13.Łabędzie kwiaty.

289 23 7
                                    

Ubrana w granatową bluzę z kapturem i najzwyklejsze czarne jeansy opuszcza miejsce swojego zamieszkania. Deszcz na moment przestał przygrywać swoją melodię pogrążonemu w szarości miastu. Powolnym krokiem przemierza ulice Yokahamy, zarzucony na głowę kaptur zasłania część jej twarzy, jedynie krótkie odstające kosmyki włosów uciekły z kucyka i niesfornie łaskoczą ją po policzkach. Nie zwraca uwagi na nic, co jakiś czas wpada na nieznanych przechodniów mając w wysokim poważaniu wyzwiska kierowane w jej stronę. Czuła się lekko wystawiona, butelka wina którą opróżniła dziś rano była głównym powodem jej koślawego i chwiejnego ruchu. Myślała, że chociaż on da jej wytchnienie od tego psychicznego bólu.

Zatrzymała się przed wejściem na teren cmentarza, pusty wzrok przez chwilę wertował napis na tabliczce zawieszonej na bramie. Zacisnęła mocniej dłonie ukryte w kieszeniach ciepłej bluzy. Odwróciła się w stronę terenu do którego zmierzała plecami, gdy jej wzrok padł na znajomą kwiaciarnie w której była miesiąc temu, wiedziała, że nie miała wyboru.

-Dzień dobry!-ledwo zdołała wejść do wnętrza sklepu a radosny mężczyzna w średnim wieku powitał ją z szerokim uśmiechem.

-Dla kogo dobry dla tego dobry-burknęła pod nosem z trudem układając właściwe słowa.

Kwiaciarnia była niewielka, ciasna i o białych kolorach ścian. Dookoła znajdowały się kwiaty poczynając od pięknych krwistoczerwonych róż, nieskazitelnie białych lili po żółte zwyczajne tulipany. Każda z tych roślin odznaczała się pięknym wyglądem, niczym modelki na pokazie mody prezentowały swoje delikatne, aksamitne płatki walcząc o uwagę klientów.

Nie wiedziała na co się zdecydować, jej matka nigdy nie wspominała o swoich ulubionych kwiatach, z resztą w domu były wyłącznie paprocie, które nie do końca nadają się jako prezent na grób.
Przejechała palcami po płatkach czerwonej róży, były tak delikatne i kruche, jednym szarpnięciem byłaby w stanie go zniszczyć. Właściwie teraz zdała sobie z czegoś sprawę, na ustach zagościł drobny ledwie widoczny smutny uśmieszek. Nasze życie jest jak płatki róż, piękne lecz łatwe do zniszczenia.

-Poproszę bukiet stworzony z wszystkich tych kwiatów-stwierdziła ostatecznie, wolała dmuchać na zimne niż potem być nawiedzana przez swoich rodziców o zły wybór rośliny-każdy rodzaj kwiatu po jednym-zaznaczyła.

-Ciężki wybór pomiędzy tyloma ślicznotkami-zaśmiał się mężczyzna-proszę dać mi kilka minut zaraz będzie gotowy-opuścił główny pokój znikając za drzwiami za ladą.

Przystanęła w jednym miejscu i stała tak do przyjścia sprzedawcy, z perspektywy trzeciej musiało to wyglądać dosyć niepokojąco. Zgarbiona sylwetka ukryta, pod ciemnym kapturem twarz, pośród tylu kolorów. Czuła się jak brzydkie kaczątko wśród łabędzi.

-I oto są!-oświadczył kładąc na ladzie stworzony bukiet.

-Ile?-zbliżyła się do faceta trzymając w dłoniach portfel.

-345 jenów-odparł, przyjżał się kobiecie i dopiero gdy ta podeszła do niego odczuł jakiś dziwny niepokój. Jej aura była przytłaczająca, smutna i niespokojna. Odczuł przebiegający po plecach dreszcz, dłonie pociły mu się niemiłosoernie a głos ugrzązł w gardle. Wyciągnęła pieniądze i wyłożyła je na ladę, odebrała bukiet skierowawszy się do wyjścia-Dla kogo jest przeznaczony ten bukiet?-wymsknęło mu się.

-Dla rodziców-mruknęła mając wzrok wbity w swoje czarne buty.

-Czyżby jakaś rocznica?-wraz z jej odejściem ten okropny nastrój ulotnił się wraz z nią.

-Ta, śmierci-nie obchodziła jej reakcja sprzedawcy, opuściła sklep nim zdobałby przeprosić za to, że w ogóle pytał.

~~~~●~~~~

Wygodnie rozsiadła się na mokrej trawie, dwa groby naprzeciwko niej były w bardzo dobrym stanie, w przeciwieństwie do kilku innych pokrytych brudem. Odłożyła bukiet pomiędzy grobami, westchnęła przeciągle naprawdę nie chciała tu przychodzić i znów rozpamiętywać dawnych lat. Wolała zapomnieć, że kiedykolwiek miała rodziców bo choć ich miała nigdy tego nie odczuła. Byli niczym kuzynostwo niby byliście połączeni ze sobą krwią ale nawet się nie znaliście.

-To już dziesięć lat, co? Szybko minęło, nawet nie zauważyłam, że nie żyjecie-prychnęła-wybaczcie jeśli zaczne wygadywać bzdury ale...ale jestem troche wystawiona...w końcu to też moje urodziny trochę alkoholu nie zaszkodzi, no nie? Jestem ciekawa co się teraz z wami dzieje, mam nadzieję, że choć po śmierci się pogodziliście i jesteście razem szczęśliwi...Właściwie to ostatnio się dowiedziałam, że moja głowa jest warta aż 9 miliardów jenów, pokaźna sumka-mruknęła-najchętniej to sama bym się oddała w ich łapy, jednak  ten dar...to najgorsze co mnie spotkało. Jest piękny i gdybym chciała świat również byłby lepszym miejscem dla każdego, nawet takich wyrzutków jak wy...bez obrazy mówię jak jest-zaśmiała się-ale...myślę, że tworząc ten świat w taki sposób ostatecznie nikt nie był by szczęśliwy. Co to za życie bez wyzwań, wszystko podane na tacy. A tak nie powinno być umrą ci najsłabsi, taki nasz los...ehh chciałabym was poznać nieco bliżej, gdybym tylko mogła cofnąć czas, gdybym wtedy...nie życzyła wam śmierci, wróciła wcześniej do domu...to wszystko mogłoby wyglądać innaczej. Pewnie obwiniacie mnie teraz za to-uśmiechnęła się delikatnie, chciała powstrzymać łzy zbierające się w kącikach oczu-to wszystko moja wina-załkała, głos zaczynał drżeć tak samo jak jej ciało-to ja was zabiłam nie portowa mafia, ja jestem waszym mordercą, katem i przyczyną śmierci. Zabiłam was bo...bo zazdrościłam innym wspaniałych kochających rodzin...byłam naprawdę samolubna nie zważając na wasze problemy-podkuliła nogi, płacz zaczą zamieniać się w szloch, łzy spływały po piegowatych policzkach niczym wodospad. Miała szczęście, że nikt nie widzi jej w tym stanie-w zasadzie zabawne to -podniosła głowę spoglądając na groby-to wasza wina, że was zabiłam! gdybyście okazali mi choć odrobinę rodzinnego ciepła być może wasza historia skończyłaby się innaczej-prychnęła przez łzy-poza tym pracowaliście dla portowej mafi, zapewne zabijaliście dla nich, rachunki zostały wyrównane i dla sprawiedliwości zabiła was własna córka!

Zakończyła swój długi dialog, już od dawna pragnęła się wygadać, powiedzieć co myśli, wyrzucić to wszystko z siebie. A teraz? Teraz siedziała tu bezczynnie wpatrując się w kamienne nagrobki, jakby oczekiwała, że oni wrócą wyrażą swoje zdanie na ten temat, zapewne będą wściekli, znienawidzą ją i będą nawiedzać co noc.

~~~~●~~~~

Z powodu pochmurnej pogody nie była nawet w stanie zauważyć która może być godzina, deszcz jakiś czas temu ponownie powrócił ze zdwojoną siłą i tym razem przyprowadził sobie przyjaciela w postaci burzy. Ludzie w mieście kryli się po sklepach, uciekali do domu zupełnie jakby byli z cukru. Od czasu do czasu niebo rozświetlały byłyskawice, przypominając o tym kto tu jest tym strasznym i okrutnym królem.

Jedynie Kusama siedziała w tym samym miejscu, nawet nie drgnęła gdy woda przesiąknęła już wszystkie jej ubrania. To była jej kara, za morderstwo, samolubność i potworność. W pewnym momencie deszcz nad jej głową ustał, nie odczuwała zimnych kropel agresywnie spadających na jej głowę.

Spojrzała w górę, jasnobrązowy płaszcz chronił jej zmarźnięte ciało, niczym tarcza broniąca swego pana. Odwróciła głowę w tył spotykając przyjemne brązowe tęczówki.

-Liczysz, że tym razem ja się tobą zajmę gdy będziesz chora? Kusama-chan-uśmiechną się, to był tak prawdziwy i miły uśmiech. Jakiego jeszcze nigdy nie zaobserwowała u bruneta, wyrażał współczucie.

-Być może-pociągnęła nosem i starła łzy połączone z wodą. Odwzajemniła uśmiech i pociągnęła za wyciągniętą przez szatyna dłoń.

Bloody Rose//Dazai Osamu x Oc(Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz