niżej ziemi byliśmy tym bardziej wzbierał we mnie gniew. Zabije skurwysyna, zabije jak nic.
Helikopter wylądował. Mogłem się lepiej przyjrzeć wściekłej twarzy Starka - nic nie wiedział.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął na Wdowę, kiedy ta wychodziła z maszyny - Kto ci pozwolił wziąć helikopter? Nie wiesz, że z paliwem krucho i że staję na głowie, żeby coś... - nie zdążył dokończyć, bo jak z procy wybiegłem z helikoptera, minąłem zszokowaną Nat i uderzyłem Starka prosto w nos. Facet zatoczył się do tyłu, ale nie upadł. Nim ktokolwiek zdążył zareagować stałem już przy nim ściskając go za szyję.
- Bucky puść go - stanowczo powiedziała Wdowa. Wiem, że do mnie mierzyła, słyszałem dźwięk przeładowania broni, nie zamierzałem jednak puścić
- To twoja wina - warknąłem przez zaciśnięte zęby
- Bucky! - to był Steve - Zrobisz z nim to samo, co z jego rodzicami? Po prostu zabijesz? Jego wina jest taka sama jak twoja.
Gapiłem się na Tony'ego spod zmarszczonych brwi analizując w głowie słowa przyjaciela. Jasna cholera, dlaczego on zawsze musi mieć rację? Mógłbym go teraz zabić, miałem w końcu powód, ale to by oznaczało, że On wygrał. A przecież nie tego chcę. Chcę odzyskać Megan, nic więcej.
Moja twarz złagodniała, uścisk zelżał, puściłem Starka. Upadł na kolana zachłannie łapiąc powietrze.
Obróciłem się twarzą do Steve'a i Nat. Kapitan kiwnął głową na znak, że dobrze zrobiłem puszczając Starka. Cholerny Anioł Stróż.
- Co on tu robi? - wycharczał Tony, powstał z kolan i wpatrywał się we mnie morderczym spojrzeniem
- Znaleźliśmy go, kiedy szukaliśmy małej - odpowiedziała Natasha
![](https://img.wattpad.com/cover/81133720-288-k794388.jpg)
CZYTASZ
Czekając na zbawienie || Bucky Barnes
FanfictionPostapokaliptyczna rzeczywistość. Bucky Barnes jeden z wielu, ocalałych w katastrofie planety, ludzi teraz ukrywa się w bunkrze walcząc o przeżycie. Pewnego dnia spotyka kogoś kto obraca jego życie o 180 stopni.