Rozdział 50

187 24 17
                                    

   OD DNIA MECZU Gryffindor kontra Slytherin Charlie nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Chociaż wszystko wydawało się być takie jak zawsze, z bliska okazywało się być jedynie sklejoną naprędce makietą imitującą zwyczajowy stan rzeczy. Jej przyjaciele, lekcje, zajęcia dodatkowe... wszystko było trochę inne niż powinno i przez to doprowadzało ją do szaleństwa.

   I, spoglądając na otaczający ją rozgardiasz, nie dało się nie przyznać jej racji. Gdyby wyliczyć te rzeczy, które zmieniły się od tamtego popołudnia, łatwo byłoby się zgubić, co zdarzało się nawet samej Charlie. Nic jednak dziwnego — w końcu zmiany dotknęły każdego aspektu jej codzienności.

   Wszystko rozpoczynało się już z samego rana. Charlie budziła się i pierwszym, co widziała, był leżący na jej szafce nocnej szalik George'a, którego cały czas zapominała mu odnieść. To jedno wybijało ją z rytmu na cały poranek; w pokoju kręciła się niezorganizowana ku zdziwieniu swoich współlokatorek, by później wypaść poirytowana na śniadanie do Wielkiej Sali i zorientować się, że szalika oczywiście ze sobą nie wzięła. Wtedy już jednak było za późno, żeby się wracać, a i przed nią pojawiały się nowe przeszkody. Te niezawodnie pojawiały się w liczbie mnogiej. Pierwszą z nich był zawsze Zachariasz Smith.

   — Krótka noc, Marlow? — pytał codziennie, spoglądając kpiąco na jej podkrążone oczy. — Mam nadzieję, że nie przeszkodzi ci podczas treningu.

   Kiedy Charlie syczała coś w odpowiedzi, rozważając utopienie jego albo siebie w kuble herbaty, ten zaczynał swoją tyradę o tym, czego jego skromnym zdaniem najbardziej potrzeba drużynie. Lista zawsze ciągnęła się w nieskończoność. Charlie przestała już nawet udawać, że jakkolwiek obchodzi ją gadanina Smitha, i po prostu bezmyślnie przytakiwała w oczekiwaniu na upragniony święty spokój. Gdy ten nie nadchodził wyjątkowo długo, zaczynała się zastanawiać, dlaczego na liście Zachariasza nie znajduje się zdrowie psychiczne kapitanki zespołu. Byłoby to całkiem przydatną opcją, zważywszy na to, że coraz częściej rozważała zadźganie go widelcem i pozostawienie na pożarcie stworom z Zakazanego Lasu.

   Jej życie byłoby jednak zbyt proste, gdyby musiała wyłącznie zajmować się gadaniną Smitha. Zazwyczaj w trakcie jego tyrady do Wielkiej Sali wchodziła Viv (nierzadko w towarzystwie Nate'a) i obrzucała ją urażonym spojrzeniem. Charlie, próbując udawać nieporuszoną, odwracała godnie wzrok i uśmiechała się zachęcająco do Zachariasza, chwilę później żałując z głębi duszy swojej decyzji. Nie była jednak jedyną osobą, która musiała mierzyć się z lodowatym spojrzeniem Tonks; Nora również napotykała je podczas swojego śniadania, ale nie potrafiła sobie z nim poradzić równie dobrze co Charlie. Właśnie dlatego zawsze po przyjściu Viv Jordan przepychała się do stołu Hufflepuffu i ignorując narzekającego Zachariasza, sama zaczynała swoją tyradę do Charlie.

   — Oczywiście, że znowu przyszła z Nate'em. Jakby nie miała przyjaciółek, jędza jedna. I patrz jeszcze, jak on się zachowuje. Palant jeden, niech go zje jakaś sklątka Hagrida czy inne cholerstwo...

   — Jordan, nie widzisz, że rozmawiamy? — wcinał się zawsze Zachariasz.

   I Charlie, i Nora ostentacyjnie go ignorowały.

   Jednak nawet mimo tego, że słuchanie przyjaciółki Charlie wolała dużo bardziej od słuchania Zachariasza, to wciąż nie była w stanie wytrzymać go w całości bez wyłączania się. Na jej obronę — Nora koszmarnie się powtarzała. Już drugiego dnia po meczu zaczęła mówić to samo co pierwszego, a z każdym następnym było tylko gorzej. Tak więc Marlow również i w tych rozmowach przybierała zaangażowaną minę i przytakiwała, pozwalając myślom błądzić tam, gdzie nie było już ani Nory, ani Zachariasza. Problem pojawiał się jednak, kiedy razem z jej myślami zaczynał błądzić jej wzrok, bo wtedy okazywało się, że zatrzymywał się ni mniej, ni więcej tylko na George'u po drugiej stronie Wielkiej Sali.

Puchońska dusza {George Weasley}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz