Trzask zamykanych drzwi karetki zapamiętam na zawsze. Podobnie jak dźwięk syren i szybkość, z jaką odjeżdżali. Zniknęli za zakrętem, ale nie poruszyłam się o krok. Stałam obok męża, wpatrując w przestrzeń przed sobą.
To było takie nierzeczywiste, niemożliwe, nierealne. Byliśmy młodzi, silni i odważni. W porządku... byliśmy również zagubieni, czasem głupi i uparci. Jednak nie zasłużyliśmy na to. Mieliśmy być początkiem, nie końcem. Mieliśmy być nadzieją, nie śmiercią. Weselem, a nie pogrzebem. Mieliśmy widywać się na placach zabaw, a nie odwiedzać się na cmentarzu.
Kochałam Marcela.
Nigdy wcześniej nie przyznałam tego nawet w myślach, ale kochałam go. On nie zakradł się z powrotem do mojego serca po latach, jak Tymon. On wyważył drzwi butem, uśmiechem, porażającą szczerością, z jaką mnie traktował. Nie, jak słabszą. Nie obchodził się ze mną delikatnie jak Tymon. Marcel traktował mnie na równi ze sobą, jak swoją. Mówił wprost, dokuczał mi, rozumiał. Kochałam Marcela, choć nie byłam w stanie sklasyfikować tego rodzaju miłości. Nie był mi jak brat, bo nigdy takiego nie miałam. Nie był jak kochanek, bo między nami nie było iskier. Jednak był częścią mnie i wiedziałam, że nie będę umiała poradzić sobie z jego stratą.
Moje serce rozpadało się w duszy. Dopiero po chwili zorientowałam się, że w ogóle oddycham i to biorąc coraz głębsze wdechy powietrza. Nie rozumiałam. Nie potrafiłam pojąć. Nie chciałam uwierzyć.
– Pani telefon. – Sąsiad stanął przede mną, wręczając przedmiot.
Zamrugałam i powolnym ruchem sięgnęłam po urządzenie. Dosłownie, jakby moje ciało odbierało sygnały, których nie rejestrował mózg. Spojrzałam na wyciągniętą rękę, a gdy rozprostowałam obolałe palce, nie potrafiłam przestać patrzeć tylko na to. Miałam na sobie krew. Jego krew. Wyciągnęłam drugą dłoń, która też nosiła ślady tego, co się stało. Zerknęłam na Tymona, on zrobił to samo. Wpatrywał się w swoje brudne dłonie. Sam był otumaniony z emocji. Nie docierało do niego, że właśnie walczyliśmy o oddech Marcela.
– Sąsiadko? Może wy też potrzebujecie lekarza?
W końcu podniosłam głowę i dotarło do mnie. To było jak uderzenie wielkiej ciężkiej kuli prosto w mostek. Rozprysła się, raniąc mnie tysiącem odłamków. Zaczęłam płakać i się trząść. Płakałam coraz głośniej, dźwiękiem rozdzierającego się serca. Tymon chyba chciał mnie objąć, zrobić cokolwiek, a jednocześnie patrzył na mnie, jakby brzydził się bardziej ubrudzić mnie krwią.
Sąsiad po prostu schował telefon do tylnej kieszeni moich spodni. Tymon schylił się po swoją koszulkę, którą tamował ranę. A później, nie zwracając uwagi już na nic, przytulił mnie mocno, a ja wyłam w jego klatkę piersiową.
– On musi żyć – powtarzałam w kółko bezsensownie. – Musi żyć. Obiecaj mi, Tymon... Obiecaj. On musi żyć.
– Mogę zawieść was do lekarza. – Sąsiad stanął obok. – Może poda wam coś uspokajającego?
– Poradzimy sobie, dziękuję. – Tymon złapał moją twarz, żebym na niego spojrzała. – Znaleźli puls, tak? Słyszałaś. Słaby, ledwo wyczuwalny, ale był, Julia. Marcel żyje. A my musimy teraz wszystkich powiadomić, dobrze?
– Dobrze.
– Idziemy do domu, umyjemy się. Musimy zadzwonić do Matrysa i mojego taty, dobrze?
– Dobrze.
– Dasz radę się uspokoić?
– Tak – odpowiadałam mechanicznie. Wciąż czułam, jakbym nie wróciła do swojego ciała i umysłu, one ze sobą nie współpracowały, były odłączone.
CZYTASZ
Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)
RomanceJulia i Tymon starają się naprawić swoje małżeństwo. Poskładać to, co ich rozdzieliło i odnaleźć to, co ich kiedyś połączyło. Z każdym krokiem w przód, będą musieli na nowo nauczyć się przeskakiwać przeszkody. A przeszkód będzie wiele...