~ Rozdział 69 ~

1.2K 118 264
                                    

Tymon

Kupiliśmy dom.

Tym razem naprawdę zaczynaliśmy od zera, bo wyczyściliśmy wszystkie konta bankowe. Julia swoje wręcz zlikwidowała. Musieliśmy również wziąć kredyt, na co mój ojciec złapał się za serce, bo nie znosił tego słowa. Od razu miał przed oczami komornika, który zabiera dorobek życia.

Po sprzedaży starego domu spłaciliśmy niemal całość, więc nie martwiłem się o resztę. Wiedziałem, że damy radę udźwignąć to finansowo.

Wcześniej specjalnie poprosiłem Julię o pomoc przy projektach. Nie dość, że dzięki temu mogłem szybciej pracować, a więc więcej zarobić, to jeszcze poznawałem, co lubi, jak wyobraża sobie wymarzoną kuchnię, salon, sypialnię, czy łazienkę. Mogłem też zrobić względny kosztorys dokończenia budowy po sąsiedzku z Marcelem i zastanowić się, czy aby nie będzie to dla nas ciosem finansowym, po którym ciężko byłoby nam stanąć na nogi.

Aktualnie musiałem być bardziej odpowiedzialny niż kiedykolwiek wcześniej. W końcu moja rodzina się powiększała.

A Julia...

Jakby dostała nowych sił. Błyszczała z kilometra, gdy sama mogła wybrać kafelki i meble. Nie mogłem się napatrzeć na jej różowe policzki, gdy wybierała wannę. Mnie też to cieszyło. Pierwszy dom urządzałem sam, teraz mogliśmy zrobić to razem. Trzeba przyznać, że moja żona dzięki temu odżyła, wręcz przebierała nogami w oczekiwaniu na przeprowadzkę. Chciała zostawić za sobą wszystko, co spotkało ją w poprzednich murach.

Wiadomo, mieliśmy tam mnóstwo cudownych wspomnień, ale te dramatyczne kładły się na nich cieniem. Dodatkowo czuła się o wiele bezpieczniej, mając za płotem samego Marcela Matrysa. Członka Rady Starszyzny, do którego nikt nie miałby odwagi się włamać, bo pourywaliby im łby do trzeciego pokolenia. Nasz dom tym samym również znalazł się pod ochroną.

Odstawiła leki. Trzymała w kuchennej szafce takie bez recepty, a ja regularnie sprawdzałem, ile ich bierze. Na szczęście sięgała po nie bardzo rzadko. To nie oznaczało ozdrowienia. Lęki mogły powrócić, wszystko mogło je na nowo przywołać. Jednak na razie radziliśmy sobie z tym świetnie, tak samo, jak ze wszystkim innym.

Posadziliśmy bez.

A gdy się okazało, że zakwitnął, Julia uznała to za znak i posadziła jeszcze jeden krzak. Stwierdziła, że tak miało być. Mieliśmy właśnie w tym miejscu się znaleźć.

Kupiliśmy psa. Złotego labradora.
Tak, naprawdę...

Matrysowie też kupili psa.

Miałem więc pełen zwierzyniec, bo Marcel to małpiszon.

*****

Przeciągnąłem się na miękkim łóżku w ciepłej pościeli. Otworzyłem jedno oko, widząc żonę śpiącą na boku, tyłem do mnie. Ramiączko kusej piżamki opadło, kusząc mnie. Jej nagie ramię, aż się prosiło, żeby obsypać pocałunkami. Też odwróciłem się na bok, chwyciłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie. Miękkość i ciepło jej ciała było jeszcze lepsze niż pościel. Z zamkniętymi oczami ucałowałem ramię, a ona zamruczała. Moje ciało rozbudzało się coraz bardziej. Ręka powędrowała pod kołdrę. Przejechałem dłonią po jej boku i dorwałem się do nagiego pośladka.

– Tymon... – wyszeptała ospale.

– Tęsknię za seksem o poranku. – Zbliżyłem się, całując kark. – Pamiętasz, jakie to fajne? Jeszcze między snem a rzeczywistością, kochaliśmy się, a później braliśmy wspólny prysznic.

– Tak, kochanie, pamiętam. To było fantastyczne, ale nie przy dziecku...

– Dziecku? – Poderwałem się na łokciu, patrząc za ramię Julii. Bianka spała sobie z otwartą buźką, otoczona poduszkami. Wyglądała tak słodko, że aż się uśmiechnąłem, wcześniejsze plany straciły znaczenie.

Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz