Rozdział 47

265 35 37
                                    

   CHARLIE WIEDZIAŁA, ŻE ten dzień nie będzie dobry w momencie, kiedy obudziła się w połowie zielarstwa i zamiast przesadzać magiczne rośliny, panicznie próbowała zebrać wszystkie rzeczy na kolejne lekcje. Przeklinając pod nosem we wszystkich znanych jej językach (bogactwo niemieckich bluzgów zawdzięczała niezawodnej w tej kwestii Leonie), starała się policzyć, czy przed eliksirami zdąży jeszcze wpaść do Wielkiej Sali i napić się herbaty, czy będzie musiała przetrwać dwie godziny w lochach pod wiecznie niezadowolonym spojrzeniem Snape'a nawet bez tego. Póki co jej szanse wyglądały marnie, ale kto jak nie ona miał sobie z tym poradzić, prawda?

   Jak się okazało, nie ona. Mimo że do Wielkiej Sali udało jej się dotrzeć, gdy tylko przekroczyła próg, musiała zadecydować, czy herbata jest na tyle ważna, by przekładać dla niej sprawę, którą miała załatwić jeszcze wczoraj. A może przedwczoraj?

   Charlie westchnęła. Dlaczego akurat tego dnia miała najwięcej rzeczy na głowie? Jakby mało jej było zwykłych spraw do załatwienia, dzisiaj musiała pogadać z Angeliną Johnson, czyby nie chciała zamienić się terminem na trening Quidditcha, a poza tym po południu zaczynała zajęcia praktyczne z magomedyki pod okiem pani Pomfrey. No i oczywiście nie wspominając już o tym, że w resztkach jej wolnego czasu musiała ćwiczyć transmutację, bo inaczej żadne zajęcia z uzdrowicielstwa na nic by się jej nie przydały. Jej dzień zapowiadał się znakomicie.

   Westchnęła jeszcze raz i z bólem serca ruszyła w stronę stołu Gryffindoru, za plecami zostawiając obietnicę ciepłej herbatki. Zamiast tego spróbowała odgonić resztki senności i podeszła do Angeliny Johnson.

   — Możemy pogadać? — zapytała, nie siląc się na zbędne powitania.

   Angelina spojrzała na nią zaskoczona, ale przeprosiła Alicję Spinnet i Katie Bell, z którymi jeszcze przed momentem rozmawiała, i wstała od stołu.

   — O co chodzi?

   — Nie chciałabyś wziąć dzisiaj za mnie boiska? — zapytała Charlie bez większych ceregieli. Cenne minuty przed eliksirami powoli upływały, a ona nie chciała zmarnować żadnej z nich. — U nas trzy osoby się pochorowały i pani Pomfrey kazała im się oszczędzać do przyszłego tygodnia, więc ciężko robić trening dla połowy drużyny. No a poza tym macie niedługo mecz, więc może się wam przyda dodatkowa godzina.

   Przez chwilę na twarzy Angeliny malowało się zaskoczenie, zaraz jednak dziewczyna zamyśliła się.

   — Muszę pogadać z drużyną, czy mają czas, ale nie powinno być problemu. Jak będziecie chcieli, to my też się z wami możemy zamienić przed jakimś waszym meczem. To znaczy jeśli dzisiaj się nam uda zebrać.

   — Świetnie — Charlie pokiwała głową. — Daj mi znać, jeśli się zdecydujecie.

   — O czym ma da ci znać? — Do rozmowy dołączył się Fred, znienacka uwieszając się na ramionach Charlie i Angeliny. — Powinienem o czymś wiedzieć?

   Marlow zrzuciła z siebie jego rękę i prychnęła.

   — O tym, że zaraz się przez ciebie spóźnię na eliksiry.

   — Taka niska, a jak złośliwa — mruknął Fred, spoglądając na nią spod przymrużonych oczu. — Dlaczego to zawsze mi się dostaje, a nie George'owi?

   — Bo ja nie zadaję jej durnych pytań — dołączył się George, podeszłszy do nich, po czym oparł się o ramię Charlie jak jego brat jeszcze przed momentem.

   Charlie założyła ręce na piersi i spiorunowała go wzrokiem. George westchnął i przewróciwszy oczami, wziął rękę.

   — Nie wyspałaś się, czy co? — zapytał tymczasem Fred, spoglądając na nią spod zmarszczonych brwi.

Puchońska dusza {George Weasley}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz