Rozdział 2

1.2K 102 20
                                    

   KIEDY CHARLOTTE POMACHAŁA RODZICOM z okna odjeżdżającego do Hogwartu pociągu, miała nieodparte wrażenie, że uśmiechy przyklejone na ich twarzach były wymuszone. Oczywiście wiedziała, że się o nią martwią, ale czy nie przesadzali? Jechała do bezpiecznej szkoły, jedyne, co miała w tym roku robić, to przygotować się do SUM-ów i na pewno nie zbliżać się do niczego, czym zajmował się Harry Potter. Tak dla pewności. Ten chłopak ściągał na siebie zdecydowanie zbyt dużo kłopotów. 

   Oczywiście wiedziała, że gdyby nie wydarzenia z pierwszej wojny czarodziejów, zapewne miałaby z nim lepszy kontakt — pewnie coś jak dalecy kuzyni czy może dobrzy koledzy. Nie jej winą było jednak, że ich cała hipotetyczna relacja legła w gruzach, po tym, jak Harry trafił do swojego mugolskiego wujostwa. Charlotte podejrzewała, że wybraniec nawet nie wie o jej istnieniu, co też niespecjalnie jej przeszkadzało, biorąc pod uwagę, ile szumu wokół siebie robił.

   Z zamyślenia wyrwała ją ręka, która z zaskoczenia zacisnęła się na jej ramieniu. Dziewczyna odskoczyła, upuszczając trzymaną w ręce miotłę. Podniosła ją i przyjmując obrażoną minę, odwróciła się w akompaniamencie śmiechu.

   — Fred, George, miło was widzieć — rzuciła nieco przesłodzonym tonem do rok starszych bliźniaków.

   Nie doczekała się odpowiedzi. Dwójka Gryfonów stała tylko naprzeciwko niej i zaśmiewała się.

   — Jak... jak Ron, kiedy zobaczy pająka! — wydusił jeden z nich. Charlotte była prawie pewna, że był to Fred, ale ręki nie dałaby sobie uciąć.

   — Albo jak kotka Filcha, jak przestraszyła się łajnobomby i spadła ze schodów — dorzucił drugi.

   Charlotte mimowolnie parsknęła śmiechem.

   — To akurat wam wyszło, nie powiem — powiedziała, zaczynając chichotać.

   Fred i George zgodnie pokiwali głowami, próbując opanować śmiech.

   — Czemu zawdzięczam przyjemność? — zapytała zaskoczona dziewczyna, kiedy bliźniacy niespodziewanie chwycili jej kufer i miotłę i zaczęli je nieść.

   — Nora kazała nam ruszyć, cytuję, nasze rude tyłki i przydać się do czegoś innego niż krzyczenie jej do ucha. Coś pominąłem, Freddie? — odpowiedział jej George.

   — Poza całą tyradą, dlaczego Lee powinien zostawić ją w spokoju i znaleźć sobie przedział, w którym nie będzie dręczył swojej jedynej i ukochanej siostry, to chyba nie — uzupełnił Fred.

   Charlotte parsknęła śmiechem.

   — Czyli Jordanowie jak zwykle? — rzuciła, przewracając oczami.

   Rodzeństwo Jordanów — Lee i rok młodsza Nora — za swój życiowy cel najprawdopodobniej wybrało sobie rywalizację i byli zdeterminowani, by pokazać, które z nich tak naprawdę jest tym lepszym. Charlotte jako przyjaciółka Nory zawsze oficjalnie stała po jej stronie, ale prawda była taka, że większość czasu, gdy dziewczyna konkurowała z Lee, śmiała się z tego z bliźniakami. Nie mogła na to jednak nic poradzić — czasami zachowanie Jordanów przechodziło ludzkie pojęcie i na poważnie nie dało się do tego podejść.

   Również teraz, kiedy bliźniacy i Charlotte zbliżyli się do przedziału, Nora i Lee byli zajęci udowadnianiem sobie nawzajem, kto jest lepszy. Jako jeden z nielicznych razów była to przynajmniej dość cicha konkurencja, bo z czego zdążyła się zorientować Marlow, chyba chodziło o niemruganie. A przynajmniej tak sądziła, bo rodzeństwo wpatrywało się w siebie intensywnie.

Puchońska dusza {George Weasley}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz