35.

29 4 0
                                    

Wrzask kraba Washingtona ranił uszy. Wszyscy stanęli gotowi do walki, ale to Delta jako pierwszy (poza Kryptosem oczywiście) połączył kropki.

- Lambda! - zawołał z lekką paniką w głosie. - Wash pomagał ci przy barierze?!

- Krążył wokół niej! - okrzyknął równie zdenerwowany Lenny.

- Niedobrze! Idę go znaleźć!

- Zwariowałeś, jeśli myślisz, że pójdziesz sam! - krzyknął Dipper, otwierając fiolkę z jakimś płynem i wylewając sobie zawartość na ręce.

- Ty tu zostań i pomóż z demonami, imbecylu! - odparł bóg matematyki i otworzył trzecie oko, by przeskanować okolicę w poszukiwaniu boskiego pomagiera.

Namierzył go w głębi lasu i puścił się biegiem, czując narastającą panikę. Co się stało?! Dlaczego krab tak wył?! Im bardziej się zbliżał, tym wyraźniejsze wydawało się zawodzenie kraba, a on coraz częściej potykał się na wystających korzeniach i próchniejących gałęziach.

- O bogowie, Wash!! - zawołał, gdy w końcu dopadł miotającego się Washingtona.

Zwierzak cały pokryty był fioletową mazią, która przylepiła mu do skorupy drobinki srebrnego pyłu. Wcześniej roznosił go przy barierze - teraz przywarł do niebieskiej skorupy w abstrakcji błyszczącej ozdoby. W dodatku biegał pośród trawy, uderzając w drzewa, więc dodatkowo do lepkiej powłoki przyczepiły się liście i większość składu leśnej ściółki.

Delta w emocjach chciał przytrzymać kraba w miejscu, jednak było to niemożliwe. Boski pomagier był tak rozpalony, że położenie na nim dłoni, mogło poskutkować oparzeniami.

- Odsuń się!

Dell zerknął na Dippera, który w biegu otworzył fiolkę podobna do tej wcześniejszej i popędził co sił do skorupiaka. Wylał na niego zawartość flakonika. Washington zrobił kilka chwiejnych kroków, aż wreszcie zatrzymał się w miejscu, ciężko dysząc.

- Wash... Jesteś cały poobijany... - zauważył ze zgrozą Dell, przyglądając się popękanej w kilku miejscach skorupie.

- Wyliże się - mruknął ciemnowłosy, ostrożnie dotykając kraba między oczami. - Washington, słyszysz mnie?

- Z... Złoto - wymamrotał skorupiak ochrypłym głosem.

- Co? - wyrwało się Dellowi.

- Złoto... Złoto... - zaczął szeptać Wash, jakby wpadł w jakiś dziwny amok.

- Nie dobrze... To gorączka złota. Musimy go zabrać do nas i uspokoić, tylko wtedy nie zwariuje! - powiedział Dipper, podnosząc się z kolan.

Delta wziął skorupiaka na ręce i dwójka dobiegła do Chaty akurat w momencie, gdy między Billem a Tadem zapanował istny pokaz fajerwerków.

- Co się dzieje? - Zapytał młody Pines, patrząc w górę.

Wendy rozłożyła ręce, jednocześnie biorąc głęboki wdech.

- Gościu, ale akcja was ominęła! Mabel z Billem naparzają w Tada jakimiś wybuchowymi kulami z brokatem, trąbkami, czapeczkami, normalnie masakra, a on próbuje im oddawać, ale nie nadąża! I nagle JEBS, znikąd pojawił się ogień i nieco zaczęło płonąć, przylecieli ziomki od Billa i z tego strumyka co to płynie w lesie zrobiły się wodne bicze! Paula zaczęła świecić jak pochodnia czy inna latarnia, wyły syreny jak w straży pożarnej, a potem ten pożar zniknął i ono nadal walczą a... ty! Czemu Dell niesie kraba?!

- Gorączka złota! - odparł Dipper i zmrużył oczy, gdy oślepił go blask kolejnych kolorowych pocisków bliźniaczki.

- No hejka!

Między Pacyfiką a Gideonem pojawił się demon w kształcie szarego rombu. Uśmiechnął się szeroko i pomachał wesoło do zgromadzonych, jednocześnie unikając wszelkiego rodzaju ciosów i strzałów skierowanych w jego stronę.

- Kryptos! Dobrze cię widzieć! - zawołała Pacyfika z ulgą, kiedy już ogarnęła, że niepotrzebnie marnuje pociski swojego glocka.

- Ta, ciebie również, Lamo - odparł demon, wypluwając łuskę pocisku. Widocznie jednak zarobił strzał. - Wpadłem, żeby szybko wam pomóc. Przez te wasze ochronne kwiatki czuję się jak na haju. Hej, ta biegnąca za wami alpaka to halucynacja czy skutek Dziwnogeddonu? Mniejsza o to.

- Wy się znacie?! - zdziwił się Gideon, zerkając to na jedno, to na drugie.

- Ano tak się złożyło - blondynka opuściła rękę z pistoletem. - Mieliśmy okazję wspólnie walczyć.

- Ciekawych rzeczy się tu dowiaduję - mruknął białowłosy, unosząc nieco brew.

- Nie mamy czasu na pogaduszki, musimy zająć się waszym niebieskim przyjacielem, suchar niezamierzony.

- Wiesz, jak mu pomóc? - zapytał powątpiewająco Dell, mierząc demona od stóp do głów.

- Oj tam od razu wiem, ale mam pewne przypuszczenia! - Kryptos radośnie wypiął pierś i złapał się pod boki.
Biorąc pod uwagę fakt, że miał kształt rombu, było to nie lada wyzwanie. I wyglądało przekomicznie.

- Nie mamy wiele czasu - zauważyła Wendy przytomnie, wskazując siekierą na niebo. - Jeśli czegoś nie wykombinujemy, trafimy w sam środek rozpierdziuchy stulecia!

- O ile możemy walczyć tu, na dole, trudno będzie nam stanąć twarzą w twarz ze Strangem tam na górze - dodał Gideon. – Nawet jeśli dzięki mocy Zielonka uniosę nas w powietrze... Jeśli oberwę, to po ptokach. Wszyscy spadniemy i zmienimy się w worki na pogruchotane kości.

- Rób swoje, dziwny ziomku Billa... - mruknął zrezygnowany Ford, machając przy tym ręką. - Ale żeby mi to nie był żaden chory układ!

Kryptos zatarł ręce z uciechy, a potem zaczął wskazywać palcem kolejnych zgromadzonych.

- Badabim badabum, ene due rike fake ZŁOTY Z CIEBIE CZŁOWIEK, SZÓSTAK!

Błysnęło, trzasnęło i nim ktokolwiek zaprotestował, Stanford zastygł w pozie całkowitego zdumienia. A, no i lśnił pięknie, bo Kryptos zamienił go w złoty posąg.

Demon zastukał w ramię sześciopalczastego i uśmiechnął się z uznaniem.

- Najprawdziwsze AU. Aż zawyć można!

- Jakie kurna wycie?! - zawołał Stanley z oburzeniem. - Brata mi, mojego brata własnego w złoty posąg zamieniłeś!! Nie mogłeś tak zrobić z czymś, co mógłbym sprzedać?!

- Wujku Stanku!! - oburzył się Dipper, załamawszy ręce. Odwrócił się w stronę Kryptosa i wycelował w niego pistolet. - Przemień wujka Forda w człowieka, albo cię wyślę w inny wymiar!

- Wyluzuj Sosenko - demon przewrócił okiem i wskazał na kraba Washingtona. - Patrz na to.

Istotnie, Wash wolnym krokiem doczłapał się do Stanforda i legł u jego stóp. Jego oddech się uspokoił, przestał też maniakalnie szeptać o złocie. Nie minęło dziesięć sekund, jak zasnął.

- I co to ma znaczyć? - zapytał lekko skonsternowany Dell.

- Wasz przyjaciel teraz się podleczy. Żeby nic mu nie przeszkodziło, przeniosę go do salonu w waszej Chacie. Wejść do niej nie dam rady, ale moja magia może ich przenieść. To dość skomplikowana kwestia, powiązana z...

- PATRZCIE!

Ojciec Lazare skupił na sobie uwagę wszystkich. Wskazywał palcem między drzewa, spośród których wyłaniały się ludzkie sylwetki. W dodatku niektóre z nich dało się rozpoznać - jak choćby idącego przodem Męskiego Dana, na którego widok Wendy aż opuściła siekierę.

- Tata?! - zawołała z przerażeniem.

Za nim ciągnął się korowód mniej i bardziej znanych mieszkańców Gravity Falls: Klucha, szeryf Blurbs, jego pomagier, nawet burmistrz wlókł się smętnie w tym dziwnym tłumie. Każdy z nich trzymał jakieś narzędzie i widać było, że ich zamiary na pewno nie są pokojowe. Słaniali się dziwnie, potykając o gałązki, wyboje, siebie nawzajem i własne nogi. No i mieli zamknięte oczy.

- Trzeba ich obudzić! - zawołał Lenny.

- Ty deklu, wiesz co się stanie, jak lunatyka obudzisz?! - zirytował się Dipper. - Inaczej z nimi trzeba!

- Jak niby?! Nie będę walczyć z własnym ojcem! - krzyknęła Wendy, z przerażeniem obserwując nadchodzącego Dana.

- Odciągnę ich uwagę! - zaoferował się Soos, poprawiając swój fez. - Jeśli Chacie zagraża niebezpieczeństwo, muszę stanąć na wysokości zadania! Jestem kierownikiem! Będę chronić to miejsce nawet za cenę własnej krwi!

- Dobra myśl... Ale na waszym miejscu, skontaktowałbym się ze Spadającą Gwiazdą. Ona może mieć coś do powiedzenia w tej kwestii - dodał Kryptos, mrugnął znacząco (choć ponieważ miał tylko jedno oko było to nieco dziwne) i zniknął razem ze złotym Fordem i krabem Washingtonem.

Soos nie czekając zdarł z siebie garnitur, zrobił z jego resztek pelerynę, wyrzucił za siebie paczkę po chipsach i ściskając w ręku klucz francuski wspiął się na pokaźny pieniek. Zaczął machać rękami jakby opędzał się od stada much.

- EJ, ŚPIĄCE MIŚKI-ZOMBIE! TU JESTEM! MAM DUŻO TŁUSZCZYKU I JESTEM PYSZNY! LUBICIE NIEZDROWE ŻAREŁKO, JESTEM NAJSMACZNIEJSZYM FASTFOODEM! - zawołał.

Oczywiście, tłum od razu rzucił się za nowym kierownikiem Chaty i Ramirez musiał dołożyć wszelkich starań, żeby nie dać się złapać.

- Co teraz?! Armia śpiących ludzi zaraz nam Soosa dopadnie, a my z nimi walczyć nie możemy! - zestresowała się Pacyfika, kiedy zobaczyła Candy, goniącą krzyczącego wniebogłosy Soosa.

- Ja tam niektórym chętnie bym w mordę przywalił - wyznał Stan, mierząc spode łba ojca Gideona.

- Wujku! - Dipper zganił Stanka, krzyżując ramiona. - Gdyby tylko odgrodzić ich jakoś, żeby nie mogli się do nas zbliżyć... Jakimś murem czy czymś podobnym...

- Dwóch barier naraz nie utrzymam - zaprotestował Lenny. - Ta jedna pochłania sporo energii, a patrząc na te fajerwerki nad nami lepiej, żeby była, niż żeby jej nie było...

-+-+-

Tymczasem Mabel starała się jak mogła, by pomóc Billowi w walce ze Strangem. Wyglądało na to, że demony w swojej nienawiści całkowicie skupiają się na wzajemnej anihilacji, do czego jednak nie mogło dojść. Sytuację utrudniała też Paula – zwykle lewitując gdzieś poza zasięgiem wzroku, pojawiała się w roli żywej tarczy nim Cyferka zadał cios. Irytowało go to niemiłosiernie i w głębi duszy bardzo chciał, żeby Dell ogarnął swoją dawną uczennicę.

Tadeusz był przerażająco silny – podejrzane, że wcześniej tego nie okazywał. Cyferka raz po raz robił uniki, odpłacając się ognistymi kulami ognia i wybuchowymi pociskami, a ferwor walki pochłaniał go coraz bardziej. Znienacka śmiał się histerycznie albo powoływał do istnienia rzeczy rodem z koszmarów Beksińskiego.

Ograniczał się resztkami silnej woli - tylko dlatego, że Mabel była obok niego i nie chciał, by się denerwowała. Ale musiał się jej pozbyć choć na chwilę. Jej obecność mogła mu pokrzyżować plany... A że dotarły do niego strzępki rozmów i krzyki ludzi pod Chatą, dostrzegł swoją szansę.

- Spadająca Gwiazdo! - zawołał i pstryknął palcami.

Czas na chwilę zwolnił - nie zatrzymał się, nie mógł tego zrobić w tak zaognionej walce. Spojrzał na Mabel i szybko ją poinstruował.

- Pomóż tym na dole! Zajmę się Strangem raz a porządnie. I powiedz Delcie, żeby wyrwał Paulę spod uroku Tada!

- Nie możesz walczyć z nim sam! - zaprotestowała ciemnowłosa.

Cyferka złapał dziewczynę za ramiona i spojrzał jej w oczy. W jego własnych widniało już tylko szaleństwo i desperacja, tak odmienne od zdeterminowanego, pełnego nadziei spojrzenia Mabel. To był impuls, który na chwilę sprowadził go na ziemię.

- Mówisz tak, jakbyś mnie nie znała. Mam kilka asów w rękawie, a nawet pod cylindrem... - oznajmił, podnosząc kapelusz, spod którego wysypała się talia kart. - Wykorzystaj moc, żeby pomóc tym imbecylom, których nazywasz przyjaciółmi. Powiedz wszystkim, żeby narysowali na ziemi Zodiak – taki sam, jak mój, z podobizną Tada na środku. Pozbędziemy się tego kwadratowego idioty.

Mabel chciała coś powiedzieć, ale jakby odjęło jej mowę. Całkowicie zatraciła się we fascynacji złotym spojrzeniem demona, który wydawał się wpatrywać w nią z podobną intensywnością. Zarumieniła się, kiedy zdała sobie sprawę, że jej serce przyspieszyło bardziej, niż by tego chciała.

- Tak tak... Nie mamy czasu, żeby gubić się w swoich oczach - sarknął Bill. - Kiedyś zrobimy sobie całodniowy konkurs na "kto pierwszy mrugnie", ale to nie jest odpowiednia pora. Strange bardzo by się ucieszył, gdybyśmy byli martwi, a mi nie uśmiecha się szukać smoczych kul, żeby cię wskrzesić.

Ciemnowłosa zachichotała nerwowo, przyznając Billowi rację. Z westchnieniem zerknęła w dół, na swoich przyjaciół. Obniżyła swój poziom lewitacji i zeszła tak, że unosiła się tylko parę centymetrów nad ziemią. Spojrzała w stronę demona, skinęła mu głową i zwęziła usta w wąską kreskę, gdy ten ponownie ruszył czas do przodu.

Popędziła w stronę swojego brata niczym Superman czy inny Batman i wpadła na niego z rozpędu.

Bliźniak krzyknął, w szoku strzelił jakimś tatałajstwem na oślep (na szczęście omijając Mabel), a potem piszcząc jak mała dziewczynka wpadł na drzewo. Dopiero impet uderzenia sprowadził go na ziemię - w przeciwieństwie do bliźniaczki, która mimo, iż współczuła bratu wypadku, nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

- W samą porę! - ucieszył się Dipper, masując sobie bolące miejsce na głowie. - Chociaż mogłaś przybyć w jakiś bardziej widoczny sposób.

- Czego się spodziewałeś, bro-bro? Ścieżki z brokatu, ciągnącej się za mną jak za Atomówką?

- Czy za Atomówką nie ciągnie się bardziej, nie wiem... fala uderzeniowa? - wtrącił się wujek Stanek, poprawiając kastety. - A zresztą nieważne, nie znam się na waszych nerdowskich rzeczach. Wiem tylko, że jak czegoś nie wymyślicie, to stracę kierownika Chaty. A wyszkolenie nowego to ogromne koszta!

Mabel uśmiechnęła się pod nosem i z rozbawieniem pokręciła głową, patrząc na wujka. Rzuciła szybkie spojrzenie Pacyfice i Gideonowi, a potem bogom, Wendy i na końcu swojemu bratu. Ojciec Lazare nadal wszystko kamerował, ale dziewczyna miała przeczucie, że jego rola nie skończy się na fusze reżysera amatora.

- Dipper, masz jakiś pomysł? - zapytała lekko zamyślona.

Ciemnowłosy skinął głową ochoczo.

- Potrzebny nam jakiś mur, żeby ludzie się tu nie przedostali... Przecież nie skopiemy tyłka takiemu Robbiemu...

- Mów za siebie - wtrąciła Wendy, przewracając oczami. - Ja bardzo chętnie bym mu ucięła ten jego wielki nochal, może wreszcie przestałby wtykać go w nieswoje sprawy.

Dziewczyna nie słyszała dalszej części przekomarzanek między rudowłosą a bratem. Zamiast tego rozejrzała się po okolicy. Stworzenie muru nie byłoby dla niej problemem, fakt... Ale mogło zużyć więcej energii, niż gdyby wykorzystała to, co miała pod ręką. A miała coś naprawdę wyjątkowego.

Las.

- Ej, ludzie! I... Bogowie też! - zawołała, unosząc się nieco w górę. - Zbierzcie się w grupę, nie biegajcie wszędzie jak banda zagubionych kaczątek! EJ SOOS! TY TEŻ!

- Co?... Ja?... Ktoś mnie wzywa?... - wysapał grubasek, przeskakując nad zwalonym drzewem. Znajdował się jakieś sto metrów od zgromadzonych przed Chatą, a za nim ciągnął się korowód śpiących-chodzących-atakujących.

- BIEGNIJ DO NAS SOOS! - zawołała Wendy, machając rękami.

- Jak nie przybiegniesz tu w ciągu minuty, zmniejszę ci wypłatę o połowę! - zagroził Stan.

Ciemnowłosa podleciała wyżej, a gdy Ramirez – sapiąc i z trudem robiąc kolejne desperackie kroki - znalazł się wystarczająco blisko, rozłożyła ręce, zamknęła oczy, i pstryknęła palcami obu dłoni.

Przez moment nic się nie działo. Wydawało się, że dźwięk pstryknięć roznosi się echem po okolicy, ale poza tym wszystko pozostało bez zmian. Aż nagle zapanowało kilka sekund bezwzględnej ciszy... Po której rozpętała się burza.

Ziemia zadrżała, jakby miały się spod niej wyłonić demony. Cała okolica zatrzęsła się w apogeum apokaliptycznych drgawek, kiedy drzewa wyrwały swe korzenie z gleby i rozpoczęły marsz, by zbić się w ciasny krąg wokół chroniącej ludzi bariery. Zostawiały za sobą lunatyków i coraz bardziej utrudniały im dostęp do środka okręgu, izolując niebezpieczeństwo od walczących.

Drzewce wyły, stękały i ryczały, ocierając się gałęziami, pniami i korzeniami. Musiały stworzyć mur nie do przebicia.
Mabel uniosła obie dłonie, jakby kazała sosnom zatrzymać się na miejscach. Drzewa odpowiedziały pytającym szumem, a ona - jakby rozumiejąc intencje wielkich roślin - uniosła kciuki w górę.

Drzewa znieruchomiały, odcinając wszystkich lunatyków. Ci zaczęli się gromadzić niczym zombie w tanim horrorze klasy B i chociaż grupa ich słyszała, nie była w stanie ich dostrzec.
Bariera składała się z wielu warstw sosen, ściśle przylegających do siebie niczym komórki tworzące skórę. Ta warstwa ochronna dawała poczucie bezpieczeństwa i ludzie odetchnęli nieco głębiej.

Ojciec Lazare spojrzał w niebo i złapał kamerą telefonu ujęcie, na którym Mabel opuszczała się na ziemię w akompaniamencie deszczu błękitnych iskier, jakie uleciały z ognistych pocisków Billa. Jej zdeterminowana, zmęczona twarz i obszarpane ubranie nadały jej nieziemskiego, przerażającego wyglądu.

- Może i jestem Spadającą Gwiazdą... Ale nazwisko również mnie zobowiązuje - powiedziała, puszczając oczko bratu.

Dipper uśmiechnął się do siebie poniekąd ignorując fakt, że działanie Mabs całkowicie zniszczyło okolicę: ziemia była przekopana, jakby jakiś rolnik fanatyk próbował zaorać pole aż do wnętrza ziemi, albo szalony archeolog szukał szczątków zaginionej cywilizacji z czasów istnienia dinozaurów. Mimo to, nie był to najgorszy widok, jaki Dipper miał ujrzeć w swoim życiu - ale tutaj za bardzo byśmy wybiegli w przyszłość, a coś musimy sobie zostawić na sequel.

W każdym razie, chociaż okolica przypominała olbrzymie kretowisko, a drzewa nagle zyskały podejrzanie ludzkie rysy na korze, ekipa mogła skupić się na głównym przeciwniku.

Teraz, mając ręce splamione krwią jednorożców i pozbywszy się przeszkadzających w najważniejszym celu elementów, bohaterowie Gravity Falls mogli w pełni poświęcić się głównej atrakcji wieczoru.

Nadeszła chwila bezpośredniego starcia ze Strangem.

- No dobra, ludziska! Mamy z Billem plan... – zaczęła Mabel, stając na pieńku, gdzie wcześniej był Soos. Przywołała do siebie ludzi i bogów, spojrzała na nich znacząco i odetchnęła, zbierając myśli.

- No to się nim podziel, Mabs – zachęciła Pacyfika. – Każdy pomysł jest dobry.

- Po pierwsze, Delta ogarnie Paulę. Jeśli ktoś da radę przemówić jej do rozsądku, on ma największe szanse. Reszta! My narysujemy na ziemi wielki Zodiak Strange'a... Wyglądem przypomina ten Billa, ale po środku jest wizerunek Tada.

- Musimy użyć czegoś, co nie rozmaże się zbyt łatwo – zauważył Dipper, po czym spojrzał na starszego stażem egzorcystę, szukającego czegoś w kieszeni swojej kamizelki. – Ojcze Lazare, masz tę kredę z...

- Zawsze i wszędzie! – obwieścił duchowny, unosząc do nieba kawałek dziwnie różowej kredy.

- Wszystko super, tylko jest jedno ale... – zauważył Stanek, krzyżując ramiona.

- Coś nie tak, panie Stan? – Soos ze zmartwienia aż przygryzł wargę.

- Nie wątpię, że macie łby na karku, ale czy ten cały Zodiak nie jest ciut... No nie wiem... Trudny do narysowania? I chyba tylko mój nerdowaty brachol umiał go narysować z pamięci, jakby nic innego nie robił przez całe życie, a w tej chwili ozdabia mój salon udając złoty posąg.

Gideon odchrząknął znacząco i zrobił krok do przodu, patrząc pod nogi. Kiedy podniósł wzrok, na jego policzkach pojawił się cień rumieńca wstydu.

- Zapomnieliście już, że i ja przywoływałem Cyferkę. Umiem narysować ten Zodiak.

- No i Bella fantastico, lecim na Szczecin! – ucieszył się ojciec Lazare, wręczając białowłosemu podejrzanie połyskującą kredę.

-+-+-

Tadeusz Strange był bytem, przy którym określenie "łatwo wpadający w złość" stanowiło niedomówienie dekady. Zwłaszcza, gdy sprawy nie szły po jego myśli. Wykazywał wtedy tendencję do ignorowania swoich prawdziwych możliwości. Jednak po tej przeciągającej się walce zaczął rozumieć, że może przegrać. I, co gorsza, Bill nawet się nie zmęczył.

Tad zawył przeciągle, zapłonąwszy fioletowym płomieniem. Jego oko zmieniło kolor na czarny, wąska źrenica zbielała a jego kwadratowa forma zalśniła czerwienią. Przypominał trochę wkurzonego Billa - z tą różnicą, że póki co nie zmienił swojego rozmiaru.

- Myślicie, że jesteście tacy cwani?! - zawołał w stronę ludzi.

- Tak - odparł Bill ze wzruszeniem ramion, by odwrócić uwagę od knującej w dole grupy. - Tak, jesteśmy.

- A ty od kiedy się trzymasz z pionkami?! - sarknął Strange. - Nie przeszkadza ci, że obrzydliwe worki mięsa się do ciebie odzywają, jak do równego sobie?!

- Odezwał się hipokryta... Sam żyłeś wśród ludzi na tyle długo, że pewnie odróżniasz bidet od bidona - złotooki zakręcił laską na końcu palca. - Kończ już to biadolenie, zaczynasz mnie nudzić.

Znikąd rozległ się wrzask wypełniony wściekłością, który narastał, narastał, aż stał się tak głośny, że Bill pozwolił sobie na delikatny grymas. Element zaskoczenia zadziałał natomiast na Tada. Nie połączył faktów wystarczająco szybko, więc gdy tuż obok niego,  niczym trójkątny kamień wystrzelony z procy przeleciał Delta, zdołał jedynie otworzyć szerzej swoje oko.

Bóg matematyki cisnął w Strange'a wiązką jakiegoś białego światła i nie zwracając uwagi na to czy trafił, dotarł do Pauli. Zatrzymał się dopiero będąc na wysokości jej twarzy.

- Paula, obudź się! - zawołał z przejęciem. - To ja, Dell!

Dziewczyna oczywiście nie odpowiedziała. Zamiast tego jej oczy wypełniły się białym światłem i nagle odepchnęła od siebie boga. Właściwie nawet nie podniosła ręki - po prostu buchnęła niewidzialnym podmuchem niczym otwarty piekarnik ciepłem, i usunęła byt sprzed swojej twarzy.

Wkurzony Strange nie tracił czasu. Strzelił w stronę boga fioletowym płomieniem. Ten cofnął się jeszcze trochę, demon natarł, aż w końcu między dwójką nagle pojawiła się Mabel.

Ciemnowłosa wyciągnęła przed siebie dłoń, jakby była w stanie zatrzymać płomienie Strange'a. I rzeczywiście, ogień rozpłynął się, gdy tylko dotarł do jej ręki. Bill zauważył kątem oka, że ręce bliźniaczki pokrywa czarny brokat.

Jednak dziewczyna na tym nie przestała. Ruszyła prosto na Tada, gotowa zadać cios. Jej palce zmieniły się w szpony, na jej ustach zagościł grymas wściekłości... Była coraz bliżej fioletowego demona, a ten przygotował się na odparcie ataku, skupiając całą swoją uwagę na niej.

Cyferka poczuł, jak budzi się w nim strach. Prawdziwy, autentyczny, duszący od środka, którego nie czuł już dawno. Wiedział, że ta ciemnowłosa istota jest impulsywna jak on, ale na pewno zdawała sobie sprawę ze swoich marnych szans, by pozbyć się Strange’a w pojedynkę. Rozszerzył złote oczy i rzucił się w kierunku dziewczyny.

- SPADAJĄCA GWIAZDO, STÓJ!

- NO DAWAJ! - wrzasnął Tadeusz, i roześmiał się głośno, chaotycznie.
Było za późno, by wyhamować. Nic już nie mogło stanąć Mabel na drodze, by pokazać Strange'owi ze wszystkich sił, jak bardzo go nienawidzi. Zbliżała się do niego, Tad był już na wyciągnięcie ręki...

Nagle coś szarpnęło ją w tył.

Z impetem zmieniła kierunek lotu. Coś trzymało ją za ramiona. Rozszerzyła oczy rozglądając się chaotycznie na boki i za siebie, aż dostrzegła kilkoro przyjaciół Cyferki, odciągających ją od Strange'a. Kryptos był tym, kto chwycił ją najmocniej, i trzeba przyznać, że jak na byt o tak małych łapkach był niesamowicie silny.

- Gratuluję, właśnie ocaliłem cię przed samobójstwem! – zawołał wesoło szary demon. – Co wygrałem?

- Kamikadze się znalazła – dodał lewitujący obok nich Paci-Fire, kręcąc głową. – Dawaj, szefu, przyłóż temu padalcowi i wracajmy do imprezy!

Reszta demonów przytaknęła ochoczo, ponaglając Billa i nakręcając się na kolejną atrakcję Dziwnogeddonu. A sam Bill...

Zaniemówił. Jego podwładni ocalili dziewczynę od niechybnej, bezsensownej, choć zapewne widowiskowej śmierci... Na pewno sowicie wynagrodzi im to pod jakimś głupim pretekstem.

- Nie tak szybko... – zaczął Strange, zmieniając się we wściekłego, czerwonego olbrzyma. – Muszę zanihilować pewnego boga.

Jedno trzeba było przyznać Dellowi. Umiał wykorzystać sytuację. Korzystając z tego, że wszyscy skupili się na głównych przeciwnikach i niedoszłej ofierze samobójczego aktu, ponownie podleciał do Pauli, by ją wybudzić.

I co tu dużo mówić, udało mu się.

Trzymał Polkę na rękach, przytulając ją do siebie. Jego oczy, włącznie z trzecim, miało kosmiczny odcień. Paula natomiast drżała, a na jej czole jaśniał zielony znak małej delty.

- Zaprosiłbym cię do tanga, ale nie tańczę – powiedział nieludzkim, grzmiącym głosem. – Chyba, że taniec śmierci na grobie mych wrogów. A teraz sory memory, zabieram moją dziewczynę z daleka od tego toksycznego imbecyla, bo jeszcze zarazi się kretynizmem.

I Delta, w całej swej boskiej okazałości, zszedł na ziemię, między rodzinę Pines oraz swoich bliskich.

- NIGDZIE NIE PÓJDZIESZ! – wrzasnął Tad, rzucając się za bogiem.

- To ze mną walczysz, nie z nim – przypomniał delikatnie Cyferka, pojawiając się tuż przed Strangem. Chwycił go za jego krawat i uśmiechając się diabolicznie, zacisnął na nim swoje palce. Czuł się trochę tak, jakby trzymał na smyczy nieposłusznego psa. Spojrzał przeciwnikowi prosto w oko i aż zadrżał z ekscytacji. – Miło było cię poznać... Szkoda, że zaraz będziesz martwy.

- Nie... To WY jesteście martwi!

Tad wycelował w niebo dłoń, a ta zapłonęła fioletowym ogniem. Wystrzelił w niebo, a pocisk rozpłynął się w powietrzu...

Ludzie nagle odczuli chłód. Temperatura z chwili na chwilę znacznie się obniżyła, powodując u zebranych szczękanie zębów. Demony zaczęły między sobą szeptać, a Mabel mogła jedynie lewitować przy boku Kryptosa, który nadal towarzyszył jej jak pamiątkowa pijawka po spacerze przez bagno.
Niebo ciemniało coraz bardziej, aż szkarłat tak charakterystyczny dla Dziwnogeddonu, stał się nieprzeniknioną czernią.

- NA ZIEMIĘ!

Bill nie musiał krzyczeć. W chwili, gdy wydał polecenie, ludzie już przylgnęli do gleby, niczym fanatyczni tropiciele zwierząt. Demony obniżyły swój lot, przenosząc trybuny w okolice dachu Tajemniczej Chaty.

Ledwo wszyscy upadli na ziemię, a rozległ się odległy wybuch. Okolicę zalało światło tak jasne, że wdzierało się do oczu nawet mimo zaciśniętych powiek. Chłód minął, minęły odgłosy nocy, Dziwnogeddon Billa nagle wydał się błahostką...

Na gwieździstym niebie pojawił się niewielki obiekt, czarny jak nicość. Istotnie to właśnie była nicość – powoli rozrastająca się czarna dziura zaczęła pochłaniać niewielkie przedmioty w jej zasięgu, jednak z każdą chwilą rosła.

- Skoro nie mogę mieć Gravity Falls, nikt go nie będzie mieć – odparł Strange, patrząc obojętnie w oczy Cyferki. – Przywitajcie się z prawdziwym Niebytem.

UMOWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz