Rozdział 7

863 56 5
                                    

  KIEDY PANI POMFREY wreszcie wypuściła Charlotte ze Skrzydła Szpitalnego, cała szkoła wrzała na myśl o tym, że już za niewiele ponad tydzień w Hogwarcie pojawi się Beauxbatons i Durmstrang. Charlie starała się jak mogła, żeby nadrobić swoje zaległości, ale w panujących warunkach było to nad wyraz trudne. Nawet jej ulubiony kącik w bibliotece — zarezerwowany na naukę z Norą i Viv — nie był dostatecznie dobrym miejscem, by w spokoju chłonąć wiedzę, bo całe tabuny uczniów próbowały nauczyć się choć kilku słów w innych językach, żeby zaimponować przyszłym gościom.

   Z tego powodu Charlie chodziła nieco najeżona przez dobry tydzień i w poprawie humoru nie pomogły jej nawet usilne starania jej przyjaciółek. Jednak na dwa dni przed przybyciem zagranicznych szkół samopoczucie zdecydowanie jej się poprawiło i razem z wszystkimi rozmawiała jedynie o nadchodzącym Turnieju Trójmagicznym i wszystkim, co tylko było z nim związane.

   Rankiem trzydziestego października podekscytowanie w powietrzu można było niemalże kroić. Buzujące emocje i chęć poznania wychowanków Beauxbatons i Durmstrangu — no i oczywiście zbliżający się turniej! — sprawiały, że lekcji nie dało się normalnie przeprowadzić. Wszyscy szeptali i nie mogli usiedzieć na miejscach na myśl o wieczorze, kiedy goście mieli przybyć do Hogwartu. Szczęśliwcy, którzy trafili tego dnia na lekcje wróżbiarstwa albo historii magii mogli w spokoju ekscytować się na nadchodzące godziny, jednak większość uczniów musiała przynajmniej udawać zainteresowanych swoimi zajęciami. Ci, którym nie udało się odpowiednio cicho zachować na lekcjach, często kosztowali swój dom kilka punktów, jednak leciały one po równo z każdego domu, więc mało kto się tym przejmował.

   Na dwie godziny przed przybyciem szkół, Charlie wraz z Viv i Norą wyszły na błonia. Próbując trochę uspokoić się nawzajem i opanować podekscytowanie, przyjaciółki postanowiły zagrać w karty i nacieszyć się ładną pogodą. Jak zazwyczaj wybrały jedną z mugolskich gier zamiast Eksplodującego Durnia czy innej magicznej rozgrywki. Przez większość czasu grały we właśnie takie gry, bo Charlie znała ich naprawdę wiele, a Nora i Viv — wychowane w „zwykłych", czarodziejskich domach — kojarzyły jedynie kilka magicznych gier karcianych.

   A karty lubiły bardzo. Marlow widywała często swoje przyjaciółki zafascynowane tym, co ona i wszyscy mugole nazywali magicznymi sztuczkami. Sama nie umiała ich za dobrze – zazwyczaj przez nieuwagę psuła coś przy finale — ale parę hogwackich mugolaków prowadziło „magiczne" show, którego Nora i Viv były wielkimi fankami. Z tego powodu podczas wybierania wspólnych gier, prawie zawsze padało na mugolskie karty — nawet mimo tego, że żadnych sztuczek przy nich nie było.

   Teraz przyjaciółki rozsiadły się nad jeziorem i zaczęły tasować karty.

   — To co, gramy w makao? — zaproponowała Nora, patrząc uważnie na ręce Charlotte. Mimo że ta wielokrotnie im mówiła, że nie umie szachrować przy tasowaniu (ani zresztą przy niczym innym), Jordan na wszelki wypadek zawsze jej pilnowała.

   — Mi pasuje — Viv przytaknęła, odchylając głowę do słońca. — Jak myślicie, ile ich przyjedzie?

   Nora i Charlie jęknęły jednocześnie zrezygnowane.

   — Miałyśmy o tym nie gadać! — wykrzyknęła Jordan. — Jakbyśmy od tygodnia nic innego nie robiły.

   — Dokładnie — przytaknęła jej Charlie. — Chociaż ja przynajmniej próbowałam robić coś innego.

   Nora przewróciła oczami.

   — Wiemy, wiemy, ty nasza pracowita Puchonko — mruknęła, a Charlie udała, że się krzywi, nieudolnie próbując ukryć uśmiech. — Ale Viv, serio, jest tyle lepszych tematów do rozmowy.

Puchońska dusza {George Weasley}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz