26.

91 11 4
                                    

- Podsumowując... Zaprosiłeś nas na wyspę, gdzie śpi jakiś mityczny Cthulhu, którego bogowie traktują jak swoje zwierzątko? - Paula jak zwykle zachowała trzeźwość umysłu.

- Na spacerki go nie wyprowadzają chyba – zauważyła Mabel pół żartem, pół serio.

- Nie pociesza mnie to!

- To tylko legenda... - Dell przewrócił oczami i położył dłoń na ramieniu dziewczyny, usiłując ją uspokoić. - Ani Lambda, ani ja nie widzieliśmy jeszcze tej istoty, równie dobrze rodzice mogli to wymyślić, żebyśmy nie włóczyli się po wyspie. Wy macie swoje beboki, Baby Jagi i Slendermany, a co wystraszy małych bogów? Takiemu Slendy'emu to moglibyśmy podstawić nogę, związać jego własnymi mackami i dorysować twarz.

- Coś w tym jest... - Lenny rozprostował się i przeciągnął, po czym pstryknął palcami. – Dobra, koniec tego straszenia!

W jego rękach pojawiła się wielka, dmuchana piłka plażowa, a on wskazał głową ocean.

- Co wy na to, żebyśmy zagrali?

- O nie nie nie, wiem jak to się skończy! Wejdę do wody, a wy będziecie chcieli mnie utopić! - Dipper zaczął machać rękami.

- Roszczę sobie prawo do topienia Dippera! - krzyknęła Mabel wesoło.

- Kurde... - trójkątne towarzystwo zrobiło smutne miny.

- Ja idę pierwsza! - wyrwała się Wendy, zabierając blondynowi piłkę z rąk. Zaczęła biec w kierunku plaży i spojrzała za siebie. Jej spojrzenie padło na ojca Lazare, który nieco zamyślony wpatrywał się w niebo. - Pan też idzie?

- Jestem za stary na takie gry...

- Nie żartuj, jesteś w kwiecie wieku, Beauvinnes. Masz dopiero czterdzieści sześć lat - zauważył Bill, posyłając pełne wyższości spojrzenie duchownemu. – Skoro już wszedłeś między wrony, to kracz jak one. Albo raczej udawaj świra tak jak reszta świrów.

- Zagraj pan z nami, panie księdzu - zawołała Pacyfika zachęcająco. - Na pewno ksiądz nie pożałuje!

- Mówcie mi po prostu Lazare, bo naprawdę czuję się przy was staro... - zaśmiał się duchowny, ku radości grupy podnosząc się z miejsca. - A, niech będzie. Co mi tam! Raz na jakiś czas mogę sobie pozwolić na spędzanie czasu z młodzieżą...

Grupa popędziła w stronę oceanu, przy czym między Dipperem a Billem pojawiło się coś w rodzaju rywalizacji. Bardzo szybko do ich gry dołączyła reszta młodego męskiego towarzystwa, organizując sobie wyścigi pod tytułem "kto pierwszy, ten król, ostatni to żul!".

Z racji tego, że Dell chciał dogryźć ciemnowłosemu egzorcyście, a jego drugi największy rywal był demonem i - co za tym idzie - naturalnym wrogiem, nie mogąc się zdecydować komu pierwszemu dokuczyć, po prostu podstawił nogę im obu. Czy też raczej Dippera złapał za skraj kąpielówek i pociągnął do tyłu, a Billa przytrzymał niewidzialną, telekinetyczną ręką za ramię. Obaj wyłożyli się na piasek jak klocki domina. Blondyn ze śmiechem nad nimi przeskoczył.

I kiedy już bóg matmy prawie-prawie dobiegał do linii wody, poczuł jak leci na twarz, bo oprócz tego, że jego wcześniejsze ofiary złapały go za kostki, to jeszcze Lenny rzucił w niego kokosem. Orzech z głuchym „ŁUP!” odbił się od czaszki starszego z boskich braci i poleciał w nieznanym sobie kierunku.

Lambda nie był mściwy... No dobra, był. Tak odrobinę. Dlatego gdy zauważył szamotaninę na piasku, wykorzystał moment, by rzucić się między trójkę walczących. Dzięki swym boskim mocom wyczuł, kiedy Dell będzie odsłonięty. Skoczył radośnie i wylądował na plecach brata, boleśnie wgniatając go w piasek.

Dipper i Bill, orientując się w sytuacji szybko się podnieśli. Słaniając się na nogach ze śmiechu, pobiegli w stronę wody, choć obaj stracili już szansę by stać się wodnymi królami. Niezbyt zachwycony Delta próbował wyjść spod Lambdy, ale na próżno.

- PIERWSZY! - zawołał Gideon radośnie, wskakując do wody.

- DRUGI! - wydarli się jednocześnie Dipper i Bill, wskakując na łeb na szyję w morskie odmęty.

- Biegnij Lazare, biegnij! - krzyknął Lenny, leżąc na starszym bracie, jednocześnie usiłując przytrzymać go w miejscu i samemu nie skończyć jak wgnieciona w piasek glista. - Trzymam tego skunksa!!

Ksiądz zachęcony radosnymi dopingami ominął dwójkę bogów i udając, że wcale nie ma zadyszki, wskoczył do wody na bombę.

Dziewczyny niespiesznie weszły do morza, ciesząc się chwilą spokoju i ignorując wycie Della, który usiłował się wyrwać z morderczego uścisku młodszego brata. Jakby nie patrzeć, Lenny był lepiej zbudowany i miał więcej siły, no i na pewno nie zapominał o dniu nóg.

Dopiero kiedy wszyscy zainteresowani opuścili suchy ląd, młodszy blondyn postanowił łaskawie zejść ze starszego. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie zostawił jakiejś niespodzianki - tym razem w postaci nóg związanych jakimś zabawnym, boskim zaklęciem.

- ALE MASZ WπERDOL! - krzyknął Dell, usiłując zdjąć z siebie niewygodny urok.

- Chcę to zobaczyć, Dellicjo!

- WYPIERWIASTKUJĘ CIĘ POZA NAWIAS LENNYWA MENDO!

- Ale to i tak nie zmienia faktu, że już jesteś żulem, czy jak to tam było w tej waszej rymowance... - Zauważył Bill, krzyżując ręce na piersi. Póki co brodził w wodzie do pasa i grzał w słońcu plecy, na których widać było skomplikowany tatuaż.

Teraz wszyscy będą myśleć, że Siła Wyższa była mało oryginalna i zrobiła demonowi Zodiak na pleckach. Nie nie, na ten moment miał tam wytatuowane jakieś znaczki, ni to hieroglify, ni to cyrylica, ale sam Bill przypominał bardziej Kamień z Rosetty.

Napisy na plecach demona błyszczały, raz srebrem, raz złotem. W słońcu przypominał bardziej Edwarda ze Zmierzchu niż złowrogi byt, aczkolwiek, gdyby zupełnie nagle i nieprzewidzianie na wyspie wybuchnął wulkan, jego spojrzenie mogłoby zamrozić lawę.

W końcu boscy bracia wbiegli do wody, a starszy wziął od Wendy piłkę i pstryknął palcami. Piłka stała się zupełnie przezroczysta, a w jej środku pływało... Coś przypominającego meduzę?...

- To coś to Meduza Milicenta, znana bardziej jako boski wkurzacz. Nie mylić z odkurzaczem - przedstawił Dell, rzucając zabawkę do Lenny'ego.

Bóg mechaniki ją złapał i zaczął lekko podrzucać.

- Zasady gry są proste. Trzeba odbijać piłkę, jak w normalnej plażówce, siatkówce czy innych takich, nie znam dokładnie wariantów ludzkich rozgrywek... Jest tylko jedno ale... piłka nie może upaść. Jeśli to się stanie... - urwał, przerzucając przedmiot do brata. Ten bez trudu go złapał.

- ...Milicenta się zdenerwuje. I będzie się denerwowała coraz bardziej... Aż w pewnym momencie porazi kogoś prądem! - zakończył bóg matmy i uśmiechnął się szeroko. - Jakieś pytania?

- Kogo ona porazi? - wyrwała się Paula, blednąc widocznie.

- Tego, kto złapie piłkę po zbyt wielu stresujących ją upadkach. Orientuj się!

Zabawka przeleciała łukiem nad głowami ekipy. Jakoś automatycznie wszyscy się podzielili: dziewczyny i Lazare po jednej stronie, natomiast męska część towarzystwa po drugiej. Paula dotknęła cienkiego plastiku opuszkami palców, a przez jej dłonie przeszło coś dziwnego. Trochę, jakby dotknęła lekko wibrującą pralkę.

- Moja! - wyrwała się Wendy i uderzyła upadający przedmiot, posyłając go w stronę Dippera.

Chłopak był zbyt zajęty przyglądaniem się rudzielcowi i nim zdążył zareagować, piłka zapoznała się bliżej z jego twarzą, posyłając go pod wodę.

- Sorki, Dipper! - krzyknęła ruda, śmiejąc się dość głośno.

- Cieniasy! - Gideon dorwał się do piłki i ku przerażeniu Meduzy Milicenty, specjalnie uderzył przedmiotem w taflę wody jakieś trzy razy, a dopiero potem wyrzucił ją w powietrze.

To, co działo się w oceanie, powinno w nim zostać. To nie była zwykła gra.
Ojciec Lazare okazał się przeciwnikiem godnym samych bogów, i nawet Dell miał problem z duchownym. Biegał, wybijał się i posyłał tak mocne piłki, że nierzadko któryś z blondynów był rażony prądem.

Mabel i Paz zaczęły rywalizować o to, która z nich pierwsza porazi Dippera. O ile ta pierwsza robiła to z siostrzanej miłości i chęci zaczepki, o tyle druga chciała się zemścić za wprawianie psiapsi w niezbyt ciekawy nastrój przez większość wakacji.

Wendy i Bill notorycznie puszczali piłkę, przez co Milicenta nie była zachwycona. Ale liczyła się zabawa! Ponoć!

Tak więc gdy dziewczyny zaczęły prowadzić dwanaście do siedmiu, Dipper został porażony trzy razy pod rząd a Gideon zgubił kąpielówki (na szczęście szybko je odnalazł), bogowie zarządzili krótką przerwę.

Wendy, Paz i Gideon zostali w wodzie, żeby dalej się zmagać z Milicentą. Ku ich radości, zagrywka przykuła uwagę wujka Stana, który postanowił się z nimi zmierzyć.

- Nie wiem jak wy, ja chętnie zwiedziłabym tę wyspę... - zaczęła Mabel, rozglądając się z zaciekawieniem. - Ta dżungla wydaje się interesująca...

- Powrót bliźniaków tajniaków? - zaśmiał się Dipper wesoło.

- W sumie możemy wam pokazać jedno fajne miejsce - zaczął Lenny, robiąc pełną zastanowienia minę.

- To znaczy? - bliźnięta aż pochyliły się w stronę boga, co spowodowało u Billa chęć wzniesienia oczu ku niebu.

Bogowie spojrzeli po sobie. Dell klasnął i rozłożył ręce, a między jego dłońmi pojawiła się mapa wyspy.

Młodszy z nich dotknął palcem hologramu, a ten powiększył się, uwydatniając szczegóły. Ojciec Lazare aż westchnął z zachwytu.

- Jest ścieżka obok domu rodziców. Prowadzi w głąb dżungli. Stoi tam jakiś dziwny kamień, w którym wyryte są prastare symbole - powiedział bóg mechaniki.

- Co one znaczą? - zainteresowała się Paula, podchodząc bliżej.

- To swego rodzaju pieczęć, której nikt nie złamał od czasów starożytnych...

- To się prosi o kłopoty - zauważył ojciec Lazare, po czym zatarł ręce. - Ale jestem ciekawy, jak to wygląda!

- Możemy zabrać też wuja Forda? - podekscytował się Dipper. - Jemu na pewno by się to spodobało!

Bogowie spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami.

- Jasne - zarządził Dell.

- Im nas więcej, tym weselej! - dodał Lenny optymistycznie. Odwrócił się w stronę naukowca, przyglądającego się poczynaniom własnego bliźniaka z wyrazem dezaprobaty na twarzy. Bóg przyłożył dłonie do ust i zawołał. – Ej, panie Stanford! Idziesz pan z nami, żeby obudzić prastare, złowrogie moce?!

Jeszcze zanim Lambda skończył, Ford już biegł w ich stronę.

- To co będziemy robić? – zapytał z entuzjazmem, poprawiając swoje okulary.

- Zwiedzimy wyspę, wujku Fordzie! – Mabel uśmiechnęła się radośnie.

- Może odkryjemy jakieś tajemnice! – dodał Dipper.

- To brzmi jak coś, w czym chętnie wezmę udział! – stwierdził sześciopalczasty, upewniając się, że jego dziennik jest na swoim miejscu w podręcznym plecaku.

Lenny i Dell na przedzie, Paula z bliźniętami Pines za nimi. Ford, ojciec Lazare i Bill zamykali niecodzienny pochód.

Tym sposobem grupa poszła w dżunglę i krocząc po piaszczystej ścieżce, zniknęła między egzotycznymi krzakami.

-+-+-

- Wycieczka, jesteśmy na miejscu!!

Dell nawet nie musiał tego obwieszczać, bo sama zmiana scenerii dawała jasno do zrozumienia, że wcześniejsze wydarzenia zostały na plaży. To, co miało się zadziać teraz, to zupełnie inna sprawa.

Do tej pory wszystko wydawało się po prostu przyjazne, nieznane, może trochę niebezpieczne, ale zachwycające. Rośliny, drzewa, nawet latające nad głowami ludzi ważki były piękne w swej niecodziennej niezwykłości. Kiedy jednak doszli do końca ścieżki i musieli przedzierać się przez początkowo niskie zarośla, przestało być im do śmiechu. W bliźniętach odezwała się jednak natura poszukiwaczy i torowali drogę z charakterystyczną im wesołością...

Która wyparowała, gdy tylko opuścili las i wyszli na coś w rodzaju nienaturalnej polany.

Po pierwsze, poczucie izolacji wręcz krzyczało. Z jednej strony wielkiego pola żwiru rozciągała się stroma ściana wulkanu, prawie pionowa w swojej dziwnej, przytłaczającej chwale. Ściany drzew i ogromne liście rosnące wokół, tworzyły dziwny, odcinający od życia krąg. Zamiast trawy, pod stopami chrzęściły drobne kamienie.

Pozbawiony zieleni teren miał średnicę około dwudziestu metrów, a jego środek zajmował kamienny podest, do którego prowadziły cztery schody. Na szczycie umiejscowiony został krąg, wysoki może na metr. Ten z kolei nie wyglądał jak zwykły kamień, bardziej jak wypolerowana tablica z bazaltu, w której precyzyjnie wyryto znaki. Dość upiorny był pewien szczegół, który zauważyć mogło jedynie wprawne oko... Mianowicie, choć schodki pokrył mech, widać było na nim ślady zębu czasu, to krąg wyglądał nieskazitelnie, odcinając się nowością i czystością od otoczenia.
Wydawało się, że jedynymi istotami, które tu żyły były owady, raz po raz pojawiające się w zasięgu wzroku. Jednak nawet one wydawały się trzymać bliżej dżungli, aniżeli tajemniczego obiektu.

Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że posąg ten był przerażająco naszpikowany mocą, która na pewno nie miała nic wspólnego ze śmiertelnikami.
Nikt nawet nie śmiał się odezwać, a przecież mieli ku temu okazję. Bo chociaż cisza powoli zaczynała boleć w uszy, każdy pogrążył się we własnych myślach.

Dipper, Ford i ojciec Lazare podeszli do kamienia niespiesznie, stawiając ostrożnie kroki i rozglądając się jakby z obawą, że lada moment coś na nich wyskoczy. Zatrzymali się przy podeście i spojrzeli w stronę bogów, którzy jedynie wymienili się spojrzeniami.

Dell nie pamiętał, aby to miejsce było aż tak złowrogie. Podobnie czuł Lenny. Gdyby wiedzieli, co dziś zastaną, w ogóle by tu nie przyprowadzali swoich gości... Teraz było za późno, aby się wycofać.

Paula od razu zdała sobie sprawę z nerwowej atmosfery i mimowolnie zaczęła bawić się dłońmi, nie spuszczając wzroku ze szczytu wulkanu. Wydawało jej się, że niebo nad nimi jest dziwnie szare, lekko przyciemnione... Nie miała jednak tyle odwagi, żeby zapytać o to boga matematyki.

Mabel przysunęła się do Billa i posłała mu krótkie, poważne spojrzenie, na które i on odpowiedział. Sam demon uśmiechnął się szeroko, jakby coś go rozbawiło... Ale dziewczyna nie dostrzegła w tym uśmiechu wesołości. To był wymuszony grymas, pojawiający się zawsze, gdy Cyferka miał rację.

Bill położył dłoń na ramieniu dziewczyny, jednocześnie patrząc w stronę skalnej ściany. Ojciec Lazare zauważył ten gest i lekko zmarszczył brwi... Czy jego wcześniejsze podejrzenia były słuszne?

Napięcie się przedłużało, aż nagle rozległ się potężny grzmot, a niebo pociemniało momentalnie. Nadal było sucho, ale takie efekty dźwiękowe sprawiły, że wszyscy ludzie co najmniej się wzdrygnęli.

- Burza... - rzucił mało odkrywczo Dipper, choć w jego głosie dało się wyczuć nutkę zdziwienia.

- Mamy najgorętszy dzień lata, to całkowicie normalne zjawisko - zauważył wujek Ford, poprawiając okulary.

Demon wreszcie wybuchnął śmiechem. Dźwięk ten na tle kolejnego grzmotu zabrzmiał co najmniej upiornie, i nawet ojciec Lazare odczuł potrzebę cofnięcia się na krok.

Bill ruszył w stronę kamienia, powoli kręcąc głową. W jego oczach coś błyszczało, coś, co nie wyglądało jak żadna znana człowiekowi emocja.
Gdyby władca piekieł spojrzał na człowieka, właśnie tak wyglądałby jego wzrok. Z tym władcą piekieł nie było to w sumie tak dalekie od prawdy.

- Piękne rzeczy tutaj macie! - krzyknął z udawanym optymizmem, wchodząc po schodach.

Mabel, nie chcąc zostawać sama w tyle, ruszyła za nim. Podobnie zresztą jak cała reszta towarzystwa. Stanęła obok swojego brata, łapiąc go za nadgarstek, jakby bała się, że ten odejdzie.

Ciemnowłosy stał jednak w miejscu i patrzył na to, co zrobi demon. A on doskonale wiedział, czym jest tajemniczy obelisk.

- Proszę, proszę... Przepowiednia w starożytnym języku demonów. Tego się nie spotyka na co dzień!

- Umiesz to rozczytać? - zapytał Lenny z zaskoczeniem. - Ja się za to zabierałem parę razy, ale w szkole byłem kiepski ze starodemonickiego...

Demon powoli przejechał dłonią po twarzy. Zmaterializował w dłoni swoją laskę i jej końcem wskazał wyryty w kamieniu tekst. Rozłożył szeroko ręce.
Zerwał się wiatr. Gdyby nie ta hawajska koszula, zebrani zaczęliby się obawiać. Zresztą, Ford mimowolnie sięgnął do swojej kabury z pistoletem dezintegrującym, ale jeszcze się powstrzymywał.

- Umiem. I wszyscy czekacie, żeby dowiedzieć się, co tu jest napisane, prawda? Cóż... Ujmę to tak...

Bill odwrócił się w stronę bogów, uśmiechnął, schował rękę do kieszeni i zszedł ze schodków.

- Nie zamierzam z nikim dzielić się władzą. To moje terytorium i koniec pieśni. A jeśli chcecie wiedzieć, co tam jest napisane, to lepiej podszlifujcie swój starodemonicki.

- Przecież dla ciebie rozczytanie tego to nie kłopot! - zaoponował Ford, jednocześnie blady i zaintrygowany.
Bill skrzyżował ramiona i przewrócił oczami.

- Oczywiście, Szóstak jak zwykle zjadł wszystkie rozumy... Teksty tłumaczone przez demony mają większą moc. A to oznacza, że ściągnąłbym sobie - i wam, ale przede wszystkim sobie - na łeb coś o wiele gorszego niż paproch o nazwisku Strange.

- A może mógłbyś to odczytać, a ja przekazałabym na głos twoje...

- ...Myśli? - demon spojrzał na Mabel poważnie.

Dziewczyna przez moment zastanawiała się, czy powiedziała coś niewłaściwego... Oczywiście, popełniła faux pas! Przecież Bill był poza jej umysłem, wzajemna komunikacja praktycznie nie istniała poza normalną mową... Lub snami.
A niezbyt chciało jej się spać.

- Jestem teraz osobnym bytem, Gwiazdko - zauważył Cyferka chłodno. - Znaczy, wcześniej też byłem. Ale siedzenie w twoim mózgu miało swoje dobre strony... Kiedy już się przestało zwracać uwagę na multum niedogodności.

- Ja tam mogę odczytać, co ci w głowie siedzi - zaoferował Dell nieco zbyt radośnie.

Ojciec Lazare podrapał się po brodzie i lekko przekrzywił głowę, przyglądając się kamieniowi. W końcu, jakby przełamując się, przejechał opuszkami palców po wyrytym tekście.

- Nie sądzicie, że wypowiadanie na głos demonicznych inkantacji nawet przez bogów może być... Ryzykowne?

- Może odrobinkę - Lenny wzruszył ramionami.

- Aj tam, przestańcie zachowywać się jak stado cykorów! - bóg matematyki udał, że zakasuje rękawy. Spojrzał na Paulę, puścił jej oczko chcąc ją uspokoić (bo wyglądała, jakby zaraz miała zejść na zawał), po czym stanął w bojowej pozie obok Billa. - Jestem gotów zabawić się w psychologa!

Cała ósemka zgromadziła się wokół blatu. Dziewczyny spojrzały na siebie, a ich oczy wyrażały praktycznie to samo. Niewypowiedziane obawy i ciekawość zawisły w powietrzu, nadając mu elektryzującą nutę.

Dipper nie mógł nie zauważyć, że Ford praktycznie drżał z ekscytacji, a ojciec Lazare nie mógł się powstrzymać i zrobił grupowe selfie jakieś trzy razy.

Wreszcie, gdy już towarzystwo było gotowe, demon spojrzał prosto na Della i uśmiechnął się lekko.

- Ostrzegam. W moim umyśle jest bardzo... Specyficznie. Mówiąc szczerze, gdybyś był zwykłym śmiertelnikiem, zwariowałbyś przy próbie zerknięcia w moje myśli.

- Więc cieszmy się, że jestem bogiem - bóg matmy aż zatarł ręce.

- A ludzie nie umieją czytać w myślach... Gubią się we własnych. Podejrzewam, że zwariowaliby mając wgląd do myśli kogoś innego... A co dopiero demona chaosu - zauważyła Paula.

Powiedziała to tak dziwnie lekko i od niechcenia, że nie tyle słowa, co ton spowodowały u Billa swobodny śmiech. Reszta do niego dołączyła, choć nieco mniej pewnie. Dało się wyczuć próbę rozładowania napięcia... Ale co byłoby na tyle silne, by uspokoić stres nadnaturalnych bytów?

- Zaczynajmy - zarządził Bill.

Nad wulkanem rozległ się grzmot.

Dell skierował twarz w stronę demona i zamknął oczy. O tym, że Bill wpuścił go do swego umysłu świadczyła jego mina: ściśnięte usta, zmarszczone brwi i nagła bladość, jakby w ciągu chwili krew odpłynęła mu z twarzy.

O cholera, rozległo się w głowie demona.

Witaj w moim świecie!, odparł Bill.

To, co ujrzał bóg matematyki było inne niż to, czego zwykle doświadczał. Ludzie mieli bardziej skoncentrowane myśli, ich wizje zwykle przybierały postać miejsc i budynków, które w jakiś sposób były dla nich ważne... Spotykał już wykreowane przez podświadomość lochy, labirynty, lasy a nawet kamienice z wczesnych wspomnień młodości... Ale umysł demona okazał się poziomem znacznie wyższym niż to, czego Dell kiedykolwiek doświadczył.

Przede wszystkim, nie stał na twardym gruncie, lecz unosił się w powietrzu. To, co znajdowało się wokół niego, lewitowało lub przemieszczało się nieustannie. Nie dostrzegał tła, odczuwał nieprzyjemne wrażenie zasysającej próżni, która chłonęła wszystko w jej zasięgu.

Co dziwne, ten cały nieład wydawał się być w jakimś przedziwnym porządku, jakby demon całkowicie panował nad każdym elementem. Ten nie dający się okiełznać chaos, jak na ironię, był w pełni podporządkowany właściwemu mu bytowi.

Jedynym elementem, który wydawał się nie pasować do tego miejsca, był pewien jasny punkt wiszący jakieś dwadzieścia metrów w prawo i z pięć w górę. Zarys kobiecej postaci, która jako jedyna wydawała się stać, i jej długie włosy, jakby targane delikatnym, nieistniejącym w tym miejscu wiatrem.

Zewsząd otaczała go pustka lub wściekłość, rzadziej strach czy smutek, ale wokół tego niesamowicie obiektu panowało coś w rodzaju aury spokoju i harmonii...

Nikomu ani słowa o tym, co tutaj zobaczyłeś, widzisz lub ujrzysz, Delto, rzucił demon niby od niechcenia.

Dell nie widział go, ale słyszał aż nazbyt wyraźnie.

I szczerze mówiąc nie zamierzał wnikać, kim jest ta tajemnicza, jaśniejąca postać... Fakt faktem, spotykał się już z taką mieszanką emocji - i zwykle dotyczyła ona jego samego lub kogoś z jego rodziny, kiedy zdarzyło mu się zajrzeć do mózgu swoich wyznawców. Ludzie mieli to do siebie, że wychwalali wszystko, co wydawało im się boskie czy nadprzyrodzone.

Nie interesował się, kto może być ową wychwalaną przez Billa istotą do momentu, aż ta lekko się odwróciła i spojrzała w jego stronę.

Aż nazbyt wyraźnie dostrzegł rysy Mabel Pines, jej spokojny uśmiech i inteligentne spojrzenie, jakim go obdarzyła.

Ty ją... czcisz, zauważył bóg z nieukrywanym zdumieniem. To wyjaśnia, dlaczego odnosisz się do niej w tak dziwny sposób... Ona poniekąd cię onieśmiela!

To przesada, uznał Bill. Jak na marnego człowieka jest dość interesująca. Ma... niebanalne podejście do życia. Bywa nieprzewidywalna, z naciskiem na bywa. Ale nie przyszedłeś tu po to, by dyskutować o moim świecie wewnętrznym. Możemy już zaczynać tę niebezpieczną i zupełnie niepotrzebną farsę?

Dell otrząsnął się z szoku i skinął głową, w umyśle i fizycznie, dając znać, że jest gotów.

Oczywiście zgromadzeni nie mieli pojęcia, co zobaczył Dell, tak samo jak i nie wiedzieli o tej krótkiej wymianie zdań.

Ujrzeli natomiast, jak Bill skupia złote oczy na tekście, a ten, jakby reagując na samo jego spojrzenie, nagle stał się podejrzanie wyraźny.

Symbole jakby gromadziły słoneczne promienie i wykorzystywały je, by teraz rozbłysnąć. Przykuwały uwagę nie tylko swoim lśnieniem, ale i specyficznym wyglądem. Ktokolwiek był autorem pełnego wymyślnych zakrzywień tekstu, musiał mieć wprawną dłoń i talent precyzji.

Ford i Lazare otworzyli notesy - podczas, gdy ten pierwszy błyskawicznie przerysowywał znaki, ten drugi miał zamiar notować to, co wypowiadał bóg.

- Rozpoczynam. Wers pierwszy - zaczął Bill, po czym rozpoczął powolną wędrówkę palcem po symbolach.

Mabel miała wrażenie, że czas jakby spowolnił. Rzuciła szybkie spojrzenie swojemu bratu, który zareagował dokładnie tak, jak ona i dodatkowo powoli wypuścił powietrze z płuc. Paula zacisnęła nerwowo dłonie w pięści, nie ośmieliła się jednak dotknąć Della, choć bardzo miała na to ochotę. Empatią wykazał się Lenny, który położył dłoń na jej ramieniu.

- Koniec świata jest początkiem, zło złu nigdy nie dorówna... - odezwał się w końcu bóg Delta, otwierając wszystkie troje oczu.

Każde z nich było tak samo nieobecne i wypełnione kosmiczną czernią.
Bill lekko zmarszczył brwi, zawahał się na moment, pokiwał głową i kontynuował tłumaczenie.

- Wers drugi - zapowiedział.

- Chaos inną wersją świata, ład się rządzi innym prawem... - powiedział Dell.

- Wers trz...

- Można wolniej?! - zapytali równocześnie Ford i ojciec Lazare.

Sześciopalczasty praktycznie nie nadążał w przerysowywaniu podświetlonych znaków, bo niektóre były naprawdę skomplikowane. I nie pomagało mu to, że przy każdej z dłoni miał po jednym palcu więcej.

Z kolei egzorcysta po prostu nie mógł dotrzymać tempa pisząc ze słuchu, co powodowało u niego narastającą irytację.

- Nie jesteście na wykładzie z tłumaczenia demonicznych tekstów... - zauważył Bill ze złośliwym uśmiechem. - Wers trzeci.

I chociaż się zapowiedział z tym trzecim wersem, najwidoczniej sprawił mu dość dużo kłopotów, bo przy każdym znaku spędził więcej czasu, niż poprzednio... Widać to było przez podświetlenie, które otaczało znak, gdzie akurat skupiał się wzrok demona.

- Ludzie nigdy nie władają nad tym, co nienaturalne... - rzekł powoli Dell, jakby zastanawiał się nad ważnością każdego słowa.

To wcale nie było tak, że zastosowali się do prośby "skrybów", wcale.

Niebo jakby pociemniało ciut bardziej. Rozległ się też kolejny grzmot, zdecydowanie głośniejszy niż dwa poprzednie.

Ustały wszystkie dźwięki, pozostały dwa głosy. Demona oraz boga.

- Wers czwarty, ostatni - Bill skupił się na symbolach, tym razem naprawdę się im przyglądając nieco dłużej, jakby chciał wyłapać ich prawdziwy sens.

- Tak zostanie, czas ucieknie, przyszłość niesie większą trwogę - zakończył Dell.

- To chyba nie jest koniec tekstu... - rzucił Dipper odkrywczo, patrząc na środek okręgu. To, co przeczytali, znajdowało się na krawędzi tarczy.

- Ale koniec przepowiedni - zauważył Bill, zerkając na młodego egzorcystę z wyższością. - Demony lubią babrać się w dawaniu wskazówek odnośnie tego, co nastąpi. To trochę jak robienie spoilerów bez zdradzenia tytułu filmu.

Paula przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się pod nosem. Doskonale pamiętała, jak zaciekawiona nieograniczoną wiedzą boga Delty zapytała go o swoją przyszłość... A on odparł, że zdradzanie tego, co ma nadejść, jest domeną sił nieczystych.
Jeśli demoniczne przepowiednie wyglądały w ten sposób, mogły zwiastować dosłownie wszystko. Chyba, że...

- Jesteście pewni, że z tym tłumaczeniem wszystko jest w porządku? - zapytała zaciekawiona, czym sprowadziła na siebie zainteresowanie zgromadzonych.

- Oczywiście, że nie! - roześmiał się Bill, po czym wskazał na jeden z pierwszych znaków. - Ten zawijasek przypominający kameleona w konwulsjach oznacza świat, ale równie dobrze może znaczyć "otoczenie", "środowisko" a także "ważne miejsce".

Zarówno Ford, jak i Lazare zaczęli notować ten njus, jakby długopisy paliły im się w rękach.

- A na przykład ten? - wyrwał się Lenny, wskazując palcem skrzyżowanie trzech japońskich znaczków naraz. - Z tego, co pamiętam, oznacza "rodzice", a to nie padło w waszym tłumaczeniu...

- Z kontekstu wynika, że mówimy o większej grupie - stwierdził Bill lekko. - W tym przypadku o ludziach. Choć "Rodzice nigdy nie panują nad nienaturalnym" też niesie jakąś prawdę, bo dzieciaki to w sumie małe potwory.

- Możemy dalej? - zapytał Ford i potarł lekko oko, które zaczęło krwawić. Obecność Billa nadal na niego wpływała, choć w ludzkiej formie nie dokuczał mu tak bardzo, jak będąc latającym trójkątem.

- Co ci jest, monsieur? - zmartwił się ojciec Lazare.

- Nic takiego, długo by mówić - naukowiec uśmiechnął się pokrzepiająco do nowego przyjaciela. – Demoniczna obecność daje mi się we znaki. Nic groźnego, przywykłem.

- Wobec tego spójrzmy, co mamy dalej... - zaproponował Delta, nadal z oczyma wypełnionymi nieprzeniknioną czernią kosmosu.

I tak między nami, był to przerażający widok.

Bill zmrużył lekko oczy, w pewnym momencie westchnął, zamruczał "hmmm" i drapiąc się po lewym uchu (w którym notabene tkwił mały, okrągły, złoty kolczyk) wydał następujący werdykt.

- Rozumiem znaczną część tego tekstu... Ale nosi tytuł "Otwarcie". A nie wiem, czy chcę otwierać coś, za czym może czaić się monstrum dorównujące sile bossom z Dark Souls III.

- Przecież to ja to wygłoszę! - zaoponował Dell. - Niebezpieczeństwo powinno być niewielkie...

- No właśnie! - dodał Dipper. - A może po prostu nie chcesz nam pomóc?

Bill skrzyżował ramiona i spojrzał na dwójkę spode łba.

- Mi to loto. Jak chcecie, ja mogę zaraz rozpętać jakiś mały Dziwnogeddon, skoro brakuje wam emocji w życiu...

- Na miłość boską, po prostu to przeczytaj! - jęknął ciemnowłosy.

- Moich uczuć do tego nie mieszaj! - wtrącił bóg matematyki. - Ale fakt faktem, sam jestem ciekaw, co tam jest napisane, skoro nawet ty masz obawy...

- Dzień, kiedy zwykła ciekawość sprawiła, że zignorowaliście radę samego Billa Cyferki... Muszę sobie to zapisać w kalendarzu... - mruknął demon, po czym spojrzał po raz kolejny na niesamowite znaki.

Zrobiło się podejrzanie cicho. Grzmoty stały się głośniejsze i potężniejsze, a w dodatku dołączyły do nich błyski.

Przez kilka sekund cała polana, obelisk i ściana wulkanu rozjaśniały oślepiającą bielą. Bill, ignorując to niecodzienne zjawisko zaczął tłumaczyć tekst, a Dell go wygłosił.

- Siedem postaci o siedmiu symbolach, dwie ranne na sercu, dwie ranne na duszy, jedna ranna na umyśle i dwie ranne na ciele. Zbierają się wokół kamienia, pod którym śpi istota strzegąca wrót do leża. Jedno istnienie nad resztą pieczę pełni i ono z każdym chorym połączone. Łączy ich cel i emocje. Dzieli ich czas i przestrzeń. Istota wyczuwa moc i dzięki niej otwiera oczy.

Ford i Lazare zanotowali wszystko i zamknęli swoje notesy, aby chronić zapiski. Zanim jednak zdążyli choćby otworzyć usta by coś powiedzieć, błysnęło po raz drugi.

Piorun musiał uderzyć w pobliskie drzewo. Rozległ się trzask, a wiatr poniósł swąd dymu...

Być może to przez nastrój inkantacji, być może przez tę przerażającą parodię burzy, ale wreszcie zebrani zaczęli lekko panikować. Dell zamknął oczy i z pewnym zdziwieniem poczuł, jak z trzeciego oka wypływa krwawa łza i toczy się po jego bladej twarzy...

Paula mimowolnie złapała boga za ramię, śmiertelnie poważna.

Dipper i Mabel przybliżyli się do siebie, szukając wzajemnego wsparcia, przy czym zarówno jedno, jak i drugie z rodzeństwa zaczęło się rozglądać z niepokojem.

Z nieba lunął deszcz.

Przedziwna kurtyna ciepłej wody chlusnęła na nich znienacka, ciężarem prawie wgniatając w twarde, żwirowate podłoże.

Przez ulewę Ford starał się dostrzec cokolwiek w otoczeniu, aż wreszcie jego wzrok zatrzymał się na ścianie wulkanu.

Z pomocą przyszedł mu kolejny błysk, który choć poganiany był potężnym grzmotem, pozwolił dostrzec to, co wcześniej wziął za przywidzenie.

- TAM, WIDZĘ JASKINIĘ! - krzyknął naukowiec.

Gęsiego, trzymając się za ręce jak gromadka dzieci, ruszyli w stronę jedynego schronienia w okolicy, aby przeczekać ten niespodziewany deszcz.
Im bliżej byli swojego miejsca przeznaczenia, tym więcej wątpliwości nachodziło Paulę.

Była wręcz przekonana, że wcześniej ściana była zupełnie gładka... Nie widziała nawet pęknięcia, a tymczasem przed nimi widniała całkiem spora pieczara, ziejąca ciemnością i obcością. Nawet nie chciała tam wchodzić, ale mając przed sobą Mabel, która uparcie ciągnęła ją do przodu bez zamiaru opuszczenia jej, a za sobą Della, zdeterminowanego by dotrzeć do celu, nie miała innego wyboru.

Grupka wpadła do środka. Dźwięki ulewy nadawały w tle niepokojący, złowrogi ambient. Wielkie krople uderzały raz po raz w drobne kamyczki, przez co zwykły deszcz brzmiał dziwnie nieznajomo... Do tego te grzmoty, które odbijały się echem od ścian...

- Wygląda na to, że ta jaskinia ciągnie się w głąb - zauważył zaintrygowany Ford, celując w ciemność swoim pistoletem dezintegrującym.

Zamontowanie w nim latarki okazało się dobrym pomysłem.

- Czy ktoś w ogóle zwrócił uwagę na istnienie tego miejsca wcześniej?... - zapytała lekko zaniepokojona Paula.

- Nie wiem... - przyznał Lenny. - Jakoś nie zwracałem uwagi, kiedy przychodziłem tu poprzednim razem.

- Dobrze, że tu jest... Przynajmniej przeczekamy ulewę - stwierdził Delta, kładąc dłonie na biodrach. Rozejrzał się po poszarzałej okolicy i lekko skrzywił. - Kurde... Mam nadzieję, że nasi przyjaciele z plaży schronią się w domku naszych rodziców!

- Przecież możemy się tam stąd przenieść! - zauważył Lenny, jakby właśnie odkrył przepis na cukierki lodowe.

Machnął ręką, otwierając portal i...

No właśnie.

Machnął drugi raz, potem trzeci, piąty, dziesiąty, aż wreszcie zaczął lekko panikować.

- Co jest?... Przecież to tylko portal, powinienem umieć go otworzyć...

- Ja spróbuję...

Dell zrobił jakiś gest w powietrzu. Tak, jak w przypadku jego brata - przejście nie pojawiło się w ogóle.

Bill roześmiał się.

Śmiał się wręcz histerycznie, głośno, zamknął oczy i ciężko mu było złapać oddech, kiedy wariacki chichot rezonował w kamiennym korytarzu... I tak, jak gwałtownie zaczął, tak momentalnie umilkł, po czym spojrzał na zebranych, dość wystraszonych zresztą.

- Jeszcze nie kumacie? - zapytał. - Wasze proste mózgi nie chcą tego przyjąć do wiadomości, prawda? Właśnie otworzyliśmy wrota.

- Bill... - Mabel zbladła, nerwowo bawiąc się końcówkami włosów. - Chyba nie chcesz powiedzieć...

- Nie chcę... - demon pokręcił głową, jednak nadal się uśmiechał. - Ale powiem. Może wtedy do was to dotrze. Wygraliśmy wielką kumulację w loterii imbecylizmu! Wygrywacie konkurs na kandydatów do nagrody Darwina! Nie tylko otworzyliśmy przejście do tego złowrogiego czegoś... Wy geniusze! Jesteśmy w magicznej pułapce!

UMOWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz