32.

33 6 4
                                    

Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Drewniane schody miały już swoje lata i uginały się lekko pod ciężarem Della. Im bliżej poddasza się znajdował, tym bardziej docierało do niego, że być może pomysł pogadanki z Billem nie był zbyt mądry. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - jednak bóg matematyki nie mógł się powstrzymać, by chociaż nie zerknąć na to piekło przez uchylone drzwi. Jeśli Mabel i Bill mieli ze sobą więcej wspólnego, niż się wydawało... Cóż. Mogło nie być dobrze. W każdej chwili mogli przestać nad sobą panować, a ta pozornie niewielka utarczka o teren, który próbował przejąć Strange, mogła okazać się zwykłym pretekstem, by zrobić coś znacznie większego...

Tym sposobem blondyn dotarł pod pokój Cyferki i z lekkim wahaniem zapukał. Odpowiedziała mu cisza, jednak to go nie zraziło.

- Bill? Jesteś w środku? Chciałem z tobą pogadać... - powiedział Dell i nie czekając na odpowiedź, utorował sobie drogę na terytorium wroga.

Demon wisiał w powietrzu w siadzie skrzyżnym, lewitując dobry metr nad podłogą. Ale to nie było najdziwniejsze, bo aktualnie jego pokój przeczył prawom fizyki.

Meble lewitowały, stały na ścianach lub suficie, by zrobić miejsce na podłodze. Na niej z kolei wyrysowane zostały jakieś dziwne symbole, wokół których niebieskim płomieniem jaśniały świece. Prawie jak w horrorze klasy B, ale bez tryskającej czerwoną farbą ściany świeżych, gumowych trupów.

Sam Bill miał zamknięte oczy, ale gdy je otworzył, nie było w nich ani krzty wyrozumiałości.

Tęczówki wręcz świeciły na złoto, twarz wykrzywił przerażający, złowrogi uśmiech. Drzwi zatrzasnęły się za Dellem, który w przypływie zaskoczenia odwrócił się w stronę wyjścia.

Nie miał wielkiego wyboru, oparł się plecami o framugę i próbował pokazać, że wie, po co przyszedł.

- Daruj sobie, Delto - zagrzmiał demon, nie ruszając się z miejsca. - Pojawiasz się w najmniej odpowiednim momencie. Czego chcesz?

- Porozmawiać - wręcz pisnął Dell.

- Żartujesz sobie...

Bill w jednej sekundzie pojawił się tak blisko boga matematyki, że ich nosy praktycznie się stykały. Gdyby nie drewniane deski za plecami trójokiego, odsunąłby się jak najdalej. I tak próbował to zrobić, chociaż czuł na plecach fakturę drzwi.

- Zapomniałeś chyba, kim jestem - powiedział Bill poważnie.

Bóg zastygł w bezruchu, zaciskając wargi, bojąc się choćby głębiej odetchnąć.

- Musiał umknąć ci fakt, że jestem twoim naturalnym wrogiem... Popisujesz się głupotą, skoro tak po prostu zawracasz mi cztery litery, chcąc zaspokoić swoją ciekawość...

- Nie umknął! - zaoponował blondyn, próbując odzyskać rezon. - Kiedy tu szedłem, pomyślałem, że być może to nie jest dobry pomysł i...

- A mimo to wszedłeś tu jak do siebie, nawet nie czekając na moją odpowiedź. Ryzykowne zagranie. A ja bardzo lubię ryzyko!

Nagle Dell znalazł się przy, a właściwie na szybie. Jego twarz została wciśnięta w szkło z ogromną siłą, i pomyślał o pewnej absurdalnej w tej sytuacji sprawie – mianowicie, że wymiana pękniętej szyby jest kosztowna. Spod półprzymkniętych powiek widział najbliższe otoczenie Tajemniczej Chaty oraz horyzont, swoją drogą bardzo ładny.

- Podoba ci się widoczek? – sarknął Bill, po czym puścił włosy Della i odsunął się na dwa kroki. Założył ręce na piersi i lekko zmrużył oczy, patrząc w dal. – Mnie też. Ale to jedyne, co w tej chwili łączy mnie ze światem zewnętrznym, bo wlazłeś do mojej strefy czasoprzestrzennej. Jeśli będziesz tu siedział za długo... Cóż. Zostaniesz bezpardonowo wyrzucony i prawdopodobnie zmienisz się w krwawy naleśnik na jakiejś ścianie.

- Co?

- Myślisz, że te meble latają, bo tak sobie zażyczył stwórca? – Bill przewrócił oczami i uniósł się w powietrze, siadając na niewidzialnym fotelu i zakładając noga na nogę. – No więc? Kawy? Herbaty? Krwi jednorożca?

Dell uspokoił się na tyle, żeby odzyskać trzeźwość myślenia. Cyferka przerażał go w pewien nieokreślony sposób, jakby sama jego obecność wywoływała strach.

- Przestań się tak spinać. Wszedłeś mi z buciorami do domu i nabłociłeś, nic dziwnego, że cykasz się jak gronostaj na fermie norek.

Delta chciał coś odpowiedzieć, ale demon wskazał palcem w dół. Bóg spojrzał na swoje nogi i otworzył usta widząc wielgachne gumofilce, upaćkane błotem aż do samych kostek.

Bill zaczął się histerycznie śmiać, po czym machnął ręką. Gumiaki zmieniły się w zwykłe trampki, może nie najczystsze, ale bez śladów gęstej mazi.

- Taki żarcik! A, to nie było błoto, tylko krew. Ale to nieistotne, mów więc. Co cię do mnie sprowadza? Ale tak naprawdę? I z góry uprzedzam, że nie podzielę się władzą nad Gravity Falls, jeśli o to chcesz pytać.

W złotych oczach pojawił się niebezpieczny, czerwony błysk. Dell chciał opowiedzieć o swoim problemie z Paulą, ale niestety – szybciej mówił niż myślał. Dlatego z jego ust padło wyjątkowo głupie pytanie.

- Czemu?

Cyferka zmarszczył brwi z zaskoczeniem, jakby nie dowierzał własnym uszom. Jego pierś uniosła się powoli i opadła, gdy wziął głęboki wdech. Podleciał obok boga matmy, objął go ramieniem i wskazał za okno.

- To, na co patrzysz, jest moje. I TYLKO moje. To jest MÓJ świat. Nie po to walczę ze Strangem, żeby ktoś inny wszedł mi w paradę...

- A co z Mabel? - wypalił Dell, ponownie popisując się brakiem taktu.

Bill roześmiał się, odchylając do tyłu głowę. Gdy otarł teatralnie łezkę, jego oczy ponownie miały złoty kolor, a na ustach zagościł niewielki, cwaniacki uśmieszek.

- Oj, ma gadanie, nie sądzisz? Może cię zaskoczę... Ale nie będę się z nią dzielić władzą nad tym miejscem. Ona ma inną rolę, rolę Strażniczki. Widziała, że to jest mój teren, jeszcze zanim ktokolwiek pomyślał o wojnie z Tadem!

- Cooo?! - Bóg matematyki otworzył usta ze zdziwienia. Rewelacje go poniekąd przytłoczyły i jedyne co mógł zrobić, to bezradnie wpatrywać się w Billa, oczekując dalszych wyjaśnień.

Bill stuknął łaską w szybę. Obraz za oknem zupełnie się zmienił.

UMOWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz