Rozdział 29

401 34 45
                                    

   GABINET PROFESOR SPROUT był wyjątkowym miejscem. Ulokowany na parterze zamku w niedużej sali z ogromnymi oknami był jasny i przyjazny, chociaż zawsze nieco zagracony i zabałaganiony. Liczne rośliny porozstawiane na stołkach, stołeczkach, półkach i parapetach wypełniały i tak ograniczoną już przestrzeń, mimo tego jednak opiekunka Hufflepuffu znajdowała coraz to nowsze nabytki do swojej zielonej kolekcji.

   Pokoik ten budził w Charlie osobliwe skojarzenia ze swoim Pokojem Wspólnym i szkolnymi cieplarniami. Rośliny na każdej wolnej powierzchni tak samo jak tutaj znajdowały się również w piwnicach, tam były to jednak przede wszystkim kwiaty. W gabinecie, podobnie jak w szklarniach, można było zobaczyć grube, zielone liście roślin leczniczych, ich ostre kolce i dzwoniaste główki rozmiarów sporych ksiąg. W powietrzu unosił się ciężki zapach nawiezionej gleby, która rozsypywała się również na podłodze wokół doniczek.

   Wśród tego wszystkiego znajdowało się biurko profesor Sprout. Masywne drewno ginęło pod stosami papierów i ksiąg z przybrudzonymi ziemią stronami i wyglądało w swoim otoczeniu na dużo mniejsze niż było w rzeczywistości. Ciemne deski (Charlie nie była pewna, czy są takie od ziemi czy po prostu miały taki kolor) już dawno zostały wytarte z połyskliwego lakieru i zmatowiały, sprawiając, że biurko jeszcze bardziej wtapiało się w tło.

   Z gąszczu liści, papierów i burobrązowego drewna wyłaniała się sama profesor Sprout. Tu, w swoim gabinecie, nie nosiła swojej połatanej tiary (znajdowała się ona na honorowym stołku tuż obok imponującego okazu fruwokwiatu), przez co jej włosy unosiły się w siwej aureoli wokół jej głowy. Mimo że na twarzy wymalowane miała znużenie, w jej oczach wciąż można było dostrzec radosne iskierki, rozjaśniające się, ilekroć spoglądała na którąś ze swoich roślin.

   Kiedy Charlie weszła do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi, profesor Sprout uśmiechnęła się do niej zachęcająco.

   — Charlotte, zapraszam! Usiądź, proszę — powiedziała i wskazała ręką na niepozorne krzesło stojące naprzeciwko biurka.

   Charlie przysiadła na nim, wcześniej zrzucając z niego grudki ziemi. Nauczycielka zaśmiała się.

   — No naprawdę, przed chwilą sprzątałam! Ale sama wiesz, jak te rośliny potrafią nabałaganić.

   Marlow uśmiechnęła się na te słowa. Oczywiście że wiedziała. Często po zielarstwie znajdywała zagubione listki i glebę w zakamarkach torby, we włosach i za paznokciami.

   — No dobrze, Charlotte — powiedziała profesor Sprout, przegrzebując papiery — czy masz już jakiś pomysł, co chciałabyś robić po zakończeniu szkoły?

   Marlow przytaknęła.

   — Myślałam o zostaniu magomedyczką.

   Odkąd parę dni temu z pomocą Cedrika udało jej się znaleźć ulotkę z ofertą od Świętego Munga, mnóstwo czasu spędzała na rozmyślaniach nad wyborem swojej kariery. Chociaż wcześniej na samą myśl o tym temacie ją mdliło i miała ochotę udawać, że szkoły nigdy nie skończy i nie będzie musiała się nad tym zastanawiać, teraz nagle wydawało jej się to całkiem kuszącą perspektywą. Z każdą minutą poświęconą tej sprawie uświadamiała sobie, że coraz bardziej i bardziej przekonuje się do wizji siebie jako uzdrowicielki.

   Kiedy powiedziała o tym Norze i Viv, one również były zaskoczone jej zmianą nastawienia. Zaskoczone na szczęście pozytywnie — najwyraźniej miały już dość narzekania i jęczenia Charlie, która odwlekała sprawę w nieskończoność i nie miała na siebie żadnego pomysłu.

   Również bliźniakom spodobała się jej nowina. A gdy tylko zobaczyła ich szelmowskie uśmiechy, zrozumiała, że już mają pomysł na wykorzystanie jej przyszłych umiejętności.

Puchońska dusza {George Weasley}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz