Po tym, jak bóg Delta został powitany przez światowej klasy egzorcystę, nie mógł wyjść z „lekkiego” szoku. Właściwie to był bardziej wystraszony niż chciał to przyznać, bo ojciec Lazare w końcu dorwał jego buty i aktualnie je obcałowywał.
Dipper stał tylko z boku, jednocześnie próbując nie ingerować w uczuciowość kleryka i zachować powagę, a było to dość trudne zadanie.
Zwłaszcza, że na horyzoncie pojawił się Lenny z wyrazem lekkiego mindfucka na twarzy.
- Hej Dell, dlaczego...
- LAMBDA, UCIEKAJ! - blondyn odwrócił się w stronę brata, który jednak był już zbyt blisko miejsca zdarzenia, by się ulotnić.
Egzorcysta podniósł głowę i spojrzał na młodzieńca bardzo podobnego do Delty. Momentalnie podniósł się na nogi i złączył dłonie, z zaciekawionym i nieco nieśmiałym uśmiechem pochylając się w stronę nowoprzybyłego.
- A ty kim jesteś? - zapytał podekscytowany.
- Lambda... Ale możesz mi mówić Lenny... - przedstawił się skołowany, patrząc to na wytatuowanego mężczyznę, to na machającego rękami brata, który widocznie usiłował coś mu przekazać. Niestety nie odczytał jego sygnałów poprawnie, więc zrezygnowany Delta zrobił facepalma.
- I... I też jesteś bogiem? - głos nieznajomego drżał.
- Nnnnooo... Taaaak... Bogiem mechaniki dokładniej...
- O CUDOWNY DNIU!
Ojciec Lazare wyrzucił ramiona w powietrze i spojrzał w niebo.
- POKORNIE DZIĘKUJĘ ZA TEN ZASZCZYT, SIŁO WYŻSZA! P-przepraszam za swoją śmiałość, wielcy bogowie... - dodał, zwracając się do rodzeństwa. - Ale mógłbym zrobić sobie z wami selfie?
- Jasne - Lenny wzruszył ramionami, bardziej rozbawiony niż zażenowany zachowaniem kleryka. - No chodź, Dell, wyjmij ten kij z tyłka.
Dipper spojrzał na Wendy, która właśnie pojawiła się obok niego, opierając o ramię siekierę i wolną ręką strzepując trociny ze swojej koszulki. Młodzieniec posłał jej niezręczny uśmiech i podrapał się z tyłu głowy.
- To ten, to jest właśnie...
- Domyśliłam się. Wrzuć na luz, Dippy, przecież każdy na jego miejscu tak by się cieszył – dodała ruda spokojnie, z lekkim rozbawieniem przyglądając się sesji zdjęciowej.
Paula dotarła do dwójki i lekko przekrzywiła głowę.
- Nie tak wyobrażałam sobie tego elitarnego egzorcystę - zauważyła cicho.
- Nikt go sobie tak nie wyobrażał - stwierdziła Wendy. - Ale jak na moje jest spoko. Nie mogę się doczekać, aż pokaże co potrafi!
Sesja zdjęciowa chyba się skończyła, bo nagle ojciec Lazare spoważniał i wyprostował się. Spojrzał prosto na Paulę, wzrokiem, który mógłby ujrzeć kryjącą się w ciele duszę.
Podszedł do niej powoli.
- Wyczuwam od ciebie negatywną energię, modmoiselle - powiedział poważnie.
Totalnie zignorował resztę towarzystwa, w tym wujków, którzy właśnie dotarli do zbiegowiska. Bogowie również się przybliżyli, z zainteresowaniem obserwując sytuację.
- To... Całkiem możliwe - odezwała się Polka, onieśmielona i nieco przestraszona tym trafnym stwierdzeniem.
- Zostałaś naznaczona wbrew swojej woli, mam rację? - zapytał, łapiąc się pod boki.
- Tak...
- Jak się nazywasz? - pytanie padło mimochodem, bo był zajęty poklepywaniem się po kieszeniach spodni. Jakby sobie coś przypomniał, odsłonił ukryty pod koszulą pasek przy spodniach, ukazując coś przypominającego turystyczną nerkę. Kiedy ją jednak rozpiął, oczom małego tłumu ukazały się fiolki i flakoniki. Wyjął jeden z nich, otworzył zębami i wylał zawartość na swoje dłonie.
- Paula... Co pan robi?...
- Mów mi Lazare. Jestem egzorcystą należącym do Elity Watykańskich Księży, nie musisz się obawiać braku profesjonalizmu czy komplikacji. Więc jak doszło do tego naznaczenia?
- Cóż... Ja...
- Demon, który się nam naprzykrza, chce ją kontrolować - odezwał się Dell poważnie. - Znak pojawił się kiedy spała, od tamtej pory minęła mniej więcej doba...
- Dobrze, znamię na pewno nie weszło głęboko w skórę, a to dla nas dobry omen. Jak zgaduję, chciałabyś się go pozbyć?
- Tak! Koniecznie! - Paula otworzyła oczy nieco szerzej, czując nagły przypływ nadziei.
- Hej miśki, co przegapiłem? - zapytał znienacka Soos, pojawiając się z paczką popcornu.
- Ten typek zaraz będzie egzorcyzmował Paulę - powiedziała Wendy, podkradając przekąskę Soosowi.
- O, spoko. To dobrze, że przyniosłem jedzonko - stwierdził z uśmiechem. – Oglądałem raz taki film, gdzie ksiądz egzorcysta walczył z wilkołakami i wampirami, a potem sam został ugryziony i podrapany. Nie wiedział co zrobić, więc postanowił się wyegzorcyzmować, ale mu nie poszło i zamienił się w hybrydę wampira i wilkołaka, wampirołaka. A może wilkompira?... Nie wiem, nie mogę się zdecydować, która nazwa jest lepsza, hehe.
- Tak właściwie, nie jest to pełen egzorcyzm - ojciec Lazare otworzył kolejną fiolkę i ponownie wylał płyn na ręce, po czym zaczął wcierać substancję przede wszystkim w palce. - To tylko niwelacja złego wpływu demona. No cóż, spróbujmy! Gdzie masz znak?
Dziewczyna lekko się zarumieniła, ale odsłoniła koszulę, ukazując skórę pod obojczykiem. Egzorcysta pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Mało kreatywne miejsce na oznaczenie, ale rzeczywiście kłopotliwe. No nic, bierzmy się do pracy!
Przyłożył czubki palców lewej dłoni do znaku. Zaczął mówić jakąś skomplikowaną łacińską inkantację, po czym dołączył gesty prawą dłonią. Z początku nic się nie działo, aż w pewnym momencie znamię zaczęło parować na różowo. Wraz z ulatniającym się dymem oznaczenie blakło, aż w końcu zniknęło zupełnie.
- To nie koniec - ostrzegł ojciec Lazare, z nerki wyjmując prawą dłonią jakiś niewielki listek. Przyłożył go do miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu widniał znak Strange'a.
Polka syknęła z bólu, a liść na oczach wszystkich zaczął czernieć. Gdy sczerniał, zostawiając jasnozielone brzegi i nie zmieniając swojego stanu dalej, kleryk odsunął roślinkę na niewielką odległość. Ta znienacka zajęła się ogniem, spłonęła doszczętnie, a jej prochy wolno zawirowały w powietrzu, niesione delikatnym wietrzykiem.
- I po sprawie - powiedział klecha, otrzepując dłonie.
- Dziękuję! - zawołała Paula, autentycznie zszokowana. Wpatrywała się w swoją skórę z niedowierzaniem, dotykając raz po raz nie naznaczonego już miejsca. - Jak ja się panu odwdzięczę?
- Selfie? - zasugerował z uśmiechem ojciec Lazare.
- No, skoro mamy za sobą ten mały performance, proponuję, żebyśmy się wszyscy przedstawili - powiedział z uśmiechem Stanford, robiąc krok do przodu. Wyciągnął sześciopalczastą dłoń w stronę egzorcysty. - Stanford Pines, właściciel Tajemniczej Chaty. Naukowiec, podróżnik między wymiarami i wuj Dippera.
- Miło mi! - Lazare uścisnął dłoń starszego pana, po czym nachylił się w stronę swojego ucznia i powiedział coś do niego półgębkiem. - To ten, który ciągle nosi golf i spluwę dezintegrującą, dobrze pamiętam?
- Dość już tego spoufalania, moja kolej! - wtrącił się wujek Stanek, poprawiając narzuconą na siebie w biegu marynarkę. - Stanley Pines, drugi właściciel Tajemniczej Chaty, biznesmen i ten lepszy wuj Dippera!
- Również mi miło! - powiedział uprzejmie klecha, ściskając jego dłoń. - To pan zajmuje się przemytem szczeniaków?
- Eeeee...
- Haha, tylko żartowałem! - zawołał ojciec Lazare, a potem nachylił się w jego stronę konspiracyjnie. - Potem się dogadamy co do ceny, potrzebuję pięciu mopsich szczeniąt na cito do Watykanu. A kogo tutaj mamy? - zapytał z uśmiechem, odwracając głowę w stronę towarzyszy Dippera.
- Cześć, jestem Soos. Aktualny kierownik Tajemniczej Chaty i ten, no... Zapomniałem co chciałem powiedzieć.
- Nie szkodzi, wyglądasz na sympatycznego, łebskiego gościa! Po prostu czuję, że jesteś z natury dobry. Ah, a ty musisz być Wendy!
Rudowłosa lekko uniosła brew, choć nadal uśmiechała się uprzejmie.
- Tak, to ja, skąd pan wie?
- Tak się składa, że Dipper opowiadał mi o tobie sporo interesujących rzeczy - ojciec Lazare pokiwał głową ze zrozumieniem.
Dipper w tym momencie zamarł, na zmianę blednąc i rumieniąc się jak piwonia. Na jego szczęście żadne z nich nie kontynuowało tego tematu.
Wzrok ojca spoczął na Pacyfice i Gideonie. Machnął dłonią lekceważąco, a przy tym odezwał się z rozbawieniem.
- Was już znam, wy siebie też, więc nie musicie się przedstawiać. Ale ale, Dipper, nigdzie nie widzę twojej siostry... Jak ona się czuje, może chodzić? Pewnie jest jeszcze słaba, czy powinienem ją odwiedzić w jej pokoju albo...
Jak to się mówi, nie wywołuj wilka z lasu. Drzwi Chaty otworzyły się, a z wnętrza budynku wybiegła roześmiana dziewczyna w białej sukience. We włosach miała długą, białą wstążkę, która powiewała w kaskadzie jej ciemnych, długich loków. Zerknęła za siebie i zaczęła się śmiać.
- Mówiłam, że będę pierwsza!
Odpowiedział jej pomruk, trochę zirytowany, ale na pewno rozbawiony. Z domu wypadł Bill, lewitując jakieś dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Na pierwszy rzut oka było widać, że dawał jej fory.
Mabel podbiegła do zbiorowiska, rumiana i roześmiana, z przyspieszonym ze zmęczenia oddechem. W jej oczach lśniła radość.
Bill nie chcąc jej doganiać, wylądował z gracją na ziemi i podpierając się laską (nie aż tak ozdobną, bo nie pasowała do jego hawajskiego outfitu), dotarł do reszty grupy.
Ojciec Lazare przypatrywał się całej scenie z dystansem. Doszukiwał się tu jakiegoś fałszu czy ukartowania, ale przede wszystkim nie wierzył, że dziewczyna wyglądała tak dobrze po Rytuale Stałego Ciała. Niejedno już widział, ale ten bieg i chęć życia tętniąca z dziewczyny po prostu go zszokowały.
- Ooo, dzień dobry! - powiedziała wesoło. - Jestem Mabel!
- Słynna bliźniaczka... Cieszę się, że mogę cię poznać osobiście.
Ojciec Lazare podał jej dłoń. Jego uwadze nie uszło oczywiście, że dziewczyna była wręcz przesiąknięta negatywną energią. To w sumie powinno dziwić – po rytuale jaki przeszła, woń zła miała się za nią unosić tak długo, jak demon uzna za słuszne podtrzymywać ją "w dobrym stanie", aż sama będzie czuła się dobrze.
W pierwszej chwili nie wierzył Dipperowi, że to chodziło akurat o Billa Cyferkę... Wielu egzorcystów po spotkaniu z nim spotykał straszny los. Większość wariowała, część popełniała samobójstwo, niektórzy zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach...
Czy było możliwe, aby on jako pierwszy przetrwał spotkanie z nim, pozostając przy zdrowych zmysłach?
- Co tak kontemplujesz, Beauvinnes? Poruszył cię urok Spadającej Gwiazdy, czy próbujesz sobie przypomnieć, jak się wymawia słowa? To nie takie trudne, jeszcze ci nie urwałem języka!
- Raczej to pierwsze - odezwał się chłodno egzorcysta.
Oczywiście, że Cyferka musiał go znać. On znał chyba każdego. Ale z tego, co pamiętał, demon nie bawił się w uprzejmości... Zaobserwował, że w tym towarzystwie Bill może i nie był wielkim "przyjacielem", ale na pewno reszta go tolerowała.
A w szczególności Mabel.
- Tak, mnie też trudno pojąć, jakim cudem znalazłem się w tym miejscu i w tych okolicznościach! - odezwał się jasnowłosy, chowając ręce do kieszeni. - Sory że nie podam ci ręki, Beauvinnes, ale zostawiłem rękawiczki w pokoju.
- To nie było miłe - zauważył Dipper wrogo.
- Miłe to by nie było, gdyby odpadła mi dłoń, Sosenko. Bo nasz najnowszy ziomek oblał swoje ręce wodą święconą i paroma innymi ciekawymi specyfikami.
- Co ty gadasz, Bill, przecież...
- On ma rację - przerwał ojciec Lazare, kiwając głową powoli. Nie spuścił wzroku z demona nawet na moment, obserwując to uważnie. Jednak i otoczenie nie pozostawało bez jego uwagi: Mabel co jakiś czas zerkała na jasnowłosego oczami, w których można było doczytać się jakiejś niewypowiedzianej prośby i nadziei. Niecodzienny wachlarz emocji skierowany do demona.
- Cieszę się, że przyznajesz mi rację. Dobrze, że nie jestem tak uprzejmy jak niektórzy, bo już nie miałbym dłoni - zauważył Cyferka raczej nonszalancko.
- Planowaliśmy spędzić dziś dzień na plaży - wtrąciła Mabel, robiąc krok do przodu. - Może wybierzesz się z nami, ojcze Lazare?
- Bardzo chętnie! - kleryk od razu się ożywił.
- Chętnie go podtopię - szepnął Bill do ciemnowłosej.
Duchowny to usłyszał. Zanim jednak zdążył walnąć ciętą ripostą, zrobiła to bliźniaczka... I, na dobrą sprawę, nieźle go to zszokowało. Kłótnie z demonem?! Czyżby życie jej nie było miłe?!
- Prędzej to ty utopisz się w kałuży swoich łez, gdy to ja podtopię ciebie, Bill...
Cyferka prychnął i położył dłoń na ramieniu dziewczyny.
Klecha czuł się ekstremalnie nieswojo. Oczyma wyobraźni widział już, jak dziewczyna pada trupem, wije się w konwulsjach albo w ogóle spotyka ją jakiś makabrycznie chory los. Tymczasem Bill tylko uśmiechnął się do niej sarkastycznie... a ona odpowiedziała mu najszczerszym, wesołym uśmiechem, na jaki było ją stać.
- Chciałbym zobaczyć, jak usiłujesz wypłynąć na powierzchnię, Gwiazdko.
- I ze wzajemnością.
- Jak tak będziesz się dłużej na nich gapił, to im się to spodoba i zaczną tak robić częściej, żeby cię zgorszyć bardziej - mruknął Delta.
Ksiądz odchrząknął, próbując przenieść uwagę na coś innego. Nieoczekiwanie z pomocą przyszedł mu bóg mechaniki.
- To co, idziemy na plażę? - Lenny entuzjastycznie złapał się pod boki.
- Ja nie widzę żadnych przeszkód! Jestem na to gotów całe życie! - Wujek Stanek zdarł z siebie garnitur i ukazał swoje starcze kąpielówki.
Po co nosił je przez cały czas? Nawet Siła Wyższa tego nie wiedziała i chyba nie chciała wiedzieć.
- Jak długo miałeś to na sobie? - zapytał Ford, lekko się krzywiąc.
- Wystarczająco długo! Oszczędzam nie tylko pieniądze, ale i czas!
- Czasem zastanawiam się, jakim cudem jesteśmy ze sobą spokrewnieni... - mruknął naukowiec. - Chyba będę musiał zrobić badania genetyczne...
- Znowu? - zapytała Mabel z jękiem. - Wujku Fordzie, to będzie już siedemnasty raz podczas tych wakacji!
- Siedemnasty raz o którym wiesz, sister - poprawił ją Dipper szeptem.
Ciemnowłosa pokręciła głową z dezaprobatą.
- Zrobisz te swoje badania, jak wrócimy z plaży - powiedział Delta, zakładając biznesmenowi okulary przeciwsłoneczne.
Było to tym bardziej dziwne, ponieważ wcześniej nie zdjął mu tych normalnych.
- To co? Idźcie się przygotować, i spotykamy się w kuchni za piętnaście minut! - zawołał Lambda, otworzył jakiś portal, wszedł do niego i zniknął, nucąc jakąś wesołą muzyczkę.
Rozpoczął się wyścig po wypoczynek!
Dipper i Mabel prawie zabili się na schodach, próbując się wyprzedzić. Bill nad nimi przeskoczył i wbiegł do swojego pokoju, zapominając zamknąć za sobą drzwi.
Pacyfika i Gideon spędzili całe dziesięć minut walcząc o pierwszeństwo do łazienki, bo musieli się przebrać w swoje stroje. Ostatecznie Paz została wepchnięta do komórki na miotły i tam przepoczwarzała się w miss bikini.
Wendy oczywiście wrzuciła na luz, udając się wraz z Paulą i Dellem się do jednej ze swoich tajnych skrytek i w parę chwil wszyscy byli gotowi.
Biorąc pod uwagę ilość czasu, jaką Wendy spędziła na przebieraniu się, oraz efekt „wow” jaki uzyskała, można było zacząć ją podejrzewać o konszachty z diabłem.
Nie no, dobra. Tak naprawdę to dzięki konszachtom z bogiem, bo Delta za sprawą pstryknięcia palców po prostu zmienił rudej i Pauli ciuchy, a że obie wybredne nie były, to wystarczyło pstryknąć trzy razy i trafił na odpowiadające im outfity.
Ojciec Lazare dla odmiany się zgubił, ale odnalazł równie szybko. A to dlatego, że wszedł Gideonowi do łazienki.
Z pomocą przyszedł mu... Bill.
Demon po prostu zaciągnął klechę do swojego pokoju i jednocześnie marudząc coś o tymczasowym zakopaniu topora wojennego i narzuceniu tempa, nakazał mu się przebierać. Sam oczywiście stroił się przed lustrem, bo hawajska koszula nie wyrażała w pełni jego burżuazyjności.
Kiedy po piętnastu minutach Lambda pojawił się w kuchni, przywitał go widok następujący:
Wujkowie w dość starodawnych strojach, na szczęście zasłaniających ich obwisłe brzuszki pokryte obrzydliwym włosiem, kłócili się zawzięcie o to, że na plażę nie należy brać ani harpunów, ani nowoczesnych technologii.
Delta, Bill i ojciec Lazare robili sobie selfie, przy czym cała trójka oprócz luźnych koszul w zabawne wzorki (kolejno w goryle, makaki i kapucynki...), miała w oczach dość charakterystyczny błysk... Zwiastujący psoty i żarciki, których należało się obawiać.
Żeńska część towarzystwa, czyli Mabel, Pacyfika, Wendy i Paula porównywały kroje swoich bikini, choć tak naprawdę po cichu konkurowały między sobą o to, która wygląda najlepiej (to chyba naturalny odruch większości dziewczyn).
A Dipper i Gideon, jak na ogarniętych facetów przystało, tachali parasol, koce, ręczniki i krem z filtrem.
- Widzę, że wszyscy są gotowi! - zawołał bóg mechaniki wesoło, po czym wycelował palec w Soosa. - A ty nie idziesz?
Kierownik Tajemniczej Chaty dumnie wypiął pierś do przodu i uderzył się w nią pięścią. Promienie słońca wpadły przez szybę i oświetlały jego postać, prawdopodobnie rażąc w oczy.
- Zostanę tutaj, by oprowadzać wycieczki i pomóc Melody! Chata musi być otwarta dla turystów! A poza tym nie wiem w jakim stanie wrócicie, równie dobrze możecie mieć kaca do końca dnia - zakończył ze wzruszeniem ramion. – Ktoś musi podawać wam wodę.
Stanley otarł łzę, pociągając jednocześnie nosem.
- Moja krew!! Soos, żałuję, że cię nie adoptowałem!!
- No jak chcesz... Przyniesiemy wam jakieś drinki w drodze powrotnej - Lambda wzruszył ramionami.
A następnie zrobił ręką jakiś nieokreślony gest w stronę lodówki, gdzie otworzył się podejrzanie wyglądający portal. Bóg mechaniki włożył w chmurę energii posrebrzany klucz francuski i przekręcił, jakby otwierał zamek, a obłok zmienił kolor z czerwonego na zielony.
Lenny cofnął się o krok, złapał pod boki, zerknął na ekipę i uśmiechnął z samozadowoleniem.
- Na co czekacie? Kto wskakuje pierwszy?
- JA, ROZSUNĄĆ SIĘ!
I wtedy wszyscy zrobili tunel życia dla Kraba Washingtona, który radośnie wskoczył w portal. Przez chwilę zebrani słyszeli tylko cichnące "WEEEEEeeeee!", ale skoro skok dał skorupiakowi tyle frajdy...
- Po kolei, po kolei! Podróże międzyprzestrzenne bywają zdradliwe! - Lambda udawał przewodnika, przepuszczając wszystkich przez przejście. Przy tym wydawał się wyluzowany i co najmniej rozbawiony. - Przemieszczanie się w przestrzeni nie jest takie proste! No... Właściwie to jest, ale nie z punktu widzenia fizyki!
- Czy... Czy lądowanie boli? Jak mam się zachować? Wstrzymać oddech? - zaczął zadawać pytania ojciec Lazare, bo jego kolej zbliżała się nieubłaganie.
- Panie, zadajesz pan za dużo trudnych pytań - Lenny aż uniósł swoje ciemne okulary. - Po prostu wejdź, to jak przechodzenie przez bramkę.
- Ale czy w tym tunelu międzywymiarowym...
- Przestrzennym!! I nie wiem, czy ja wyglądam jak profesor fizyki? - Lenny wskazał na siebie i swój strój kąpielowy, a także zieloną, dmuchaną kaczkę do pływania, którą miał założoną na biodrach.
- Nie bój nic, panie księdzu, to jak przejście z pokoju do pokoju. Tylko na większą odległość... - Powiedział Dell, kładąc uspokajająco dłoń na ramieniu duchownego.
- Merci, boże matematyki, teraz...
- Teraz twoja kolej! - Delta nie patyczkował się, tylko wepchnął klechę do portalu.
A było się pospieszyć.
-+-+-
Najgorętszy dzień lata trafił nie tylko do Gravity Falls, ale i na hawajską plażę, która skąpana w gorącym słońcu mieniła się, jakby Mabel przypadkiem posypała ją brokatem. Obecność wody skutecznie chłodziła, co oznaczało jedno: krem z filtrem musiał być podstawą dzisiejszego dnia. O oparzenia skóry było tak łatwo, jak o koronawirusa podczas pandemii w 2020 roku. No, i maseczki medyczne nie pomagały ani na jedno, ani na drugie.
Ojciec Lazare nie był przekonany co do teleportacji, tym bardziej, że ten sposób przemieszczania się stanowił dla niego czarną magię. W sensie metaforycznym oczywiście. Kiedy jednak postawił stopy na rozgrzanym piasku, dotarło do niego, że niepotrzebnie się obawiał.
Bogowie mieli rację: przechodzenie przez portal przypominało wejście z jednego pomieszczenia do drugiego - z tą różnicą, że nie widziałeś, gdzie idziesz. I to chyba było najbardziej problematyczne. Bo skąd mógł wiedzieć, że nie wskoczy do dołka z lawą czy innym psikusem matki natury?
Teraz jednak zajął się tym, czym reszta towarzystwa - a mianowicie podziwianiem wyspy.
Dziko rosnąca dżungla otwierała swoje tajemne przejścia zielonymi, nieodkrytymi przez ludzi drogami. Za pierwszą linią drzew dało się zauważyć dom postawiony na wysokich palach, cała konstrukcja była jednak przedziwnie wręcz nowoczesna. Bardziej przypominała ekskluzywny domek na przedmieściach, niż coś, co mogłoby stać w otoczeniu palm.
Nad wyspą górował wulkan i klify, porośnięte gęsto nieznaną podróżnikom roślinnością. No i całość, niczym wstęgą, była otulona przez szeroką plażę złocistego, drobniutkiego piasku.
Przynajmniej tyle dało się zobaczyć.
- Tu jest przekosmicznie... - powiedziała Pacyfika, rozglądając się z zachwytem.
- Nooo... Gdyby tylko mój tatulo to zobaczył. Od lat opowiada, że chciałby kupić sobie prywatną wyspę... - dodał Gideon, kiwając głową z aprobatą.
- Mam tylko nadzieję, że ten wulkan nie jest czynny - zauważył trzeźwo Bill, wskazując kciukiem na wielką górę.
- Ta, i wystrzeli akurat na twoje życzenie... - Dipper przewrócił oczami, zrzucając na piasek wszystkie toboły, jakie ze sobą przytachał. - Prawda, wujku Fordzie? ... Wujku Fordzie??
Wujek Ford już hasał po plaży z jednym ze swoich śmiesznych urządzeń i coś mierzył, co jakiś czas mrucząc "Niewiarygodne!", "Wspaniałe!" albo "Teraz mogę umrzeć!". Co do tego ostatniego pamiętał jednak, jak kiedyś Bill przewidział mu zawał koło dziewięćdziesiątki (zakładając oczywiście że miał na myśli wiek, a nie, przykładowo, znak z ograniczeniem prędkości albo drogę krajową), więc nie chciał kusić losu.
- Daj nerdowi spokój, jest w swoim żywiole... Nie ma opcji, żebyś teraz go wyrwał z jego badawczego świata - powiedział Stan, rozkładając sobie plażowy ręcznik i zakładając czarne okulary. Ułożył się wygodnie i westchnął. - Ah, nie ma to jak opalanko!
- Nie czuję się tutaj zbyt... "swojo" - mruknął Bill cicho, chcąc, by usłyszała go jedynie Mabel. Oczywiście Lambda i tak jak na złość musiał to usłyszeć.
- To normalne, w końcu ta wyspa należy do bogów, a i związana jest z nią pewna ciekawa historia... - zaczął bóg mechaniki, przeczesując włosy.
- Historia? - zainteresował się Dipper, przestając notować coś w swoim dzienniku.
Tak, musiał go wziąć, bo po co nosiłby swoją stylową, skórzaną torbę?
- To brzmi ciekawie - dodał ojciec Lazare, po czym wskazał cień po palmami. - Bardzo chętnie bym jej posłuchał, może więc się tam rozłożymy na chwilę?
- To dobry pomysł - zgodził się Lenny, kiwając głową. - Mam nawet jeszcze lepszy! Chcecie drinki?
I nie czekając na odpowiedź, pstryknął palcami i w cieniu pojawiła się srebrna taca z kolorowymi napojami wyskokowymi. Wendy dorwała jednego z nich i spróbowała.
- Dobre, ta pomarańczowa nutka... jak się to nazywa?
- Sex on the beach - odpowiedziała Paula bez mrugnięcia okiem.
- Od kiedy jesteś taką znawczynią alkoholi? - zainteresował się Dell.
- Ja tam bym się zastanawiał, czy Paula nie robi ci jakichś aluzji, braciszku - mruknął Lambda, uśmiechając się pod nosem.
Polka zakrztusiła się swoim drinkiem.
- Panie Stan, chce pan Pinacoladę?! - zawołała Pacyfika, podnosząc jedną ze szklanek.
Kiedy jednak odwróciła się w stronę samotnie opalającego się staruszka, dostrzegła, że wcale nie jest taki samotny. Towarzyszył mu krab Washington, w dodatku miał własną tacę z alkoholem. Prawdopodobnie zimnym rumem.
- Nieźle się bawią - zauważył Delta.
- Raczej nie spodziewałem się, żeby było inaczej - sarknął Bill. - W końcu mamy się tu odchamić. Nie wiadomo, czy dożyjemy jutra.
- Cóż za optymizm - Dell przewrócił wszystkimi trzema oczami i podsunął mu pod nos drinka. - Mojito?
- Kurde, zaraz ludzie stwierdzą, że Siła Wyższa to jakaś znawczyni alkoholi - zauważyła Mabel, siadając na piasku.
- Lepiej znawczyni niż alkoholiczka - stwierdził Delta.
- Sprowadzisz na siebie nieszczęście, bracie... - westchnął Lenny.
On doskonale znał możliwości Siły Wyższej i wiedział, że należy ją szanować... Nie, jak co niektórzy.
- To moja wyspa i mogę tutaj mówić, co mi się podoba! - Dell złapał się pod boki i wyprostował dumnie, zupełnie ignorując fakt, że po jego nodze wspinał się właśnie malutki, uroczy krab o piekielnie ostrych szczypcach.
- Blondi, ta Siła Wyższa już niejeden raz pokazała, że niezbyt cię lubi - zauważył Bill ironicznie, zadowolony z mało kreatywnego, ale dość głupkowatego przezwiska dla boga. - Nie, żebym w nią jakoś wielce wierzył, ale na wszelki wypadek wolę jej nie obrażać.
Bill nie wiedział, że było to bardzo mądre posunięcie z jego strony.
- Poza tym ta wyspa należy do twoich rodziców... - dodała Mabel trzeźwo.
- Pff, gadanie... Chciałbym tylko zauważyć, że OMÓJOJCZEWKOSMOSIENIEZBADANYMAUUUUUU!!!
Maleńki, uroczy krabik znalazł przepiękny fragment skóry tuż pod nogawką luźnych kąpielówek i postanowił sprawdzić co się stanie, jeśli go dziabnie.
A tak serio, po prostu Siła Wyższa chciała go uciszyć, żeby Lambda mógł już zacząć swoją opowieść.
- Wydaje mi się, że to był znak - zauważył Bill.
- Nie, żebym był obyty w temacie Siły Wyższej... Ale to było zbyt dziwne jak na zbieg okoliczności - stwierdził ojciec Lazare.
- No to siadajmy już i posłuchajmy tej historii! - Wendy usiadła tuż obok Mabel.
W jej ślady poszła reszta towarzystwa (przy czym Dell usiadł blisko Pauli, jednocześnie poniekąd izolując się od reszty... nafoszony i obrażony na cały świat...), a Lenny usiadł w siadzie skrzyżnym naprzeciw nich z szklanką blue hawaii, ozdobioną kandyzowaną wisienką.
- A więc, historia ta sięga bardzo dawnych czasów, kiedy na świecie było ledwie parę istnień...
- Takich jak Siły Pierwotne? - zapytała Mabel.
Bóg zamrugał parę razy. Niemniej zdziwieni byli zgromadzeni, w tym również Dipper, który znacząco się skrzywił.
- Widzę, że znasz historię stworzenia świata według istot wyższych... Jestem pozytywnie zaskoczony - skomentował Lenny z aprobatą. – I tak, pojawia się tu coś w tym guście, choć Siły Pierwotne to nie są, aczkolwiek być mogą... A więc!
Blondyn nachylił się w stronę zgromadzonych. Chyba nawet Delta nie znał do końca tej opowieści, bo lekko przechylił głowę, kiedy jego brat zaczął mówić... A miał przyjemny głos, umiał intonować i budować napięcie, więc wszyscy go słuchali, popijając drinki.
- Na pewno słyszeliście, że ludność Hawajska ma swoich bogów, demony i odpowiednie wierzenia... Na tej konkretnej wyspie nigdy nie było żadnego plemienia, co najwyżej jacyś pojedynczy rozbitkowie w stylu Robinsona Crusoe. Ludzie omijali tę wyspę szerokim łukiem, mając ku temu kilka powodów... Po pierwsze, bardzo trudno było tu trafić... A kiedy już się komuś to udało, nawet po wielu latach dostrzegali, że się nie starzeją. Mężczyźni nie siwieli, wiecznie młode kobiety nie mogły mieć dzieci... Teraz to mógłby być całkiem niezły środek antykoncepcyjny, się wtedy rozrost ludności dawał szansę na przetrwanie. Zresztą, było jeszcze coś... Ludzie uważali, że czai się tu "coś obcego". Mówili, że wyspa jest przeklęta, nie pozwala ruszać do przodu... I że oprócz swojego piękna ma momenty, kiedy robi się niepokojąco ciemno, a w mroku coś się czai...
- To brzmi strasznie – szepnęła Paula, choć jej oczy błyszczały z zaciekawienia.
- I tak było w istocie... – kontynuował Lenny, przytakując Polce. – Tu na scenę wkraczają moi rodzice. Udali się po radę do jakiegoś wyższego bóstwa czy coś... Tata zawsze mówi, że to była sama Siła Wyższa, ale wtedy mama każe mu przestać pieprzyć farmazony. W każdym razie obie strony poszły na kompromis. W tym momencie wyspa stała się domem uśpionej energii, którą jedynie obecność bogów może ululać do snu. Dlatego moi rodzice postanowili zająć się tą istotą - przyjeżdżają tu na wakacje, czasem nawet zrobią tu imprezę dla znajomych... To bardzo ważne, aby pradawna moc była uśpiona.
- A czym jest ta pradawna moc? - zapytał kapłan, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości.
- Cóż... Tego nikt nie wie - Lenny uśmiechnął się nieco cwaniacko i wziął łyk swojego drinka. - Wyczuwamy, że jest zła. Jak bardzo? Nie mamy pojęcia. Póki śpi, nie można tego określić...
- Będziemy dziś mieli koszmary - mruknął Gideon, na co Bill prychnął i zaczął się śmiać.
- Nawet nie wiesz, jak bliskie to jest prawdy...
Demon zignorował spojrzenia spode łba, jakie posłało mu towarzystwo (głównie Dipper). Zerknął tylko na Mabel, która spokojnie sączyła swój Havana Coctail, zupełnie nie przejmując się delikatnym złamaniem czwartej ściany, jakie właśnie bezwiednie popełnił.
![](https://img.wattpad.com/cover/204936750-288-k679121.jpg)
CZYTASZ
UMOWA
FanfictionMinęło siedem lat od pamiętnych wakacji rodzeństwa Pines... Siedem lat, podczas których wydarzyło się... wiele. Dipper jest gotów, by raz na zawsze pozbyć się kamiennej statuy i unicestwić Billa Cyferkę. Mabel ma przeczucie, że bez wspomnianego demo...