16.

89 10 9
                                    

Mabel wpatrywała się w ciało Cartera w niemym szoku. Była przekonana, że po tym wszystkim będzie mogła sama go wykończyć... Ale, co dziwniejsze, nie była zawiedziona. Jakby to, że Bill przejął inicjatywę było oczywiste...

- Sądziłam, że to ja... że moje zadanie... – zaczęła cicho, ale demon jej przerwał.

- Nie oszukuj się, Gwiazdko - rzekł jakoś tak dziwnie miękko. - Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś. Umiesz wykorzystać swój dar wyobraźni w okrutny sposób, to fakt. Gdybyś pisała książki, twoje horrory byłyby bardzo czytliwe! Ale nie jesteś zła.

- Chciałam tylko wymierzyć sprawiedliwość... - powiedziała Mabel wyjaśniająco. Czuła, że ze wstydu zaczęły ją palić policzki.

Czy naprawdę tak to wyglądało? Jakby na siłę próbowała udowodnić komuś, że potrafi być kimś innym, niż optymistyczną, dziecinną Mabel?

- Ja jestem od wymierzania sprawiedliwości. Ty... wahałaś się. Jesteś tą samą Spadającą Gwiazdą, co siedem lat temu...

Dziewczyna osłupiała. Nie wiedziała właściwie, jak to skomentować... Do czego zmierzał demon?

- Zmieniłaś się, oczywiście. Nie myśl sobie, że nie zwróciłem na to uwagi - powiedział, przewracając okiem. - Fizycznie jesteś kobietą. Urosłaś, masz szersze biodra, gęstsze włosy i bardziej pociągłą twarz. Psychicznie też jesteś inna niż kiedyś, na pewno zachowujesz się mniej infantylnie, choć ci się zdarza... No proszę, kto wsypuje kolorową posypkę do kawy?... Ale twoje serce jest przeraźliwie nudne. Nawet w obliczu zemsty nie chcesz być zła.

Ciemnowłosa nie była pewna, czy właśnie usłyszała komplement, czy demon raczej ją ganił. Dlatego też nie skomentowała tego w żaden sposób, a jedynie przeniosła ich do pokoju.

Bill milczał, kiedy dziewczyna podeszła do lustra i z nostalgią spojrzała na swoje odbicie. Pojawił się obok niej, tak, by zmieścić się w srebrnej tafli razem z nią.

- Ale wiesz. Nie powinnaś się zmieniać - stwierdził ostatecznie.

Mabel przeniosła wzrok na swojego towarzysza. Od kiedy jego towarzystwo przestało wzbudzać w niej dyskomfort? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie.

- Wiem już, do czego jesteś zdolna. I to mi wystarczy - rzekł ze wzruszeniem ramion.

- No to może... skoro wszystko się tak potoczyło... zatańczmy?... – zasugerowała znienacka, zaskakując zarówno siebie samą, Billa, jak i czytelników oraz Siłę Wyższą, która zaplanowała dla niej coś zupełnie innego.

Demon pstryknął palcami. Grał jakiś nieco przestarzały kawałek, przywodzący na myśl lata dwudzieste... Ani jednemu, ani drugiemu to nie przeszkadzało.

Mabel rzuciła się w wir tańca, jakby chciała odreagować to, co zaprzątało jej głowę. Wszystkie uczucia i emocje, fakty i wątpliwości... Na zmianę przybliżała się, to znów oddalała od swojego partnera - Bill nie mógł nie zauważyć, że jest mniej spięta niż ostatnio, choć nadal nie była to pełna swoboda.

- Czy jest jakiś powód, że wyrwałaś mnie na parkiet tak ni z gruchy, ni z pietruchy? - zapytał Bill nieco podejrzliwie.

Mabel lekko uchyliła powieki i uśmiechnęła się tajemniczo.

- Może tak, może nie... Może chciałam jakoś odreagować... A może chciałam ci coś powiedzieć...

- Co takiego mogło cię skłonić do tańca z twoim największym wrogiem, Gwiazdko?

Ciemnowłosa zachichotała. Kiedyś może i by uznała Billa za wroga. Ale dzisiaj... Szanowała go za jego nastawienie. Uchronił ją przed błędem, którego zapewne by żałowała... Nie było innej opcji, musiała zrobić to, nad czym myślała od kilku dni.

- Oddam ci krew. Przejdziesz przemianę, Bill, zyskasz ludzką formę i załatwimy tego gnojka Tada raz na zawsze... - oznajmiła podczas obrotu.

Demon zaniemówił z wrażenia. Bo co innego mógł zrobić? Chciał jej powiedzieć, że przecież może umrzeć, ale coś w jej spojrzeniu mu mówiło, że ona o tym dobrze wiedziała. Była świadoma swojej decyzji, tak samo jak wtedy, gdy zawarła z nim pierwszy układ.

Gdyby to były pokemony, jej słowa byłyby super efektywne.

-+-+-

Dipper zakrztusił się kawą, a tost którego trzymał w ręce upadł na podłogę - oczywiście masłem do ziemi. I tak dość nieźle zniósł rewelację, jaką Mabel przekazała wszystkim podczas śniadania.

Najgorzej zareagował wujek Ford, który po prostu zemdlał i przywalił twarzą w jajecznicę. Była jeszcze gorąca, więc kiedy się obudzi, będzie nie tylko tłusty, ale i poparzony.

Gideon i Pacyfika nie zwrócili jakoś szczególnie uwagi na to, co powiedziała Mabel - głównie dlatego, że od początku spodziewali się takiego rozwoju zdarzeń. Stanek zachował się w sumie bardzo podobnie, jedyną różnicą było to, że dodatkowo pokiwał głową, ni to z aprobatą, ni to dla potwierdzenia własnych myśli.

- Sister... Proszę, powiedz mi, że to tylko żart... - westchnął Dipper, chociaż w głębi duszy wiedział, co usłyszy. Chyba chciał po prostu chwycić się jakiejkolwiek nadziei, ale niestety, ta za każdym razem była mu odbierana przez jakże uśmiechniętą, zdeterminowaną bliźniaczkę.

Mabel pokręciła głową i wróciła do swoich tostów (z dżemem i kolorową posypką), nie przejmując się za bardzo zdaniem brata. Oczywiście w głębi duszy było jej przykro, że zaakceptowanie jej wyborów przychodziło mu z tak wielkim trudem, ale sama nie chciała popadać w wątpliwości. Wiedziała, że gdyby raz zaczęła zastanawiać się nad słusznością swoich działań, wszystko rozsypałoby się jak domek z kart...

Nieco zamyślona zakończyła posiłek, dopiła kawę i wyszła z kuchni.

Poszła do pokoju na poddaszu. Wyjęła spod łóżka koszyk z wełną i wybrała kremową włóczkę. Miała pomysł na sweterek w motywie egipskim, ze skarabeuszami i motywem oka Horusa na przodzie... Zaczęła dziergać, myśląc w sumie o wszystkim i o niczym.

Ciekawe, gdzie był teraz Tad? Czy Paula da radę się pozbierać? Na pewno jej się uda... Przecież nie mogła w nieskończoność przeżywać tego zawodu, zwłaszcza że demon chciał ją wykorzystać...

Powoli zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, jak jej relacja z Billem mogła wyglądać w oczach Dippera.

Westchnęła cicho, nie przerywając swojej pracy. Drzwi otworzyły się i zamknęły, a ona bardziej wyczuła niż zobaczyła, że jej brat wszedł do środka. Podniosła wzrok znad rękodzieła i uśmiechnęła się przepraszająco.

Dipper stał naprzeciw niej, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy i już się wydawało, że zacznie krzyczeć albo ją ganić, tym czasem ta cała poważna maska opadła.

Dipper usiadł na łóżku obok Mabel i rzucił się placami na materac. Rozłożył szeroko ręce i warknął coś z frustracją. Spojrzał na ciemnowłosą, która siedziała pod ścianą, w otoczeniu poduszek, z nogami skrzyżowanymi po turecku i zawzięcie dziergała sweter, przyglądając się kątem oka bratu.

- Sister... Powiedzmy sobie szczerze... Możesz umrzeć. A tego bardzo nie chcę.
Mabel odłożyła na bok robótkę. Była świadoma konsekwencji bardziej niż kiedykolwiek, ale teraz musiała się jeszcze zmierzyć z obawami brata.

- Zdaję sobie z tego sprawę... Ale ja chcę to zrobić.

- Nie będę teraz zmuszać cię do zmiany zdania, Mabs. I tak mi się to nie uda... Ale jeśli to ja mam przeprowadzić ten... Rytuał... Musisz wiedzieć kilka istotnych rzeczy.

Bliźniaczka lekko przekrzywiła głowę. Nie spodziewała się takiej reakcji... Krzyków? Tak. Nakłaniania do zmiany decyzji? Owszem.

Ale szczera rozmowa z czystej troski znajdowała się na samym końcu długiej listy możliwych zachowań nadopiekuńczego brata.

- Więc opowiadaj! Chcę wiedzieć jak najwięcej.

Dipper nie zmieniając pozycji wyjął z kieszeni kamizelki swój notes i zaczął go kartkować. Zatrzymał się na dość gęsto zapisanej stronie.

- Sam rytuał nie jest skomplikowany... Kilka formułek, odpowiedni krąg, standard. Jest jednak bardzo niebezpieczny przez konsekwencje... Może się zdarzyć, że będzie potrzeba więcej krwi, niż zakładasz, sister... Dla twojego bezpieczeństwa, jeśli zemdlejesz, przerwę rytuał, bez względu na to, jak blisko będzie jego ukończenia.

Mabel zacisnęła usta. Musiała pójść na ustępstwo, tym bardziej że to Dipper miał odpowiadać za całe wydarzenie.

- Mabel, stawianie twojego życia na szali nie jest najfajniejszą opcją. Robię to tylko dlatego, że muszę... I wiem, że dzięki temu, w jakiś trudny do zrozumienia dla mnie sposób, będziesz szczęśliwa.

Mabel rzuciła się na brata i przytuliła go w przypływie wzruszenia. Dipper oczywiście usiłował wyrwać się z jej żelaznego uścisku, ale siostra trzymała go zbyt mocno.

- Doceniam to, braciszku, doceniam... - powiedziała cicho, ale ze słyszalną radością.

- Jeśli umrzesz, to przysięgam, że cię wskrzeszę i własnoręcznie zabiję - powiedział Dipper, klepiąc ją po plecach. - A teraz puść mnie, bo brakuje mi tlenu.

Mabel pozwoliła Dipperowi zaczerpnąć powietrza. Odsunęła się od niego, szeroko uśmiechnięta i prawie drżąca z ekscytacji. Ciemnowłosy przewrócił oczyma w myślach, bo jego prawdziwe były teraz skupione na kartkach notesu.

- Dobra, sister. Powiem łopatologicznie. Im bliższa twoja relacja z demonem, tym mniej krwi potrzeba. W przeszłości zdarzało się, że ofiara mówiła o "przyjaźni", a potem okazywało się, że tylko ona uważała demona za przyjaciela i umierała z wykrwawienia. Dlatego zapytam, jesteś w stu procentach pewna, że Bill przynajmniej cię toleruje?

Pytanie zbiło Mabel z tropu. Zresztą jak cała ta rewelacja... Jasne, nie spodziewała się, że wystarczy kilka kropel krwi i wszystko będzie cacy, ale... ona wiedziała, co czuje. Że przyzwyczaiła się do towarzystwa Cyferki, szanowała jego zdanie, myślała nawet, że go lubi... Ale czy on lubił ją?

Nie ma sensu mówić na głos o tym, co jest widoczne, Gwiazdko, usłyszała w głowie.

Skoro tak...

- Tak, co do tego nie mam wątpliwości - powiedziała pewnie.

Dipper i tak widział jej wahanie, ale nie skomentował go w żaden inny sposób, niż westchnienie.

- Będę musiał znaleźć kielich ofiarny, ale to chyba załatwię od Gideona...

- Skąd Gideon miałby mieć coś takiego? - zapytała Mabel półżartem.

Ciemnowłosy nawet nie podniósł wzroku znad notesu.

- Chyba nie myślisz, że jego zabawy z czarną magią skończyły się na Telepanamiocie siedem lat temu?... Od czasu do czasu załatwiał mi jakieś niezbędne rzeczy na czarnym rynku.

Mabel zamknęła usta, chłonąc kolejną rewelację. Ciekawe, czego zaraz się dowie... Może okaże się, że Paz to tak naprawdę pół kobieta, pół wąż?

- Pod żadnym pozorem nie możesz stać podczas rytuału... - odezwał się chłopak.

Bliźniaczka zrobiła dziwną minę i przewróciła oczami.

- A niby dlaczego, bro-bro?

- Wytłumaczę ci jak najprościej. Cały rytuał polega na sprowadzeniu energii demona do stanu pierwotnego. Ta energia może przyjąć różne kształty, jest jak plastelina. Tylko, że kieruje się też najbardziej pierwotnymi instynktami. Jeśli w czasie rytuału coś pójdzie nie tak... Możesz zostać zaatakowana. I nie będzie to zbyt przyjemne.

O. Super. Przynajmniej Dipper nie bawił się w owijanie w bawełnę...

- Żeby jakkolwiek się obronić, możesz założyć na siebie coś, co Bill zna... Nie wiem, jakąś charakterystyczną koszulkę czy cokolwiek. Pierwotne moce odczytują symbole, nie całokształt.

- I dlatego Bill nazywa mnie Spadającą Gwiazdą, a nie używa mojego imienia... - dokończyła Mabel, lekko zszokowana tym wyjaśnieniem.

- Dokładnie... To chyba na tyle.

Dipper zamknął notes z westchnieniem i spojrzał na siostrę. Jego oczy się szkliły, jakby powstrzymywał łzy, chociaż twarz miał skupioną i spokojną.

- Jestem dobrym egzorcystą, Mabs. Klerycy mówili, że jestem młody, ale mam talent i samozaparcie. Dokonam tego, sister. Zrobię to, skoro nie ma wyjścia. A po wszystkim złapię Billa za szmaty i mu walnę w ryj za to, że tak się wszyscy martwimy.

Mabel już chciała zarzucić jakimś wesołym żartem, kiedy poczuła w jednym oku lekki ból. No tak. Widocznie i demon musiał się wtrącić do rozmowy. I jak zawsze, gdy zamierzał coś przez nią powiedzieć, czuła jego emocje.

Ale tym razem nie była to wściekłość, złośliwa satysfakcja czy obojętne zmartwienie, a raczej... coś na kształt wdzięczności połączonej z podejrzliwością. W każdym razie nie było to do końca negatywne uczucie.

- Jeśli to się uda, sam do ciebie przyjdę. Może mnie nawet zadraśniesz, chociaż wątpię, bo studentem awuefu to ty nie jesteś... Ale jeśli spróbujesz jakichś egzorcystycznych sztuczek, będziesz miał na karku nie tylko Strange'a, ale i całą chmarę innych demonów. A z nimi już sobie nie poradzicie.

Dipper zadrżał, jednak trudno było powiedzieć czy to w złości, czy ze strachu. Gdy spojrzał Mabel w oczy, wiedziała od razu, o czym myślał bliźniak.

Była głupia sądząc, że jej brat przynajmniej nie pomyślał o pozbyciu się Cyferki. Ale jego słowa ponownie ją zaskoczyły.

- Zrobię to, czego chcecie. Czy bardziej czego Mabel chce, chociaż to tobie zależy na tym bardziej. I jeśli podczas rytuału coś jej się stanie bo okaże się, że jak zawsze jesteś oszukującym dupkiem, sprowadzę tu cały Watykan, z papieżem włącznie.

Zapadła chwila ciszy.

- Nie śmiałbym jej skrzywdzić - odezwał się demon. Niby brzmiał nonszalancko, ale dziewczyna czuła, że był spięty. Nie bał się jednak o siebie - kolejna rewelacja!...

- Wobec tego bądźcie gotowi na dzisiejszy wieczór. Mabel... Wyśpij się. Nie wiem, jak długo będzie to trwało... A ty, Bill, zniknij na razie, chcę zamienić słówko sam na sam z siostrą.

Ku zdziwieniu bliźniąt, demon wysłuchał prośby. Mabel zauważyła nawet, że całkowicie opuścił jej umysł, co rozpoznała przez dziwną pustkę w głębi podświadomości.

Dipper wstał i złapał siostrę za dłonie. Ta również uznała, że się podniesie - cokolwiek brat chciał jej powiedzieć, musiało to być ważne.

- Kocham cię, sister. I nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Czy to przez Billa, czy przeze mnie. Bez względu na to, jak wszystko się potoczy, pamiętaj, że zawsze będę cię wspierał.

- Braciszku...

Ciemnowłosa nie wiedziała co powiedzieć. Uśmiechnęła się ciepło, czując pod powiekami pieczenie charakterystyczne dla napływających łez. Uścisnęła mocniej jego dłonie.

- To co? Niezręczny przytulas? - zapytała.

Objęli się, jak zawsze, gdy następował moment "niezręcznego przytulania". Poklepali się po plecach ze swoim zwykłym "klep klep", a potem odsunęli się od siebie.

- Przyjdź o dziesiątej wieczorem do labo wuja Forda. Będziemy na ciebie czekać.
I wyszedł.

-+-+-

Zapewne pamiętacie o tym, jak Krab Washington ruszył w pościg za nikim innym, jak zmiennokształtnym.

Co się tej nocy wydarzyło, to sprawa drugorzędna. Ważne jest to, że Washington nie był jedynie "Karnym Krabem". Był najszybszym posłańcem bogów nauk, co mogło się wydawać co najmniej dziwne zważywszy na fakt, że poruszał się bokiem. On jednak dawał radę jakoś magicznie doganiać swój cel. Tym razem jednak specjalnie trzymał się na dystans. Chciał sprawdzić, dokąd zaprowadzi go gnający na łeb, na szyję Kształtomistrz.

A zaprowadził go do domku z numerem siedemnaście. Krab obserwował z oddali, jak istota rzuca się pod drzwi, zmienia w kartkę papieru i przelatuje pod wąziutką szczeliną do środka.

- Nie spodziewałem się, że zostałeś boskim szpiegiem.

Krab spojrzał na Lambdę, który nonszalancko opierał się o drzewo jednym ramieniem. Wyglądał jak młodsza wersja swojego starszego brata, o krótszych włosach i bez czarnego oka na środku czoła.

Skorupiak wzruszył szczypcami w odpowiedzi. Nie za bardzo wiedział, jak się do tego odnieść - w końcu był tylko krabem na posyłki.

Lambda - czy też Lenny, jak kazał na siebie mówić w tej wersji - podciągnął swoje dżinsy ciut wyżej, wygładził t-shirt z symbolem SCP i potarł energicznie dłonie o siebie.

- Co powiesz, żeby przyszykować naszemu rywalowi... Hm... Niewielkiego pranka?

- Pranka kończącego się spaleniem domu czy unicestwieniem wszechświata? - zapytał Washington ironicznie.

Lenny zaczął się śmiać i kucnął obok kraba. Rozłożył ręce i lekko poruszył palcami. Grzbiet Washingtona pokrył się drobnym, mieniącym się jak brokat pyłkiem koloru szarego.

- Przygotujemy naszemu przyjacielowi niespodziankę... Na nasze szczęście, będzie bardzo spokojny...

- To co mam robić, paniczu Lambdo?

- Idź na dyskretny spacerek dookoła domu... - powiedział wesoło bóg mechaniki. - I przestań mnie nazywać paniczem!

Krab wyruszył przed siebie, marudząc pod nosem o niewychowanej młodzieży. Dzięki jego lekko chwiejnym krokom pyłek spadał na ziemię, tworząc swoistą obręcz. Kiedy wrócił na miejsce, z którego wyruszył, wokół Lenny'ego widniała lekko przydymiona, różowawa poświata.

- Pora na trochę boskiej magii...

- Tylko nie pomyl formułek. Dobrze wiem, że jechałeś na trójach z teorii mocy!

- Pff, kto by się tym przejmował? Patrz na to!

W miejscu rozsypanego wokół budynku pyłku pojawił się fioletowy mur. Lambda położył ręce na ziemi, a potem zapora jakby skurczyła się, przylegając do ścian domku. Stawała się coraz ciaśniejsza, przeniknęła przez dom, aż w końcu wydawała się być jedynie fioletowym promieniem, który ostatecznie zniknął, zostawiając po sobie smugę dymu.
Washington uszczypnął powietrze parę razy.

- No, tego się nie spodziewałem, paniczu. Magia tworzenia w najczystszej postaci! A... Co właściwie zrobiłeś?

- Już ci wyjaśniam, drogi krabiku! - Lenny przykucnął na jedno kolano, strzepnął z kraba resztki pyłu i wskazał kciukiem na dom. - Tam znajduje się nasz złośliwy demon, nie? W dodatku jest nieźle wkurzony i prawdopodobnie będzie chciał lada moment zebrać sobie armię. Użyłem więc Teorii Konstrukcji, zamieniłem kilka algorytmów i tak oto wybudowałem własną Barierę Ochronną Dla Wszystkiego Na Zewnątrz Niej™.

- Czyli więzienie - skomentował skorupiak.

Lenny pokręcił głową.

- Barierę Ochronną Dla Wszystkiego Na Zewnątrz Niej™! Nasz kumpel właśnie regeneruje siły, przez co opuścił gardę. Jego magia aktualnie jest niwelowana przez barierę, a jej zdjęcie kupi nam trochę czasu.

- Ty to masz łeb, paniczu Lambdo! - pochwalił krab.

- Tylko nikomu ani słowa o tym, że potrafię coś takiego... - mruknął ostrzegawczo. - Dobrze wiesz, co by się potem działo.

- Tak tak, dodatkowe obowiązki, ważniejsza rola w historii...

- Wiesz, lubię trzymać się na uboczu. Niech czytelnicy mają mnie za tego fajnego, tajemniczego - dodał, puszczając Washingtonowi oczko. - No. A teraz się zbieram. Wracam do dyplomatycznych rozmów z magicznymi stworzeniami...

- A jak ci w ogóle idzie?

Lenny uśmiechnął się szeroko, wręcz przerażająco. A przy tym był niesamowicie wesoły... W jego niebieskich oczach zabłysły ogniki radości.

- Powiem ci jedno, Wash... Wszyscy się zdziwią. Włącznie z tymi, którzy to czytają...

I zanim krab zapytał o coś więcej, Lambda zniknął w chmurze dymu.
Krab stał na warcie przez niemal cały kolejny dzień tylko po to, żeby cieszyć swoje krabie uszy przekleństwami, jakie dobiegały z domu numer siedemnaście.

UMOWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz