22.

78 8 6
                                    

Podsumujmy to, co się ostatnio wydarzyło, bo łatwo można się zgubić w czasie i przestrzeni, kiedy co chwilę skacze się z jednego wymiaru w drugi.

Po pierwsze, Bill latał sobie - albo chodził, zależnie od nastroju - jako człowiek niecałą dobę, w czasie której załatwił kilka bardziej i mniej znaczących sojuszy, a także rozpuścić garść ciekawych plotek na temat Strange'a. Potem odwiedził Świat Koszmarów, z jakiegoś dziwnego powodu wplątując w to Mabel i Pacyfikę, które aktualnie zbierały kwiatki (albo powinny je zbierać, bo właściwie to walczyły o życie, broniąc się przed Pyronicą).

Dipper i Ford stresowali się jak studenci podczas sesji. Naukowiec dlatego, że ni chu chu nie mógł namierzyć aktualnej lokalizacji Tada. A Dipciak wiedział, że z rana przyjedzie ojciec Lazare i prawdopodobnie zrazi do siebie wszystkich, bo był lekkim psychofanem wszystkiego, co związane z demonami.

Wróćmy więc do postaci Pauli, bo w sumie to od niej wszystko się zaczęło.
Jak pamiętamy, została naznaczona przez Strange'a. Jak to znosiła?

Gdyby ktoś zobaczył, że dziewczyna od czasu do czasu smaruje sobie dekolt mieszanką pieprzu cayenne i soku z cytryny, uznałby ją za niespełna rozumu. Był to właściwie jedyny moment, kiedy jej emocje wychodziły na wierzch. Określenie „panika” było niedopowiedzeniem roku.

Widok zamkniętego oka nie uspokajał jej. Martwiła się tym, że w każdej chwili może się otworzyć, a co za tym idzie - Strange dowie się, co robi.

Nie robiła nic szczególnego, bo pracowała w Chacie, o czym demon już przecież wiedział. Ale wszystko, co działo się w tle, mogło zostać przez niego zauważone. Tylko tego jej brakowało, żeby sprowadzić dodatkowe nieszczęście na przyjaciół...

Pozostawała jeszcze kwestia Della, który za każdym razem przepraszał dziewczynę. Do tego stopnia, że jego wylewność zaczynała ją irytować.

Naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło..., powiedział, kiedy po raz kolejny naszły ją natarczywe myśli.

Dell, nie było cię, trudno. Byłeś potrzebny gdzie indziej. Sprawa zamknięta, odparła lekko się krzywiąc. A teraz daj mi spokój, pracuję.

Miała ochotę krzyczeć, wyć i wołać o pomoc, ale to niedorzeczne. Zdawała sobie sprawę z faktu, że to, co można było zrobić, zostało zrobione. Jej lament nie przyniósłby żadnego skutku.

No, wyglądałaby jak idiotka.

Nie mów tak..., głos Delty przepełniony był poczuciem winy. Zresztą słusznie. Nie dziwię się, że tak się martwisz. Masz do tego pełne prawo i...

Delta, jeśli chcesz ze mną pogadać, to rób to gdy nie mam klientów w sklepie, ucięła krótko, odwracając się do wchodzącego na sklep tłumu zwiedzających.

Na jej twarzy momentalnie wykwitły sztuczny uśmiech, szeroki i wyćwiczony. Była dopiero piętnasta, ale już miała dość wrażeń.

Najpierw musiała wygonić na zewnątrz natrętnego nietoperza, potem doszło do bójki między dwójką kupujących, a na koniec usłyszała od jakiejś staruszki, że powinna schudnąć. Może i potraktowałaby to jak powód do śmiechu, gdyby nie fakt, że starsza pani ważyła jakieś trzy razy tyle, co ona.

A hipokryzja doprowadzała ją do białej gorączki.

I chociaż miała ochotę rąbnąć wrednemu babsztylowi miotłą, nie zrobiła tego. Kierownictwo musiało być z niej zadowolone, takiego zdania była.

Obsługiwała wszystkich zwiedzających, wciskając mniejsze i większe bibeloty, i z uśmiechem obserwowała powiększający się w kasie utarg. Kiedy ostatni naiwniak zostawił w sklepie większą część swojej wypłaty, usłyszała ponownie dźwięk wiszącego nad drzwiami dzwoneczka.

Zamiast spodziewanego naiwniaka (który przecież musiał być świadomy, że koszulka nie kosztuje dwieście dolarów), zobaczyła Wendy. Weszła za ladę, stanęła obok Pauli i zrobiła dłońmi charakterystyczny gest, zachęcający do opuszczenia stanowiska. Trochę jak zapracowana matka wyganiająca z kuchni kręcące się pod nogami dzieciaki.

- No już, sio mi stąd. Zastąpię cię do końca zmiany.

- Nie musisz, sama...

- Ale już! - ruda uśmiechnęła się i przewróciła oczami. - Masz inne sprawy na głowie. I tak dobrze sobie radzisz. Wróć do domu, otwórz sobie winko, zrób relaksującą kąpiel...

Paula spojrzała na kasę, na Wendy, jeszcze raz na kasę, na mopa, a potem pokiwała głową.

- Masz rację. To dobry pomysł.

- Tylko niech Dell ci towarzyszy! - zastrzegła przyjaciółka, kładąc jedną z dłoni na biodro.

Błysnęło, jak zawsze gdy bóg raczył przeskoczyć barierę światów, i pojawił się w swojej trójkątnej chwale między dziewczynami.

- Nawet na krok jej nie opuszczę! - powiedział.

- Rychło w czas - skomentowała Paula sarkastycznie.

Delta westchnął ciężko. Wiedział, że czeka go przeprawa z dziewczyną, ale najpierw musiał się przebić przez niematerialny mur, jaki wokół siebie wytwarzała.

- Wobec tego zmywajcie się, wszystko dogadałam z Soosem - Wendy uśmiechnęła się w stronę przyjaciółki, nie dając po sobie poznać, że sarkastyczna strona Polki była czymś, co zapewniało jej niemałą rozrywkę.

- Przynajmniej ktoś tutaj potrafi zadbać o drugiego człowieka... - mruknęła Paula, ignorując bezradnego boga matmy. - Dzięki, Wendy... Umiesz mnie pocieszyć. Jesteś cudowna!

Po tych słowach zamknęła rudowłosą w żelaznym uścisku. Delta już chciał ostentacyjnie wskazywać na zegar, kiedy dziewczyny w końcu się od siebie odkleiły.

- Idziemy, Delta - zarządziła Polka, pamiętając o zabraniu ze sobą pojemniczka, do którego przelała miksturę.

-+-+-

Spacer do domu nie należał do najprzyjemniejszych. Teoretycznie warunki były idealne: ciepło, ale nie za ciepło, bezchmurnie, z lekkimi powiewami wietrzyku. Wprawny obserwator zauważyłby jednak, że mimo pozornej sielanki atmosfera lasu była nieco dziwna.

Zwierzęta umilkły, jakby oczekując nieoczekiwanego. Wszelkie ptaszki, wiewiórki, sarny i krasnale jakie Paula często spotykała na swojej drodze, nagle okazały się nieobecne. Atmosfera gęstniała, choć powód nie był widoczny gołym okiem.

W dodatku Delta nie wiedział, jak dotrzeć do swojej byłej uczennicy. Dał ciała, znaczy - tak się tylko mówi, bo fizycznie nie mógł go dać (a przynajmniej nie w boskiej formie). Nie dziwił się, że Paula nie ma ochoty patrzeć na niego dłużej niż wymagały tego jej kąśliwe uwagi, którymi odpowiadała na każdą jego zaczepkę.

Zacząć teraz, czy poczekać aż wejdą do domu? A kiedy wejdą, poczekać aż naleje sobie tego wina, czy od razu z grubej rury walnąć przeprosinowy esej?

Dywagacje przerwało mu pojawienie się starego Świra McGucketa, który wyskoczył z pobliskich krzaków. Na głowie miał jakiś dziwny durszlak z kablami, a na nosie wielkie okulary o zielonych szkłach. Wyglądał na śmiertelnie wystraszonego.

Paula nie bała się dziwacznego staruszka. Był nieco specyficzny, miał momenty słabości, gdy wracały do niego dawne, przykre wspomnienia. Nie wiedziała dokładnie o co chodziło, a jedyne informacje od Wendy dotyczyły jego powiązań z Dziwnogeddonem. Po takim czymś ona sama też by chyba sfiksowała...

Ale nie wiedziała, co myśleć o ekscentryku, gdy do niej podbiegł, złapał ją za ramiona i drżąc na całym ciele, zaczął pleść trzy po trzy.

Przynajmniej tak jej się wydawało.

- T-t-to znowu nadchodzi!! Inwestycje w złoto rosną!! Czeka nas powtórka, o nie, o nie onienienie...

- Panie McGucket?... - Polka była lekko zaniepokojona, choć w tym momencie było jej bardziej szkoda starszego pana. Nie był niebezpieczny, nie stanowił zagrożenia dla ludzi. Tylko czasem gubił się w rzeczywistości.

Jednak jego kolejne słowa wprawiły ją w osłupienie bliższe strachowi, niż zwykłemu zmartwieniu.

- Była i druga przepowiednia, której nikt wcześniej nie rozczytał! Fiolet i złoto to kontrast, KONTRAST!

- Panie McGucket, co pan...

- I ty też tam jesteś, ty też!! - dodał z przekonaniem, na granicy histerii i płaczu. - Biada nam, biada! Idę ratować swój schron!! I mojego rosomaka!!!

Po tych słowach odwrócił się na pięcie i pognał przed siebie na czterech kończynach, przypominając bardziej obłąkanego człowieka wychowanego przez wilki czy inne wiewiórki, niż tego miłego pana, który czasem organizował imprezy w swojej posiadłości.

Paula zaczęła oddychać szybciej. Przez moment pociemniało jej przed oczami i złapała się najbliższego drzewa, żeby się o nie oprzeć. Słońce zdawało się ją oślepić, a głos Della jakby dochodził ją z oddali...

Nie była do końca świadoma tego, że w przypływie nagłej paniki bóg użył swojej najmniej lubianej umiejętności – telekinezy – i wylał trochę ostrej mieszanki z pojemniczka na jej dekolt. O ile w innej sytuacji dziewczyna oburzyłaby się naruszeniem przestrzeni osobistej, o tyle w tej chwili odczuła nagłą poprawę.

Świat przestał wirować, odzyskał ostrość i barwy, a bóg matematyki wyglądał na tylko trochę mniej irytującego niż zwykle.

- Słyszysz mnie?! Paula, proszę, nie mdlej!

- Nie drzyj się! - krzyknęła, łapiąc się za głowę drugą ręką.

- Oko prawie się otworzyło... Widocznie pieprz przestaje działać, musimy dotrzeć do domu, to już blisko...

Paula nie miała ochoty na kłótnie. Ruszyła przed siebie, a bóg matematyki lewitował obok niej, prowadząc bezsensowny monolog.

Weszli do domu niemalże w ostatniej chwili. Na szczęście Wendy korzystając z rad Dippera, noc wcześniej zaczęła zakładać bariery z kamieni księżycowych i włosów jednorożca. Na Tada powinny były zadziałać, zresztą to tylko podstawa tego, co szatyn przygotował.

Na ten moment musiało jednak wystarczyć.

Paula poczuła się o niebo lepiej, gdy znalazła się w znanym jej korytarzu. Droga do jej pokoju była lekkim utrudnieniem przez schody, jednak Dell korzystając z okazji uciekł do sąsiedniego pomieszczenia i zmienił się w człowieka, by zanieść dziewczynę po schodach.

- Dałabym radę iść - zaoponowała brązowowłosa, gdy już mogła w spokoju rzucić się na łóżko.

- Właśnie widziałem - odparł Dell sarkastycznie. - Nie wiem, czy to przez tego świra, czy po prostu trafiliśmy na zły moment...

- Raczej to drugie - mruknęła Polka, siadając na łóżku i opierając się o ścianę za nią. - Nic nie wiem o żadnej przepowiedni i nie mam zamiaru w nią się mieszać. Wystarczy mi, że Strange zrobił sobie ze mnie obserwatorium.

- Więc... Skoro już mowa o tym tatuażu...

- Tak tak, wiem, nie mogłeś wtedy przy mnie być. Ja to rozumiem! Naprawdę! Sama cię wpychałam w ręce Dippera i reszty... Więc z tym dajmy sobie spokój, jest git. Ale jest jedna sprawa, która nie daje mi spokoju...

- Co takiego?

- Kiedy ostatni raz tak naprawdę ze sobą rozmawialiśmy, Dell?

Bóg matmy zmarszczył brwi. Oczywistym dla niego było, że przecież codziennie ze sobą rozmawiali! Miał jednak wrażenie, że dziewczynie chodzi o co innego.

Rozejrzał się po pokoju, jakby poszukiwał jakiejkolwiek podpowiedzi. I zauważył, że pokój zmienił się od momentu, kiedy weszli do niego pierwszy raz.

Wendy nie ingerowała w wystrój jaki wprowadziła Paula, a był on dość zagadkowy. Wraz z trwaniem wakacji, pojawiały się dodatkowe dekoracje – sterta kołpaków, które zmieniła w pickupie Wendy, tandetna figurka pana Stana jaką dostała pierwszego dnia pracy, sweter od Mabel... Ale pojawiło się też mnóstwo przedmiotów, których pochodzenia nie znał, jak tajemnicze książki, jakieś kryształy, albo chociaż ta koszulka z napisem „Team Okumura”...

Kiedy ona zaczęła oglądać anime?...

- Nie wiem, co u ciebie, co aktualnie robisz, pojawiasz się i znikasz... Trochę jakbyś mnie olewał - dodała ciszej, bawiąc się końcówkami kosmyków, które uciekły z jej koka.

Dell stał jak wryty. Naprawdę tak się zachowywał? Nawet tego nie zauważył... Usiadł na pufie stojącej obok łóżka i zaczął bawić się palcami, jakby nie do końca wiedział, co ze sobą zrobić.
Miał mętlik w głowie – a doprowadzić Boga matmy do takiego stanu, jest czynem godnym wpisania do CV i wręczenia medalu przez samego Einsteina.

Prawda, że był skupiony na ochronie miasta, no a towarzystwo Dippera było dziwnie zabawne, bo mógł go wkurzać bez końca... Ale gdzie w tym wszystkim czas dla Polki?... Przecież ją też lubił wkurzać! I straszyć zadaniami ze wzorami skróconego mnożenia!

Ale, jak zorientował się po wyglądzie pokoju, nie tylko ona sporo o nim nie wiedziała, lecz i on nie wiedział wiele o niej.

- Zaniedbałem cię, masz rację... Chciałbym to jakoś ci wynagrodzić, naprawić...

- Co naprawić? - Paula wzruszyła ramionami. - Dell, byłeś moim nauczycielem. Matematyki nawet. Dzięki tobie udało mi się osiągnąć sukces, za to jestem wdzięczna. Ale jeśli masz ważniejsze sprawy na głowie, nie chcę być dla ciebie przeszkodą.

- Nie jesteś...

- Nie udawaj - dziewczyna pochyliła się do przodu, lekko się krzywiąc. - Jestem w centrum twojego zainteresowania tylko wtedy, gdy przeze mnie są kłopoty. Nie chcę uwagi z litości. Przed tobą cały czas świata, ja dla ciebie w jednej chwili będę, w następnej już nie. Kto wie, kogo i gdzie poznasz, jesteś żądny emocji, chcesz ekscytacji. Oboje wiemy, że ja siedząc pół dnia w warsztacie nie mogę ci tego zagwarantować, zanudzisz się.

Bóg podniósł głowę, jakby podjął decyzję. Tak naprawdę sam nie był niczego pewien, ale nie chciał owijać w bawełnę. Jeśli miał cokolwiek zdziałać, musiał być szczerym.

UMOWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz