Rozdział 5

1K 69 37
                                    

   PAŹDZIERNIK POWITAŁ UCZNIÓW Hogwartu deszczem i zimnem. Złota jesień, która cieszyła mieszkańców zamku przez cały wrzesień, zniknęła jak za dotknięciem różdżki, a wszechobecna szarość wywoływała wrażenie, jakby słońce miało już nigdy nie wrócić.

   Brzydka pogoda wpłynęła też na nastrój panujący w szkole. Mimo płonących ogni w kominkach w zamku unosiła się wilgoć, niebo w Wielkiej Sali zachmurzyło się, wobec czego uczniowie pod mundurki wciągnęli na siebie swetry w barwach domów i siedzieli skuleni i nieskłonni do rozmów, próbując utrzymać przy sobie jak najwięcej ciepła.

   Charlotte Marlow przeklinała się w myślach, kiedy potupywała z zimna pod salą do wróżbiarstwa. Po porannym gorącym prysznicu było jej tak ciepło, że zdecydowała się ubrać spódniczkę zamiast spodni i teraz ta decyzja śmiała się jej prosto w twarz, a Charlie chcąc nie chcąc musiała zmierzyć się z jej konsekwencjami.

   Wkrótce jednak profesor Trelawney wpuściła uczniów do klasy. Chociaż wewnątrz panował zaduch, było tam również ciepło, więc Charlotte odetchnęła z ulgą. Nawet jeśli nie będzie mogła za chwilę wziąć głębszego oddechu, przynajmniej nie zamarznie, a w tym momencie to było najważniejsze.

   Profesorka rozpoczęła lekcję i ku uldze zgromadzonych, zajęli się wróżeniem z fusów. Nikt, łącznie z nauczycielką, nie ukrywał, że więcej uwagi poświęcają samej herbacie i ogrzaniu się zamiast wróżeniu. Kto by się jednak dziwił, skoro otaczała ich taka niesprzyjająca aura?

   Charlotte z rozżaleniem przyglądała się resztkom napoju w filiżance. Wkrótce będzie musiała przejść do wróżenia, bo herbaty w dzbanku na dolewkę już niestety nie było.

   Marlow do wróżbiarstwa miała raczej pozytywny stosunek. Jasne, nie były to jej ulubione zajęcia, ale nie były też aż takie złe. Przepowiednie, które powstawały na lekcjach często były tymi z rodzaju samospełniających się — jeśli „spotka cię tego dnia katastrofa", to tak się skupisz na unikaniu dużych zagrożeń, że przez przypadek zalejesz sobie ważny esej atramentem z niezakorkowanego kałamarza — więc Charlie podchodziła do nich z dystansem. Raz czy dwa jednak bardziej skomplikowane przepowiednie profesor Trelawney się spełniły, więc może było w nich jakieś ziarno prawdy.

   Teraz jednak Puchonka wolałaby zdecydowanie bardziej od znajomości swojej przyszłości posiadać kolejną filiżankę herbaty. A najlepiej cały dzbanek zupełnie na własność.

   — To co, wróżymy? — zapytała ze swoim niemieckim akcentem Leonie Nadel, partnerka Charlie na wróżbiarstwie.

   Leonie, poza tym, że siedziała na części lekcji z Charlotte, była również jej współlokatorką. Jej rodzice byli imigrantami z Niemiec, a sama Leonie, chociaż urodzona i wychowana w Anglii, nie wyparła się ani niemieckiej kultury, ani języka. Nieraz, szczególnie z rana, bo wtedy dziewczyna była jeszcze na wpół śpiąca, Nadel mamrotała pod nosem po niemiecku, a kiedy coś wyjątkowo ją zdenerwowało, tworzyła kwiecistą wiązankę przekleństw, których znaczenia postronni mogli się jedynie domyślać.

   Mieszkanie w jednym pokoju z Leonie nauczyło Charlie wielu rzeczy.

   Przede wszystkim, Marlow nauczyła się, że jeśli można coś zrobić, zawsze można też to zrobić szybciej. Głównie dlatego, że Leonie miała tendencję do przeciągania wszystkiego, co robiła, tak bardzo, że Charlie zazwyczaj nie zostawało dużo czasu na wykonanie jej części. Poranna i wieczorna toaleta była katorgą, bo Niemka po wejściu do łazienki pozostawała tam przez dwa razy więcej czasu niż było to konieczne. Charlotte oraz trzy pozostałe współlokatorki — Anne, Taylor i Lindiwe — przyzwyczaiły się do tej niedogodności, bo same też nie miały czystego sumienia w innych kwestiach, ale wciąż nie były największymi fankami zarządzania czasem Nadel.

Puchońska dusza {George Weasley}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz