Mabel nie analizowała zbyt długo podniebnych wydarzeń, bo jej uwagę odwrócił przeszywający uszy rechot. Strange wył, jakby usłyszał najlepszy żart we wszechświecie, a Cyferka gapił się na niego z niedowierzaniem. Czarna dziura rozrastała się powoli, ale nieubłaganie.
- Witajcie w MOIM WSZECHŚWIECIE! - demon ponownie zaniósł się śmiechem.
Mabel doszła do wniosku, że to bardzo irytujący dźwięk. Cyferka widocznie też, bo stracił resztki cierpliwości i rzucił się na przeciwnika, jakby jutro miało nie nadejść. W sumie był to prawdopodobny scenariusz.
- Co?... - Dipper powoli się podniósł, rozglądając się zdezorientowany. - Jak?...
Uczestnicy walki jakby bardziej się zbili w grupę. Stali bliżej siebie, komentując po cichu wydarzenia. Usiłowali wymyślić szybko rozwiązanie czy znaleźć plan awaryjny, lecz bezskutecznie.
Z Chaty, przy akompaniamencie pełnych obaw szeptów, wybiegł Ford. Wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego niż reszta. Nic dziwnego - nie dość, że został znienacka zamieniony w złoto a potem równie nagle powrócił do swojej żywej postaci, to jeszcze obudził się w samym środku... bogowie wiedzą czego. Choć tak właściwie, ich miny mówiły, że nie wiedzieli.
- Moja tarcza nie działa - rzekł Lambda powoli, patrząc w stronę równie skonsternowanych rodziców. - Nie wiem, czemu...
Jak na zawołanie między rodzinką pojawił się Dell z Paulą, ot tak, puff i są. Dell obejmował dziewczynę jedną ręką, drugą poprawiając ciemne okulary. Brązowowłosa wyglądała na spokojniejszą, choć ten jasnozielony znak małej delty nad jej głową nadal niepokojąco świecił.
- A ja wiem, dlaczego! – powiedział bóg matematyki. – Anomalia zakłóca ochronę. Cała zagadka!
Stanford dopadł grupy i złapał za ramiona pierwszą osobę na jego drodze – ojca Lazare. Reszta ucieszyła się, że to nie na nich padło.
- CZY KTOŚ MI POWIE, CO SIĘ TU WYDARZYŁO?!
- Wszystko mam nagrane, bez paniki! - powiedział egzorcysta, unosząc dłonie w obronnym geście. W jednej nadal trzymał swój telefon. – Już mówię... Najpierw była walka, potem więcej walki, potem modmoiselle Mabel wpadła na pomysł ze Zodiakiem, Delta odbił Paulę z rąk Strange’a, zniknęli, a teraz się pojawili... No i na niebie jest czarna dziura.
- Jak do tego doszło? - jęknął Ford, patrząc na swojego brata bliźniaka, jakby ten mógł mu udzielić odpowiedzi.
- Nie wiem - odparł Stan, wzruszając ramionami. - Byliśmy przygotowani na każdą ewentualność... Chciałem spuścić łomot kwadratowemu, ale nasza brokatowa siostrzenica była pierwsza. A raczej byłaby, bo aktualnie demony muszą ją trzymać, żeby nie rzuciła się na niego z pazurami. W sumie to dosłownie.
Z dramatycznym świstem Ford odwrócił się w stronę lewitujących obok Tajemniczej Chaty trybun. Otworzył usta, żeby palnąć jakimś pseudomądrym tekstem (lub ewentualnie kogoś skrytykować), ale wtedy ujrzał Soosa, który w najlepsze chrupał Cheetosy w towarzystwie demonów. I w dodatku je nimi częstował.
W tym momencie mózg naukowca dostał takiej zawiechy, że do policzenia swoich palców u rąk musiałby użyć kalkulatora. Zamrugał kilka razy, a potem z poważną miną spojrzał kolejno na niebo, splecione w nienawistnym chwycie kontynuujące walkę demony oraz wreszcie Zodiak Strange’a, delikatnie świecący pośród ciemnej gleby. Przykucnął przy rysunku, delikatnie dotknął krawędzi koła i pokiwał do siebie głową, gdy ślad się nie rozmazał.
- Dipper, biegnij po siostrę... I Soosa też. Będą nam potrzebni przy Zodiaku. Nie wiem, kto go rysował, ale jest przerażająco dokładny. Trochę tak, jakby widział go już wcześniej...
- No dobra dobra, łapię aluzję! – oburzył się Gideon, krzyżując ramiona. – Tym razem musicie przyznać, że moja znajomość czarnej magii wyszła na dobre!
- Tak myślałem, że to ty, dzieciaku – odparł Ford nonszalancko, poprawiając swój prochowiec. – A teraz zbierzmy się wszyscy. Paula, Lambda i pan, panie Logiczny również.
- Oooo, wreszcie ktoś zwrócił na mnie uwagę! – ucieszył się bóg logiki, zakładając na ramię swój wielki topór. – Czekałem na to chyba cały rozdział!
- Bracie, nie chcę być niemiły... – wtrącił Stan, łapiąc Stanforda za ramię. – W sumie to chcę. Demencja cię dopada! Skleroza jaka! Przecież nie mamy wszystkich znaków wśród nas!
- Mamy to szczęście, że bogowie mogą stanąć gdziekolwiek – odparł naukowiec, poprawiając swoje okulary. – Wyjątkiem jest Paula... Czuć od niej moc boga matmy... choć nie wiem czemu, tak samo jak zastanawia mnie ten symbol nad jej głową, ale o tym opowiecie mi później... wracając do meritum, wybija się u niej ludzki symbol, Skaleczone Serce.
- Łooooł, laska... – Wendy złapała się za głowę, zerkając na koleżankę z mieszaniną szoku i podziwu. – Masz znaczek, jak mój ex, Robbie!
- To dobrze, czy źle? – odparła Polka cicho, próbując przetrawić rewelacje dotyczące mocy Della. Kiedy to się stało?! I jak?!
- Dla nas dobrze – odparł Ford z lekkim uśmiechem. – Brakuje nam jeszcze Okularów, i proponuję, by w tym miejscu stanął pan Logiczny.
- A dlaczego nie ja?! – oburzył się Dell.
- Bo tak sugeruje im logika? – ojciec pokręcił głową, patrząc na syna z dezaprobatą. – Poza tym miło będzie przysłużyć się tej sprawie!
Dipper, Mabel i Soos przybiegli tak szybko, jak było to możliwe. Bliźnięta trzymały się za ręce, tak jak za dawnych czasów, gdy musieli uciekać przed niebezpieczeństwem. Widok ten dziwnie rozczulił starszych Pinesów, ale oczywiście nie przyznaliby się do tego wprost.
- Jesteśmy! – krzyknął ciemnowłosy, gdy znalazł się w zasięgu słuchu wujka.
- A więc dobrze... Stańmy wszyscy na swoich miejscach.
Nie trzeba było głosów anielskich trąb ani żadnej nastrojowej muzyczki. Zbędne okazały się krzyki przerażonych ludzi albo wrzaski demonów, namawiające Billa do roztrzaskania Tada o ziemię i założenia mu nelsona. Podejście do odpowiednich miejsc kręgu odbyło się w ciszy i wymianie znaczących spojrzeń, gdzie każdy wiedział, co ma robić.
- Złapmy się za ręce – poinstruował Stanford.
I ponownie, jak przed siedmioma laty, utworzony został demoniczny krąg. Różowy obrys rozjaśnił się magentą, a dziwne siła rozwiała włosy członkom zgromadzenia.
- Nie, Stanley – odezwał się naukowiec, zerkając na swojego brata. – Ja nikogo nie będę przepraszał, a ty nie będziesz nikogo o nic prosił.
- Wcale nie zamierzałem nic mówić na ten temat – burknął Stanek, patrząc gdzieś do góry. – Bardziej niepokoi mnie to, co Cyferka odwala...
Mabel poczuła jak Dipper bezwiednie zaciska mocniej dłoń na jej ręce. Głowy wszystkich spojrzały w górę, na to, co działo się tuż nad nimi.
-+-+-
Między Billem a Tadem buchnęła kula granatowego ognia. Tylko demony wiedziały, że to od żelaznego uścisku dłoni zaciśniętej na krawacie. Strange próbował odskoczyć. Udało mu się, choć w ręce Cyferki pozostały płonące strzępki krawatu.
Kwadratowy demon zmrużył oko ze wściekłością, a Bill wyrzucił tlące się resztki za siebie. Jego oczy zalśniły czerwienią.
- Wchodzisz na mój teren... Podporządkowujesz sobie moich ludzi... A na koniec robisz czarną dziurę i myślisz, że jesteś wygrany?
- Tak, tak właśnie myślę – odparł bezczelnie Strange.
Bill rzucił się na przeciwnika. Pchnął go w dół, prawie nadziewając go na najbliższą sosnę. Demon Nocy cudem ominął wierzchołek i otarł się o gałęzie drzewa, co choć nie było zabójcze, do przyjemnych nie należało.
Zanim zdążył się pozbierać, Cyferka natarł ponownie, wgniatając go w korę. Pień stęknął i rozwalił się, pokrywając dwójkę kaskadą drzazg i drewnianych odłamków.
Tadeusz jakby nic sobie z tego nie robił. Złapał Billa za nogę, otworzył portal i wrzucił do niego złotego demona. Gdy tylko portal zniknął, pojawił się nowy. Cyferka wyskoczył z niego i znów dopadł Tada, tym razem otwierając portal samemu.
Takie przerzucanie się nawzajem przez międzywymiarowe przejścia trwało dłuższą chwilę. Ku uciesze demonów na trybunach oraz niememu przerażeniu Mabel, portale otwierały się coraz bliżej czarnej dziury. Ta powiększała się niespiesznie, z coraz większą siłą zasysając otoczenie. Kwestią czasu było, nim grawitacja przestanie działać...
- Nie wygrasz ze mną – mruknął Strange, próbując rzucić Billem w stronę portalu.
- Już wygrałem – odparł Cyferka, odsuwając się na bezpieczną odległość. Skrzyżował ramiona i uśmiechnął się z triumfem.
Strange zerknął w górę. Tak, znajdował się tuż pod czarną dziurą, ale jej siła nie była wystarczająca, by go wessać. Więc z jakiej paki...
- NIESPODZIEWANKA GNIDO!
Z niebieskiego portalu wypadł Dell. Nie kontrolował tego jak spada, pozwolił grawitacji zrobić swoje. Chwycił Rada za ramiona i nie puszczając go wycelował prosto w środek Zodiaku. Ojciec Lazare wraz z Dipperem inkantowali w jakimś nieznanym reszcie zgromadzonych języku, uścisk dłoni grupy tworzył nierozerwalną osłonę by zatrzymać to, co wpadnie do środka.
Strange za późno zorientował się, co jest grane. Ale i to nie przeszkodziło mu w próbie pokrzyżowania planów reszty. Z nienawistnym spojrzeniem otworzył ostatni portal i tuż przed uderzeniem w ziemię wepchnął do niego pierwszą napotkaną osobę z kręgu.
Mabel.
Dziewczyna z okrzykiem zaskoczenia usiłowała złapać równowagę, jednak wpadła do portalu, a ten się za nią zamknął. Bill ryknął wściekle, zmierzając ku swojemu najgorszemu wrogowi. Reszta osób z kręgu z zaskoczenia puściła dłonie i rzuciła się w kierunku pola, gdzie zniknęła ciemnowłosa.
Nawet, jeśli krąg został zerwany, jego działanie w tej chwili przestało mieć znaczenie – Dell przytrzymał Tada w miejscu wystarczająco długo. Piekielne łańcuchy wyłoniły się spod ziemi, rozsypując wokół drobinki piachu i brudu. Przygwoździły demona, oplatając i wgniatając w wilgotną, szarą glebę. Krzyki reszty zgromadzonych nie przeszkodziły egzorcystom w inkantacji. Bolesne wrzaski Tada i jego próby wyrwania się z pułapki nie stanowiły już większego problemu.
Ale prawdziwa furia dopiero miała się rozpętać.
Przy kręgu pojawił się Cyferka o wzroku gorejącym piekielną wściekłością, powietrze wokół niego wręcz iskrzyło. Ford i Stanek od razu podbiegli do niego, przekrzykując jeden przez drugiego. Z wrzasków rozumiał tylko dwa słowa: „Mabel” oraz „Zniknęła”. Pierwszy raz widział, żeby Szóstak patrzył na niego tak błagalnie. Fez był zresztą nie lepszy...
Bill rozejrzał się po panikującej grupie i choć nie chciał przynosić ulgi w agonii Tadeusza, musiał to zrobić, by ocalić jedyną wartościową w swoim życiu osobę. Czując wstręt do świata, swojego największego wroga oraz do samego siebie, pstryknął palcami...
A czas zaczął płynąć wolniej.
Ruszył wolnym krokiem do kręgu. Strange przestał się miotać. Leżał, przyszpilony do ziemi, dysząc ciężko i wpatrując się morderczo w Billa, który przystanął obok niego. Jasnowłosy chwycił mocniej swoją laskę i uderzył jej spodem tuż obok oka demona, wgniatając go w grunt bardziej niż dotychczas. W świecie demonów takie zachowanie było niczym więcej jak podkreśleniem dominacji nad słabszym, i Cyferka z lubością oddał się temu przywilejowi, zwiększając nacisk na ozdobną rączkę swej ozdobnej podpory. Tad jęknął głucho, uciekając spojrzeniem przed rywalem.
- Gdzie jest dziewczyna? – zapytał głucho Bill.
Odpowiedziała mu cisza, więc uderzył Tada raz jeszcze, po drugiej stronie oka.
- Gdzie ona jest?! – powtórzył z niecierpliwością w głosie.
- Dowiesz się za jakieś pięć minut – odparł Strange.
Pięć minut w obecnej sytuacji wystarczyło, by młodej Pines stała się krzywda. Obaj o tym wiedzieli aż nazbyt dobrze. Przez głowę jasnowłosego przeszła nieprzyjemna myśl, że być może Spadająca Gwiazda już w tej chwili jest martwa...
Bill zabrał laskę z twarzy wroga i kucnął przy nim, ignorując wypowiadane w slow motion słowa inkantacji. Zmrużył swe piekielnie czerwone oczy i wyszczerzył kły w prymitywnym wyrazie agresji. Uderzył dłońmi w ziemię po obu bokach Strange’a, i patrząc na niego z góry wycedził kilka prostych słów.
- Zawrzyjmy układ.
To przykuło uwagę demona. Tadeusz uniósł pytająco swą jedyną brew i przewrócił okiem udając, że się zastanawia.
- Nie masz wyboru. Jestem twoją ostatnią deską ratunku – powiedział Bill, starając się nie brzmieć jak desperat.
Strange spojrzał w oczy rywalowi i westchnął z rezygnacją.
- Jakie masz warunki? – zapytał.
- Proste – Cyferka wyprostował się, jakby chciał dać demonowi nieco przestrzeni. – Ty mówisz, gdzie jest Spadająca Gwiazda. Ja... Uwolnię cię od tej męki.
- I to tyle? – parsknął Tad. Gdyby był w swoim ludzkim ciele, pokręciłby głową w geście dezaprobaty. – Nie wiedziałem, że tak ci na niej zależy, może powinienem się był domyślić, ale cóż...
- Mów! – zdenerwował się Bill. Cenne sekundy uciekały, a on nie mógł sobie pozwolić na stratę czasu.
Tadeusz zamknął oko, rozważając możliwości. W końcu się odezwał, ostrożnie dobierając słowa.
- Spadająca Gwiazda jest w przejściu czasowym. Za chwilę otworzy się portal... Jeśli będzie mieć szczęście... Spadnie. Jeśli nie... Pochłonie ją nicość – dodał, patrząc znacząco na czarną dziurę. – A teraz mnie uwolnij!
Cyferka pstryknął palcami ponownie, a czas znów zaczął biec swym normalnym torem. Kwadratowy demon na nowo poczuł ból palących łańcuchów piekła, a w jego oczach pojawiła się prawdziwa agonia.
- UWOLNIJ MNIE! – zawył za Billem, który starał się zlokalizować, gdzie otworzy się portal. – MIAŁEŚ MI POMÓC!
Cyferka spojrzał na Strange’a z mieszaniną rozbawienia, odrazy i lekkiego współczucia. Pamiętał, jak Dipper złapał go w te piekielne sidła i łańcuch wypalił trwały ślad w jego nodze, przez który teraz laska służyła mu nie tylko do celów ozdobnych. Uśmiechnął się dobrotliwie do szamoczącego się u swych stóp rywala i odezwał głosem pełnym jadu.
- Po pierwsze, nie obiecałem, że cię uwolnię, tylko skrócę twoje cierpienia... A po drugie, zapomniałeś o najważniejszej zasadzie każdego demona. Zawsze. Podaj. Dłoń.
Cyferka zauważył na niebie jasny punkt i uniósł się w powietrze, lecąc z zatrważającą szybkością. Nie obejrzał się, słysząc nawoływania i wrzaski Strange’a.
- TO NIE KONIEC, CYFERKA! WSZYSCY DOWIEDZĄ SIĘ, KIM NAPRAWDĘ JESTEŚ! PLUJĘ NA CIEBIE, NA GRAVITY FALLS, NA TWOJĄ SZCZĘŚLIWĄ PRZYSZŁOŚĆ! OBY WASI POTOMKOWIE ZNISZCZYLI TO MIEJSCE! PRZEKLINAM WAS WSZYSTKICH I...
Bill musiał zerknąć w dół, by dowiedzieć się, dlaczego krzyki nagle ustały. Piekielne łańcuchy zaczęły robić swoje, wypalając w demonie dziury i powoli pozbawiając go życia. Bill pokręcił głową, odrzucając od siebie myśli o okrutnym losie, jaki spotkał rywala. Musiał zająć się Mabel.
-+-+-
Zawisła.
Przez krótką chwilę miała wrażenie, że coś ciągnie ją w górę. Ale nie... To było tylko złudne wrażenie. Leciała w dół.
Spadała, mając nad sobą czarne niebo upstrzone gwiazdami. Pęd rozwiewał jej włosy, sukienka łopotała, nie miała szans by to przetrwać. Rozpędzała się coraz bardziej. Ogarnęło ją nadzieję uczucie deja vu...
Nie widziała, ile jej zostało do spotkania z ziemią, ale było nieuchronne. I przez myśl przebiegło jej tylko jedno...
Oby Paz wybrała sukienkę do trumny.
Spadała, spadała, aż nagle zaczęła zwalniać. W szoku zdała sobie sprawę z obecności złoto-szarego bytu, który nagle ją złapał i przyciągnął do siebie.
Mabel odwróciła głowę i ujrzała skupioną, poważną twarz Billa, usiłującego zatrzymać jej rozpędzoną podróż ku nieuniknionemu.
Tracili na szybkości, jednak grunt był coraz bliżej... Aż wreszcie nastąpiło uderzenie.
Dziewczyna zamknęła oczy, w myślach współczując demonowi. Ochronił ją, przyjmując na siebie impet uderzenia... Jednak coś go zamortyzowało. Poczuła dziwny zapach, coś jakby metal zmieszany z czymś słodkawym. Demon, którego właśnie wgniatała w niewiadomo co, jęknął głucho.
- Kryptos... – mruknął Cyferka z boleścią. – Nie mogłeś zmaterializować sterty poduszek?...
Mabel odważyła się i otworzyła oczy, rozglądając wokół. Widziała mnóstwo krwi, jakieś dziwne futro, trochę mięśni i ogólnie krwawą jatkę. Leżeli na stercie makabrycznej niespodzianki, składającej się z martwych zwierząt. Na szczęście nie rozpoznała, czym one były – założyła, że muszą pochodzić z innego wymiaru.
Ciemnowłosa szybko skontrolowała swój stan zdrowia. Poza przyspieszonym biciem serca, szybkim oddechem na pograniczu paniki i obolałym całym ciałem, nie było jej nic takiego. No, miała ręce we krwi, podobnie zresztą jak i nogi, a sukienkę mogła wyrzucić do kosza.
Podniosła się szybko i przeturlała, żeby uwolnić Billa od swojego ciężaru. Ekipa przyjaciół już zaczęła się zbierać wokół nich, pokrzykując coś do siebie nawzajem i do ciemnowłosej. Mabel w tym momencie nie zwracała na nich większej uwagi, tak samo jak na umilające apokalipsę wrzaski i inkantacje z ust egzorcystów.
Położyła dłonie na policzkach pokiereszowanego wybawcy i nachyliła się nad nim.
- Bill? Bill! – zawołała, odgarniając mu włosy z czoła i oczu. – Co cię boli?!
- Moja duma – odparł z jękiem demon, nie otwierając oczu. – A poza tym... wyliżę się.
- Mabel!
Wujkowie podbiegli do dziewczyny i zamknęli w żelaznym uścisku, nie szczędząc czułości. Zanim dziewczyna straciła przytomność przez siłę tego tulasa, wujkowie odsunęli się od niej, bacznie obserwując.
- Nic jej nie jest – stwierdził Ford z ulgą.
- Oczywiście, że nic jej nie jest! – oburzył się Stanek, obejmując siostrzenicę ramieniem. – W końcu należy do rodziny Pines!
- Sprawdzę, co z Cyferką – oznajmił sześciopalczasty dziwnym, trudnym do odgadnięcia tonem.
Naukowiec gestem rozgonił demony czające się w pobliżu jasnowłosego przywódcy i zaczął z nim jakąś nerwową dyskusję. Jednocześnie niezręcznie asekurował Cyferkę, pomagając mu usiąść.
Mabel patrzyła na to z niepewnością i zmartwieniem, jakie nie uszły uwadze jej ulubionemu wujowi.
- Nie zwracaj na nich uwagi – mruknął Stanek, nachylając się do siostrzenicy. Oczywiście on sam nie odrywał wzroku od swojego bliźniaka, gotów wkroczyć do akcji, gdyby ten przeciągnął strunę. – Bill uratował ci życie. Jeśli Szóstak coś mu zrobi, uproszę tego śmiesznego rombo-demona, żeby znowu zamienił go w złoty posąg. I zrobię z niego atrakcję turystyczną.
Ciemnowłosa uśmiechnęła się pod nosem i zacisnęła rękę na przedramieniu wujaszka.
- A jak się pozabijają?
- Nie ma takiej opcji – odparł z pewnością Stan. – Zresztą, chyba się nawet dogadują!
Bill aktualnie usiłował przekonać Forda, że świecenie mu w oczy jakąś dziwną latarką nie ma sensu, podobnie jak obmacywanie kończyn i brzucha w poszukiwaniu wewnętrznych obrażeń. Stanford uparcie obstawiał przy swoim i żywo gestykulował, co chwilę wyrzucając ręce w górę. Raz nawet przypadkiem trafił oczonietoperza.
Mabel lekko pokręciła głową i spojrzała w stronę kręgu, a raczej jego pozostałości. Ojciec Lazare i Dipper nadal inkantowali, choć Strange już się nie ruszał i nie wydawał żadnych dźwięków. Dziewczyna wyrwała się z uścisku wuja i powoli podeszła bliżej, po drodze rzucając niepewne spojrzenia Pacyfice i Gideonowi.
Stanęła poza kręgiem, w milczeniu przyglądając się demonicznej sylwetce wgniecionej w ziemię. Jej usta zwęziły się w kreskę, gdy powoli wypuściła powietrze przez nos.
Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń i lekko odwróciła głowę w stronę jej właściciela, czy też raczej właścicielki. Paula była poważna, jej wzrok nie opuszczał fioletowego bytu, a i jej głos zdradzał na zamyślenie.
- Pomyśleć, że to wszystko przez chęć władzy... – powiedziała cicho, po czym zerknęła na niebo. – Trzeba coś zrobić z tą czarną dziurą. Przestała rosnąć, ale nadal tam jest...
- Sama nie zniknie – powiedział Dell, pojawiając się po drugiej stronie Mabel. – Pomóc nam może tylko jedna osoba... Moja matka.
- Musimy ją znaleźć – postanowiła Polka hardo i pokiwała głową. – Wyczuwam jej obecność w głębi lasu... To takie dziwne uczucie – wyznała z przekąsem.
- Zostałaś jakąś półboginią? – rzuciła ciemnowłosa żartobliwie, choć w tej chwili niezbyt miała ochotę na śmieszki.
- Ponoć wszystko na to wskazuje... jeszcze to do mnie nie dotarło... – odparła Paula, pocierając dłonią twarz. – Niby gdzieś nad głową mam symbol, ale go nie widziałam. Wyczuwam jakieś śmieszne drgania, ziemia też jest dziwna, w ogóle niebo to już zupełnie inna historia... Trochę jakby ktoś mnie wrzucił do Krainy Czarów i oznajmił, że jestem Alicją.
- My tu gadu gadu, a czas nam ucieka – wtrącił wesoło Dell, wkładając dłonie w kieszenie bluzy. – Chodźmy znaleźć moją matkę. Mabs, idziesz z nami?
Ciemnowłosa przez chwilę rozważała dostępne opcje. Pokręciła głową, rzucając szybkie spojrzenie Billowi i Fordowi, którzy nadal o coś się kłócili.
- Wolę tu zostać. Moja rola chyba już się skończyła, teraz kolej na was – odparła nieco tajemniczo.
- Przyznaj, po prostu chcesz mieć pewność, że Bill wyjdzie cało z tego badania – zasugerowała Paula.
Ciemnowłosa roześmiała się cicho. Dziewczyna i bóg matematyki zaczęli odchodzić w stronę, skąd wyczuwali energię bogini. Na tym etapie warto przypomnieć o murze z sosen, który oddzielał ekipę ratunkową od większości mieszkańców w stanie pół-snu, pół-zombie. Aczkolwiek byli podejrzanie cicho.
Nie przedłużając, Delta objął Paulę ręką i pstryknął palcami, zapewne teleportując ich w pobliże Alfy. Mabel westchnęła, debatując między pozostaniem w miejscu, a podejściem do jasnowłosego demona, który pieklił się coraz bardziej. W końcu jego podniesiony głos przykuł jej uwagę na tyle, że zaczęła iść w jego kierunku.
- Moje kulenie nie ma tu nic do rzeczy, Szóstak! – krzyknął Cyferka, stojąc przed Stanfordem i podpierając się o swoją laskę. – Odpuść temat, są ważniejsze rzeczy do ogarnięcia!
- Uratowałeś moją siostrzenicę, i czy to ci się podoba, czy nie, w moim interesie leży, żeby cię poskładać! – denerwował się Ford, raz po raz ocierając krwawiące oko. – Nogawka w górę, raz dwa!
- Daj spokój, wujku Ford – Mabel złapała wuja za ramię i uśmiechnęła się do niego łagodnie. – To naprawdę nie przez ten upadek.
- Mimo wszystko chciałbym poznać genezę tego obrażenia, żeby móc skutecznie pomóc – zirytował się sześciopalczasty.
- Jak zawsze, nie dajesz za wygraną – Bill przewrócił oczami. – Nic się z tym nie zrobi, przecież dawno bym się uleczył, gdybym tylko mógł! Ale skoro jesteś takim fanem obrażeń to sobie popatrz...
Cyferka szarpnął za nogawkę i uśmiechnął się z niemałą satysfakcją, widząc zaskoczenie na twarzy Stanforda. Mabel również widziała ranę pierwszy raz, a zwłaszcza z tak bliska – i naprawdę współczuła Billowi. Zaczęła rozumieć, dlaczego wolał lewitować.
Trochę powyżej kostki, tam, gdzie zaczynały się mięśnie łydki, widniała szeroka, nieco wklęsła blizna koloru ni to sinego, ni to czerwonego. Okalała nogę niczym makabryczna, wtopiona w ciało bransoletka z widocznymi oczkami łańcucha.
- Co ci... Kiedy?... – Zapytał z przejęciem naukowiec, nie kryjąc zdziwienia.
- Podczas imprezy u Lamy, Sosence udało się złapać mnie tym piekielnym ustrojstwem, którego użył na Strange’u – odparł demon nonszalancko.
- Więc te jego egzorcyzmy... – zaczął Ford cicho, zerkając w stronę inkantującego siostrzeńca.
- Tak, działają! Wow, Szóstak, naprawdę posiadasz wiarę w jego możliwości! – sarknął Bill, opuszczając nogawkę.
Demon westchnął, a potem jego wzrok padł na zszokowaną, zmartwioną Mabel. Jakby nie wiedząc do końca jak się zachować, uśmiechnął się smutno, odczuwając ogromne zmęczenie.
- Gwiazdeczko, gdyby tylko...
Nagle ziemia zaczęła drżeć, a krzyk egzorcystów skupił wzrok całej grupy. Zarówno ojciec Lazare jak i Dipper cofnęli się z przerażeniem. Krąg palił się ogniem koloru magenty, płomienie buchały niczym w hutniczym piecu. Młody Pines uniósł dłonie, osłaniając oczy przed nagłym żarem i jasnością.
Nad płomieniem pojawiła się sylwetka Strange’a, niestabilnie rozmywając, to znów scalając się w jedno. Nie był niczym więcej niż dymem, a mimo to czuć było od niego nieokiełznany gniew.
- Onwep an tsej ein ot ceinok ob, utorwop ogejom eicjukezco! – zawołała zjawa i rozpłynęła się w niebycie.
Mabel pobiegła do brata i rzuciła mu się w ramiona, próbując panować nad cisnącymi się do oczu łzami. Nie wiedziała, jak długo będzie trzymać maskę twardej, ale wewnętrznie to wszystko już ją wykańczało.
- Damy radę – mruknął Dipper, podświadomie czując nastrój siostry.
- Oczywiście, że damy – odparła ciemnowłosa optymistycznie, choć chyba nawet ona nie była do końca przekonana.
- Spójrzcie! – zawołał Gideon, wskazując palcem między drzewa.
Pierwsza biegła Paula. Nie, nie biegła – ona pędziła, prawie jakby unosiła się nad ziemią. Tuż obok niej biegła blondwłosa bogini matematyki, co jakiś czas robiąc dłońmi krótkie, chaotyczne gesty. Za nimi ledwo nadążał Delta – ciężko dyszał, włosy uciekły mu spod opaski i wpadały do wszystkich trojga oczu, przylepiając się do pokrytych potem skroni i czoła.
Bogini wbiegła między ludzi i rozejrzała się nerwowo. Zupełnie nagle wyprostowała się, wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. Zamknęła powieki, łącząc palce dłoni w trójkąt.
- Kiedy pozbędziecie się tego demona? – zapytała ze stoickim spokojem, zupełnie niepodobnym do gwałtownego wejścia.
Dipper rozszerzył oczy i spojrzał na ojca Lazare. Ten wydawał się tak samo zagubiony, jak jego pomagier.
- Przed chwilą skończyliśmy...
Alfa pokręciła głową.
- Nadal tu jest. Wyczuwam go. Ale to już nie jest mój problem, widocznie został uwięziony w jakimś limbo. Teraz musimy zająć się czarną dziurą.
- Kochanie, gdzie ty się podziewałaś?! – zawołał Kwadrat Logiczny, zrzucając swój hełm wikinga. Podbiegł do Alfy i przytulił ją, jakby nie widział jej już pół wieku. – Ominęła cię najlepsza zabawa!
- Ten wasz demon przywołał dwie istoty, jakieś demony pochodzące z mitologii... Utknęły w anomalii i nie mogły nigdzie się ruszyć.
- To by wyjaśniało, dlaczego Tadeusz przybył bez obstawy – sarknął Bill, podlatując w stronę bogów. – Mam nadzieję, że już ich tu nie ma. Bo chciałbym być jedynym kandydatem do przejęcia władzy nad miastem.
Alfa przewróciła oczami, po czym odchrzaknęła znacząco. Dell nareszcie dotarł do rodziny, dysząc jak pies po przebiegnięciu kilku kilometrów.
- Już mylś... Mlył... MYŚLAŁEM... że mnie... tam zostawicie... – wysapał, wysławiając się w miarę zrozumiale. – TLENU...
- Marudzisz jakbyś covida dostał – mruknęła Paula, uśmiechając się pod nosem.
- DELTA!!
Lenny podbiegł do brata i rzucił mu się w ramiona, ubabrany krwią jakiegoś niewiadomego pochodzenia. Blondyn odsunął się zapobiegawczo, chcąc uniknąć złamania żebra lub dwóch.
Alfa dotknęła palcami swoje skronie i zmarszczyła brwi, jakby rozbolała ją głowa. Wymruczała pod nosem coś niezrozumiałego, co nieco rozweseliło stojącą obok niej Paulę.
- Zamkniemy tę dziurę razem. Delto, Lambdo, przestańcie się zachowywać, jakbyście mieli dwa wieki.
- Ale mamo, on mnie chce krwią umaziać! – jęknął Dell, trzymając brata na odległość wyciągniętej dłoni.
- Zachowuj się jak na boga przystało, synu! – zganił go Kwadrat, łapiąc swoją małżonkę za rękę. – Daj ojcu pomocną dłoń.
Całe towarzystwo – nie tylko boskie, ale i ludzkie, z wyjątkiem wujków Pines, którzy się uśmiali z ojcowskiego suchara, jęknęło z boleścią. By uniknąć kolejnych tatusiowych żartów, Dell złapał tatę za rękę, jak na grzeczne dziecko przystało.
- Ty też, Paula – Alfa uśmiechnęła się do dziewczyny, wyciągając do niej drugą rękę. – Twoja moc już nie bierze się tylko od Delty. Sama stajesz się źródłem.
- Ale co ja mam zrobić?! – Polka przeraziła się nie na żarty, stając obok bogini i splatając z nią palce.
- Po prostu stój – poinstruował Lambda, malując na bluzie starszego brata krwawe bohomazki. – Mama zrobi resztę.
Boski krąg został domknięty. Bill odsunął się na parę kroków, by przypadkiem nie oberwać wiązką energii. Mabel jakimś cudem znów znalazła się obok niego. Nie przeszkadzała mu nawet obecność Dippera, trzymającego siostrę za rękę. Cyferka nonszalancko objął ciemnowłosą ramieniem, ignorując dezaprobujące spojrzenia młodego Pinesa.
Bliźniak odwrócił zniesmaczony wzrok w inną stronę. Zamiast jednak napotkać coś godnego aprobaty, ujrzał ojca Lazare nagrywającego bogów.
- No co? – zapytał egzorcysta niewinnie. – Pierwszy raz widzę coś takiego... Muszę to udokumentować!
Bogom nie przeszkadzały toczące się rozmowy. Paula czuła się nieco przytłoczona napływem odczuć i informacji, jakie zaczęła odbierać. Wyczuwała w powietrzu ten cuchnący, przesiąknięty czymś złym odór... Czy to właśnie była woń Strange’a? Jeśli tak, nie miała dobrych przeczuć. Mogła tylko żywić nadzieję, że to przez pozostałość po wypalonym Zodiaku.
Ten dziwny zapach nie był jedyną rzeczą, jaka ją uderzyła. Dłonie bogów wydawały jej się gorące, a ich – a także jej – ramiona jaśniały jasną zielenią. Kończyny zaczynały jej mrowić nieprzyjemnie, ale milczała, nie wiedząc, czy tak to właśnie powinno wyglądać.
Zerwał się lekki wiatr, a wraz z nim poniosły się jakieś maleńkie drobinki, które uderzały ją w twarz. I choć wzrok mówił jej, że widziała jedynie pył, czuła się niczym nieosłonięty beduin podczas piaskowej burzy.
Bogini Alfa powiedziała coś niezrozumiałego, a wtedy odczuła jakieś dziwne ciągnięcie w stronę nieba. Nadal stała twardo na ziemi, ale jednocześnie miała wrażenie, że coś z niej ulatuje. Była zbyt przejęta własnym stanem, by dostrzec zielonkawą mgiełkę, jaka unosiła się nad całą piątką.
- Czy ona maleje? – zdziwił się Stanford, poprawiając swoje okulary.
Jego głos brzmiał w uszach Pauli jak coś nieprzyjemnego. Wydawał się głośny, wręcz raniący uszy. Z obawą zerknęła na Della i Lambdę – oni również nie mieli zachwyconych min.
Alfa zacisnęła palce na jej dłoni. Paula podniosła głowę i ujrzała łagodne spojrzenie bogini, która puściła jej oczko, jakby chcąc dodać otuchy. Dziewczyna opuściła wzrok i skupiła się na tym, żeby nie odpłynąć za bardzo. Chyba tylko dzięki sile woli pozostała na miejscu.
- Czarna dziura zanika! – ucieszył się Dipper, łapiąc Mabel za ramię. – Mabs, widzisz to co ja?
- Widzę! – ucieszyła się ciemnowłosa. – Cudownie!
- Cudownie to dopiero będzie – mruknął Bill, rozglądając się z przejęciem. – Jest coś, co muszę sprawdzić. Nie chcę psuć wam pokazu boskiego abra kadabra, więc zostańcie tutaj, a ja zaraz wrócę.
Demon ulotnił się szybko, co oczywiście wywołało w Mabel dziwne przeczucie. Jak wiemy z poprzednich rozdziałów, intuicję miała dobrą, więc nikogo nie powinno zdziwić, że poszła za Cyferką.
Tam gdzie Mabel, tam i Dipper – więc i on opuścił towarzystwo, choć trzymał się na bezpieczną odległość. Czy źle czuł się z tym, że śledził własną siostrę? Może tylko trochę.
W każdym razie na pewno mniej niż zmartwiona Wendy, która ruszyła za chłopakiem, targana poczuciem obowiązku i troską. I tak, na niej ogonek się kończył. A i tak był dość pokaźny.
Pozostawmy więc bogów, by mogli w ciszy i skupieniu naprawić anomalię, a zajmijmy się grupą uciekinierów.
CZYTASZ
UMOWA
FanfictionMinęło siedem lat od pamiętnych wakacji rodzeństwa Pines... Siedem lat, podczas których wydarzyło się... wiele. Dipper jest gotów, by raz na zawsze pozbyć się kamiennej statuy i unicestwić Billa Cyferkę. Mabel ma przeczucie, że bez wspomnianego demo...