24.

71 12 12
                                    

Znajomy korytarz rozczulił Mabel do tego stopnia, że poczuła przemożną chęć ucałowania podłogi. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu, bo logicznie rzecz biorąc, nigdy tu nie sprzątała, a nie wiedziała, kto robił to za nią.

I czy w ogóle.

Podbiegła do drzwi na końcu korytarza i otworzyła je z rozmachem.

Dobrze jej znany demon siedział na kanapie w swojej ludzkiej formie, popijał martini i kiwał stopą do taktu jakiejś ładnej muzyczki w tle.

- No, już myślałem, że się nie pojawisz! - zawołał nieco sarkastycznie. - Byłoby mi przykro, że nie ululałem cię do snu.

- Mógłbyś mi czytać częściej... To była ciekawa opowieść.

- Lektorem raczej nie zostanę - odparł Bill nonszalancko. - Ale ale, złożyłem dziś wizytę pewnemu twojemu znajomemu. I nie był zbyt ucieszony z jej przebiegu.

Mabel podeszła do kanapy, wzięła z ławy kieliszek z przygotowanym dla niej drinkiem i upiła łyczek, ostrożnie obserwując towarzysza. Na jego ustach malował się szeroki, niebezpieczny uśmiech, który zdradzał jej o wiele więcej, niż te pozornie przyjazne informacje.

Nie usiadła.

- Kogo masz na myśli?

- A, takiego jednego Jake'a... Wspomniałaś dziś o nim...

Ciemnowłosa poczuła, jak krew odchodzi z jej twarzy. Spodziewała się, że demon nie będzie zachwycony każdą jej relacją, ale zaczęła się domyślać, do czego zmierza ta rozmowa.

- Co mu zrobiłeś?

- Nic takiego... - Bill wzruszył ramionami, widocznie zadowolony z siebie. Upił trochę martini i kontynuował, przyglądając się kieliszkowi. - Jak na demoniczne standardy, mam na myśli. Bardzo mi się nie spodobało, co ci zrobił, a przede wszystkim co o tobie myślał.

- A co myślał?

Wizja poznania czyjegoś punktu widzenia od środka nadal ją kusiła. Bill doskonale wiedział, jak to wykorzystać. Nawet, jeśli teraz nie miał czerpać z tego korzyści, widok zaciekawienia i dziwnego wstrętu w jej spojrzeniu były niczym miód na jego serce.

- A wiesz, pokażę ci. Usiądź obok mnie.

Mabel zrobiła to z lekkim wahaniem. Nie była pewna, czy w ogóle chciała wiedzieć, a tym bardziej zobaczyć to na własne oczy. Ale ciekawość zwyciężyła.
Bill położył dłoń na jej głowie i zamknął oczy.

Ciemnowłosa wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy w jej umyśle zupełnie nagle pojawił się szereg wizji i myśli, nie należących do niej.

Widziała siebie w sukience, wzrok obserwatora lustrował ją z góry do dołu, zatrzymując się na jej nogach i dekolcie.

"Ciekawe, z kim tak długo rozmawia", pojawiła się wściekła myśl, widząc w oddali siebie rozmawiającą przez telefon.

- Mój brat niedługo wraca na urlop! - powiedziała wesoło, co spowodowało falę wściekłości.
"Znowu nie będziesz mieć czasu, szmaciuro", pomyślała.

- Muszę być w domu za pół godziny, będę się zbierać - powiedziała z uśmiechem i pocałowała odbiorcę w policzek.

Naszła ją frustracja, podniecenie i złość.

"Jak zwykle, mały buziaczek na dowiedzenia i pocałuj się w dupę, Jake. Znowu musisz sam się sobą zająć, jakby nie mogła raz się zbuntować. Wiecznie usłuchana... Ciekawe, czy moje polecenia też byś wykonywała tak chętnie?"

W kolejnych wizjach nie widziała już siebie, ale swoje zdjęcia w telefonie i na ekranie komputera. Wiedziała, że niektóre z nich robiła już po zerwaniu z Jakiem - nadal ją obserwował?...

"Patrzcie no, jaka zadowolona. Ciekawe, kto cię zadowala. Może znalazłaś sobie jakiś lepszy model, bo ja byłem niewystarczająco dobry?"

"Ten twój braciszek jest podejrzany. Niby taki świętoszek, a patrzy na ciebie, jakby chciał cię zjeść wzrokiem. Oj nieładnie, nieładnie... Podejrzanie mi to wygląda, szkoda że nie sprałem wam buziek, gdy miałem okazję, parszywa oszustko..."

"Dlaczego jesteś taka uśmiechnięta, Mabel Pines? Chyba ktoś ci nie spuścił porządnego manta. Oj, przydałaby ci się męska dłoń, żeby cię ustawić do pionu..."

"Jak śmiałaś mnie uderzyć?! Jesteś popieprzona, powinnaś się leczyć! Nikt nie będzie się zadawał z tak szurniętą laską! Nic nie umiesz zrobić dobrze, nawet chodzisz jak babochłop! Malować się nie potrafisz, moi znajomi nie wstydzą się swoich dziewczyn! Zapłacisz mi za wszystko, ty kupo gnoju! Powinnaś być mi wdzięczna, że się tobą zainteresowałem!"

"Zająłbym się tobą, oj tak, wiedziałabyś gdzie twoje miejsce... A jeśli już zawsze będę miał krzywy nos, to znajdę cię i poharatam cię jak nikt inny, kwas od akumulatora wystarczy, żebyś na zawsze zapamiętała moje imię..."

Wizje skończyły się tak nagle, jak się pojawiły. A nią targało nic innego, jak przeszywające przerażenie i wściekłość.
Przecież ten epizod trwał tylko dwa miesiące! Z jakiej racji on snuł takie wielkie plany?! W ogóle co to miało być za nastawienie, "powinnaś być mi wdzięczna że się tobą zainteresowałem"!

Może i ta sytuacja wydarzyła się parę miesięcy temu, ale w dziewczynę jakby wstąpiła nowa siła.

- Przewidziałem, że nie będziesz zadowolona z takiego obrotu spraw, Gwiazdeczko, więc...

- Skąd wiedziałeś?

Bill zamrugał szybko, nie dając po sobie poznać, że został zbity z tropu. Uśmiechnął się szeroko, ciut szaleńczo, ale też z nutką wesołości.

- To proste, jesteś dość przewidywalna!

- Nie mówię o mnie. Skąd wiedziałeś, że nie odpuścił?

Demon westchnął, dokończył martini i zaczął bawić się kieliszkiem.

- Być może nie wiedziałem, tylko chciałem się rozerwać?...

- Bill! - Mabel podniosła głos, odstawiając kieliszek na ławę. - Nie możesz dręczyć ludzi tylko dlatego, że są potencjalnie niebezpieczni!

- Mogę - zaoponował demon, prostując się. Ku jego rozbawieniu, Mabel zacisnęła usta w kreskę, a jej oddech nieco przyspieszył.

- To jest absurd! Przecież Jake nic ci nie zrobił!

- Mnie nie, tobie tak. I planował więcej... A że akurat się napatoczył...

- Nie zachowuj się, jakbyś był panem życia i śmierci!

Dziewczyna wstała gwałtownie z kanapy, strącając kieliszek z ławy. Ten upadł na ziemię, jednak się nie zbił.

- Jestem demonem, a to daje mi wszelkie prawo do dręczenia ludzi. Taki już mój los! - odparł obojętnie.

- Jak możesz?! - teraz już krzyczała, co poniekąd sprowadziło Billa na ziemię. Uniósł ostrzegawczo brew, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Mabel to zignorowała. - Nie tłumacz wszystkich swoich przewinień tym, że jesteś demonem!

- Dlaczego nie?

Jego ton uległ zmianie. Stał się poważniejszy, bardziej groźny, jakby chciał samymi tylko słowami powstrzymać dziewczynę przed zrobieniem czegoś, czego będzie żałowała.

- Wskakujesz do mózgu ludziom, którzy kiedyś mi się narazili! To chore!

- Dopiero teraz to zauważyłaś?

Demon wstał i odwrócił się w stronę Mabel. Wściekłość powoli, niespiesznie zaczynała w nim bulgotać.

- Nieee, zauważyłam to już wcześniej! Nie pomyślałeś o tym, że ktoś powiąże to z moją osobą?!

- Jakim cudem zrobienie z kogoś warzywka ma być z tobą powiązane?! Masz jakieś magiczne zdolności, nienawidzisz na odległość, a może - oh, wiem! - może masz demona na swoje usługi?!

- Jesteś cholernym egoistą, Bill!

Teraz stali naprzeciwko siebie, powietrze wokół nich wydawało się jakby naelektryzowane. Mierzyli się wzrokiem, jakby czekali, które z nich pierwsze zareaguje inaczej niż słowami.

Demon zacisnął dłonie w pięści i nachylił się w jej stronę, ciężko oddychając, a jego głos przepełniony był jadem.

- Niby dlaczego jestem egoistą, Spadająca Gwiazdo?

- Bo wchodzisz sobie w głowy moich wrogów bez jakiejkolwiek konsultacji ze mną! Mścisz się beze mnie! Chyba mam prawo wiedzieć co i komu masz zamiar zrobić, jeśli szykuje się jakaś chora akcja?! A może na to nie zasługuję?! Chcę sama decydować, chcę być wściekła na tego kogoś, a nie na ciebie za to, że działasz na własną rękę! Co, mam teraz ci gratulować? A może jeszcze zacząć klaskać?!

Zonk.

Gdyby ktoś rąbnął Billowi patelnią, nawet by tego nie poczuł.

Oto stała przed nim ona - wściekła, mrużąca oczy jak prychająca kotka, z rękoma na biodrach, w lekkim rozkroku i głową podniesioną bez strachu.

Podejrzewał, że i on sam wygląda jak ucieleśnienie złości, ale ona uparcie patrzyła mu w oczy...

I stało się coś, czego on sam nie był w stanie przewidzieć, a właściwie nawet nie przypuszczał, że był w stanie poczuć coś w tym stylu.

Jego serce przyspieszyło. Jednocześnie był podekscytowany i onieśmielony. A w dodatku wkurzony, bo przecież jego złość nie przechodziła ot tak.

Nie mógł postąpić inaczej - wybuchnął szaleńczym śmiechem.

- Co cię tak bawi?! - zawołała sfrustrowana, ale jednocześnie zbita z tropu.

- Ty, Gwiazdeczko, ty! - odparł z zachwytem. - Jesteś wkurzona jak sto pięćdziesiąt i masz czelność mówić mi to w twarz, sam na sam! Domagasz się swojego udziału w moich brudnych gierkach, jakby to miało być zgodne z twoją moralnością! Ty geniuszu genialny, co próbujesz osiągnąć?!

- Walczę o swoje miejsce! - odparła szczerze, rozbrajająco, a przy tym z nutką ironii. - Nie masz prawa decydować o moich potencjalnych wrogach!

- Ponoć jesteś taka inteligentna, a widzę tylko przejaw najczystszej durnoty! Całkowicie ogłupiałaś, Spadająca Gwiazdo!

Bill złapał ją za ramię i zaprowadził do okna. Na niebie kłębiły się ciemne chmury, które rozjaśniały grzmoty, ale to nie to było w tej chwili najważniejsze.

Demon wskazał na odbicie w szybie.

Ramię w ramię, zdenerwowani, groźni.

- Nie widzisz, że twoje miejsce jest obok mnie? - zapytał. – Nawet, jeśli zrobiłem coś bez twojego udziału... Będziesz na równi. I od tej pory nie zamierzam kryć się ze swoimi zamiarami wobec ludzi, którzy cię krzywdzą.

Ciemnowłosa nieco spuściła z tonu. Ze wstydu nawet opuściła wzrok.

- Więc czemu...

- Odwiedziłem Jake'a, bo słyszałem jak o nim mówiłaś Pacyfice. A że nie chciałaś za wiele zdradzić, sam chciałem sprawdzić sprawę. Jak widać, słusznie.

- Co mu zrobiłeś?

- Nic wielkiego - odparł ze wzruszeniem ramion. - Przeprowadziłem z nim rozmowę na temat szacunku i obiecałem, że jeszcze się zobaczymy, bo raczył napluć mi na but. Znaczy, za ten but nadepnąłem mu na stopę, więc prędko na niej nie stanie.

- Co za cham! - wzburzona Mabel odwróciła się w stronę Billa i w przypływie emocji złapała go za ramiona. Jej wzrok wpaliłby się w duszę demona, gdyby ten takową miał. - Masz w tej chwili mnie do niego zabrać! Powiem mu parę rzeczy do słuchu!

- Tylko powiesz?... - zapytał z uśmiechem.

- A czy wyglądam, jakbym chciała rozmawiać?! Nie zadawaj zbędnych pytań!

To był ten moment, kiedy Bill utwierdził się w przekonaniu, że ta młoda dziewczyna nie tylko ma talent i charyzmę...

Ale jest niesamowicie pociągająca.

-+-+-

Dipper zwlókł się z łóżka z miną przeciętnego, osiemnastowiecznego męczennika. Z pewną dozą zdziwienia dostrzegł puste łóżko siostry, ale nie miał sił się nad tym zastanawiać. Wziął ciuchy na przebranie i wyszedł z pokoju, powolnym krokiem zmierzając w kierunku łazienki. Nie wiedział dokładnie, co go podkusiło, ale zajrzał przez szparę w drzwiach do pokoju Billa.

Aha.

Może i młody Pines nie należał do typu podglądaczy, nie chciał wiedzieć co dokładnie robi jego siostra, tym bardziej wolał nie zastać jej w jakiejś niezbyt jasnej sytuacji, no ale stało się.

Panie i panowie, Dipper Pines właśnie ujrzał swoją bliźniaczkę na łóżku znienawidzonego wroga. Kiedyś wspólnego wroga zresztą.

To co, że oboje byli ubrani, a Bill tak właściwie siedział oparty o ramę łóżka.

Nie szkodzi, że ich jedyny kontakt fizyczny ograniczał się do trzymania się za ręce.

Co z tego, że Bill tak właściwie nie spał, bo otworzył jedno oko, spojrzał prosto na niego i położył na swoich ustach palec, nakazując ciszę.

Dipper był wstrząśnięty.

W wyjątkowo podłym nastroju poszedł do łazienki, napuścił do umywalki zimnej wody, a potem wsadził do niej głowę.

Może uda mu się utopić przy odrobinie szczęścia.

Chłód go ożywił na tyle, żeby przestał myśleć o odejściu z tego świata w tak mało ciekawy sposób.

Dokończył toaletę i ruszył do kuchni, żeby poprawić sobie humor przed spotkaniem z ojcem Lazare. Teoretycznie do jego pojawienia się zostało parę godzin, ale znając kapłana, mógł przybyć wcześniej, niż się go spodziewano.

Miał gadane jak mało kto, więc sporo spraw umiał załatwić przed terminem.

W kuchni już na niego czekał orszak mniej i bardziej wymęczonych. Wujek Ford dla odmiany wyglądał na wyspanego jak nigdy - kilka dodatkowych godzin snu, nawet jeśli były wypełnione koszmarami, dobrze mu zrobiły. Stan był gburowaty jak zawsze. Soos popijał sok pomarańczowy, ale drżały mu ręce, jakby dostał znienacka Parkinsona.

Paula przysypiała nad swoim kubkiem z kawą, Wendy stwierdziła że porąbie trochę drewna żeby się rozbudzić (o jej obecności mówiło jednostajne ŁUP! ŁUP! jakie dało się słyszeć przez otwarte okno), Dell natomiast robił gofry. Oczywiście miał na sobie fartuszek z napisem "W kuchni też jestem nieobliczalny" oraz kucharską czapę.

- Super, cyrk już otwarty... - mruknął sarkastycznie.

Usiadł na swoim miejscu przy stole, wziął płatki, dolał mleka i syropu klonowego i zaczął jeść.

Tak, póki co poranek wydawał się nudny. I był taki przez kolejne piętnaście minut.

Bo po tym czasie błysnęło srebrzyście i na środku kuchni pojawił się Lambda, uchachany od ucha do ucha, w ciemnych okularach i krótkich spodenkach w znaczki Ferrari.

- Aloha, młodzieży!

Odpowiedział mu mało entuzjastyczny pomruk.

Lenny zdjął okulary i zmierzył towarzystwo, choć na jego ustach igrał wesoły uśmieszek.

- Tak tak, już słyszałem o tej sennej anomalii. Ponoć całe miasteczko przeżyło najgorsze koszmary... Nie zazdroszczę. No i wpadłem do was z dwoma wiadomościami! Jedna jest dobra, druga zła. Którą chcecie najpierw?

- Gorzej już nie będzie, dawaj złą - odezwał się Dipper.

- A co wy macie miny, jakby pięćset plus wycofali?

W drzwiach kuchni pojawili się Mabel i Bill. Oboje wyglądali rześko i nienagannie - z racji, że dzisiaj trafił się najgorętszy dzień roku, demon zrezygnował z garnituru. Miał na sobie luźne, jasne spodnie do kolan i jasnożółtą hawajską koszulę. Dosłownie hawajską, bo miała motyw z pizzą z ananasem. Mabel prezentowała się uroczo w białej sukience w drobne, niebieskie kwiatki. Nawet zrezygnowała ze swetra.

Szyk i elegancja.

- O, siemaneczko! - Lambda przywitał się entuzjastycznie. - Skoro już wszyscy są, to nie będę owijać w bawełnę. Rodzice stwierdzili, że nie będą się wtrącać w nasze "dziecinne wojenki"...

- Dziecinne wojenki?! - oburzył się Stanford, nagle się ożywiając. - My tutaj stajemy na głowach, żeby wszystko poszło po naszej myśli, a...

- Szóstak, wyluzuj - Bill podszedł do wuja Forda i objął go jednym ramieniem. - Z perspektywy bogów, nasze problemy ze Strangem to kłótnia o łopatkę między dwulatkami w piaskownicy.

- Ja tam lubię oglądać, jak bobasy się biją - wtrącił Stanek.

- No i rodzice stwierdzili, że ewentualnie wpadną w trakcie, żeby sobie popatrzeć i pokibicować - zakończył Lambda nonszalancko.

- Chwila, tata nie chciał brać w tym udziału?? - zdziwił się Dell.

- Pfff, no coś ty... On od razu założył ten swój hełm wikinga i polazł szukać włóczni. Ale mama zadecydowała za nich oboje... To był smutny widok... - stwierdził bóg mechaniki, kręcąc głową.

- A propos mamy... - zaczął Dell, dyskretnie wskazując wzrokiem na siedzącą obok niego Paulę, która pogrążona w błogiej niewiedzy popijała swoją kawkę.

- Spoko loko, nic nie wie - Lenny puścił oczko bratu. - Ale ale, jest jeszcze druga wiadomość! Ta dobra!

- Masz dziwne pojęcie dobrych i złych wiadomości Lambdo... - zauważył Bill, podchodząc do ekspresu. Zaczął robić kawę dla siebie i Mabel. - Ale kontynuuj.

- Więc... Rodzice uznali, że musimy być bardzo zestresowani, więc dali nam klucze do swojej willi na Majorce i kazali odpocząć na plaży!

Cisza. Słychać było świerszcze.

Aż nagle Mabs i Bill wybuchnęli śmiechem, przez co wszyscy - mimo ekscytacji wizją krótkich wakacji - spojrzeli na nich ze zdziwieniem.

- Mieliśmy dobre przeczucie! - zawołał demon rozbawiony, stawiając przed ciemnowłosą filiżankę z czarną kawą. - Plażo, nadchodzimy!

- Chwila moment, Strange może zaatakować w każdej chwili, a my mamy się opalać?! - zaprotestował Ford.

- Ta willa jest w innej czasoprzestrzeni, więc nawet jeśli tam skoczymy, tutaj nie minie nawet sekunda... - wyjaśnił Lenny, przewracając oczami. - Co ty, Stanford? Nie znasz teorii czasu i przestrzeni?

- On nie gadał z tym szkieletem w niebieskiej bluzie - wtrącił Bill.

- Oh. To wszystko wyjaśnia - wtrącił się Dell.

- Jakim szkieletem? - zainteresował się Ford.

- Takim tam jednym, może poznasz go w innym miejscu o innej porze... W każdym razie! - Bóg mechaniki klasnął w ręce. - Mam nadzieję, że macie stroje kąpielowe!

Rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz potem kroki. Mabel od razu poznała Pacyfikę po chodzie - coś w jej sposobie stawiania kroków przywodziło na myśl modelkę kroczącą po wybiegu.
Blondynka zajrzała do kuchni i z rozbawionym uśmiechem przebiegła wzrokiem po towarzystwie.

- Cześć, ludzie, bogowie i demony! Radzę wam wyjść przed Chatę. Akurat jechaliśmy z Gideonem w waszą stronę, kiedy zatrzymał nas jakiś koleś, twierdzi, że jechał odwiedzić Dippera i zgubił się w lesie...

- Jak wygląda? - zapytał Dipper, wstając z miejsca i poprawiając włosy.

- Taki wysoki, w prostokątnych okularach, nosi koloratkę... Wygląda jak brudnopis.

- Ojciec Lazare!

Młody Pines szybko wyszedł z kuchni.
Reszta ekipy, zaciekawiona, ruszyła za nim. Przy stole zostali jedynie Mabel i Bill.

- Nam się nie spieszy? - zapytała dziewczyna, popijając kawę.

- Spotkanie z bogami będzie dla niego szokiem. Niech jeszcze zaczeka. My mamy kawę do dokończenia.

-+-+-

Tajemnicza Chata w świetle poranka prezentowała się imponująco, nawet mimo odpadającego "S" w nazwie. Ojciec Lazare nie ośmielił się przemilczeć tego faktu - a że czekał na Dippera, jego mądrości musiał wysłuchiwać Gideon.

- Nie da się tego jakoś przyczepić? - zapytał z lekkim francuskim akcentem. - Całość wygląda cudownie! Ale to S...

- Taki urok tego miejsca - urwał białowłosy.

Stwierdzenie, że Gleeful był zirytowany, było tylko powiedzeniem oczywistego.
Nieznajomy od początku wydawało mu się podejrzany. Ekscytował się każdą nowinką na temat miasteczka, w dodatku co chwilę pytał o demony, Dziwnogeddon, a w szczególności o Billa.

Było nie było, Gideona ominęła wzmianka o przybyciu klechy z Watykanu. Być może wtedy nie byłby tak zaskoczony.

A jedynie sfrustrowany.

I oto nagle otworzyły się drzwi Chaty, i Dipper wyszedł jako pierwszy. Widząc ojca Lazare, ściągnął swoją czapkę i podszedł, starając się zachować spokój.

- Dipper, mój chłopcze! Nie sądziłem, że zobaczę cię tak szybko!

Mężczyzna podszedł do młodzieńca i uściskał go po ojcowsku. Ciemnowłosy niezręcznie poklepał przybysza po plecach i lekko zadarł głowę, żeby na niego spojrzeć.

- Mnie również miło ojca zobaczyć. Byliśmy właśnie w trakcie śniadania, więc może...

- To jest ten egzorcysta?!

Oczywiście, logiczne, że za Dipperem podążyli zgromadzeni w kuchni. Tylko, że sam zainteresowany o tym nie pomyślał.

I, jak można się było spodziewać, autorem niewybrednego komentarza był Dell.

Bóg matematyki podszedł do dwójki i krytycznie zmierzył nieznajomego od stóp do głów.

Jedynym, co świadczyło o jego fachu, były charakterystyczne tatuaże i koloratka przy jasnozielonej koszuli. Poza tym wyglądał jak zwykły turysta: krótkie spodenki, czapka z daszkiem i sandały. Na szczęście bez skarpet.

- Mój werdykt: może go zaakceptuję. Nie wygląda na jakiegoś świra – stwierdził bóg, patrząc w stronę Dippera.

Ten poczerwieniał na policzkach i mimowolnie zaczął bawić się dłońmi.

- A kim jesteś, aby tak mnie oceniać? - zapytał z zainteresowaniem egzorcysta, patrząc to na zawstydzonego Pinesa, to na niezwykłego blondyna.

- Jestem Delta, bóg matematyki, miło mi - przedstawił się Dell, wyciągając dłoń w stronę księdza. Drugą dłonią podniósł nieco bandanę, ukazując swoje zamknięte trzecie oko. - To tak dla pewności, gdyby pan nie wierzył, i...

- TO ZASZCZYT! O RANY JULEK, O JEJKU, O MATKO, NIGDY NIE MYŚLAŁEM, ZE SPOTKAM TAKĄ ZNAKOMITOŚĆ!!!

Dell z pewną dozą strachu i zażenowania obserwował, jak mężczyzna pada na kolana i usiłuje całować mu adidasy.
Blondyn odwrócił głowę w stronę Dippera.

- Poprawka. To jednak świr.

UMOWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz