Rozdział 44

225 29 29
                                    

   CHOCIAŻ DOPIERO ROZPOCZĄŁ się rok szkolny, Charlie już zatęskniła za wakacjami. Pogoda wciąż dopisywała, słońce świeciło i zachęcało raczej do spędzania czasu na zewnątrz niż do ślęczenia nad podręcznikami. I mimo że większość osób dokładnie to robiła, Charlie niestety nie było to dane.

   Bo już od pierwszego dnia szkoły — no, drugiego, jeśli za pierwszy uznać by dzień przyjazdu i uczty powitalnej — zabrała się za realizację swoich dość intensywnych planów naukowych. Przede wszystkim składała się na to rozmowa z profesor McGonagall i ustalenie zajęć dodatkowych dla Marlow.

   I, chociaż Charlie ogromnie denerwowała się przed rozmową, ta przebiegła bardziej niż pomyślnie. Nauczycielka — co prawda początkowo nieco niechętnie i z rezerwą, ale później coraz bardziej przekonana do pomysłu Charlie — zgodziła się na jej prośbę i jeszcze podczas tego samego spotkania ustaliły terminy ich dodatkowych lekcji. No a potem zadała Marlow górę książek do przeczytania, by ta mogła zacząć naukę na własną rękę.

   Z tego powodu niemalże spóźniła się na kolejną rzecz, jaką miała w planach jeszcze tego samego dnia — piknik z Norą i Viv na błoniach. Na złamanie karku popędziła po jedzenie do kuchni, potem w tym samym tempie wyleciała z zamku i zadyszana dobiegła do przyjaciółek.

   Te już na nią czekały, na wpół rozbawione, na wpół zniecierpliwione. No, może trochę bardziej to pierwsze.

   — Gdzie cię wywiało? — zapytała Nora, podnosząc się z koca. — Znalazłaś sobie lepsze towarzystwo od nas?

   Charlie prychnęła.

   — Jeśli za dobre towarzystwo uznajesz Transmutację dla zaawansowanych i Skomplikowane zaklęcia transmutacyjne, to jasne. Za niedługo mój wolny czas będzie tylko dla nich.

   — Czyli McGonagall się zgodziła? — ni to zapytała, ni to wykrzyknęła Viv z podekscytowaniem.

   Charlie pokiwała głową i w końcu usiadła. Wyciągnęła nogi, pozwalając im odpocząć, wystawiła twarz do słońca i westchnęła.

   — Na szczęście. Nie było aż tak źle, jak się spodziewałam.

   Rzeczywiście tak było i Marlow zastanawiała się, dlaczego. Profesor McGonagall ją lubiła? A może widziała, jak Charlie przejmuje się tym na Grimmauld Place — w końcu nauczycielka też się tam pojawiała — i zrobiło jej się szkoda? A może po prostu ucieszyła się, że jest ktoś, kto próbuje wykorzystać chyba już zapomniany przez większość zapis w szkolnym regulaminie?

   Cokolwiek by to jednak nie było — zgodziła się, a to było najważniejsze. Charlie mogła więc odetchnąć z ulgą i wykorzystać ostatnie godziny odpoczynku.

   — Czyli co — odezwała się Nora, kładąc się z powrotem na koc. — Ile czasu wolnego ci zostanie?

   — Nie zostanie — Charlie mruknęła, próbując wykrzesać z siebie rozbawienie. — Wy będziecie się świetnie bawić, a ja uczyć i ogarniać Quidditcha. Jak jeszcze znajdę chwilę na sen, to będzie świetnie.

   Jordan parsknęła rozbawiona, a Viv uśmiechnęła się krzywo.

   — Będziemy o tobie pamiętać, kiedy będziemy sobie odpoczywać — powiedziała.

   — Dzięki — Charlie przewróciła oczami.

   Z przeciągłym westchnieniem sięgnęła po pasztecika dyniowego. Podgryzając go kęs za kęsem, powoli odliczała w głowie rzeczy do zrobienia.

   Po pierwsze wywiesić ogłoszenie o naborze drużyny Quidditcha. Boisko już sobie zajęła u profesor Hooch tego ranka, wyprzedzając w tym zaledwie o minuty Angelinę Johnson. Ona również wybrała termin jedynie na kwalifikacje do zespołu, jednak Charlie czuła, że gdy tylko dojdzie do momentu zaklepywania boiska na regularne treningi, z kapitanką drużyny Gryffindoru będzie się biła o najlepsze dni i godziny.

Puchońska dusza {George Weasley}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz