~ Rozdział 52 ~

1.2K 116 160
                                    

Dwanaście. Tyle kwadratów naliczyłam na suficie. Nie miałam pojęcia, ile jeszcze było za mną. Jednak liczenie kwadratów nad głową, to aktualnie moja rozrywka. Obserwowałam też ciemne kropki na beżowej fakturze i tworzyłam z nich wzorki. Czarny, okrągły zegar, zawieszony po prawej od drzwi, bardzo powoli przesuwał srebrne wskazówki. Chyba nie było tu nawet okna. Same szare ściany, białe szafki i przyrządy medyczne. Przymknęłam oczy, wmawiając sobie, że rozmawiam z własnym dzieckiem. Wyobrażałam sobie, jak to będzie czuć jego ruchy, później w bólach urodzić i trzymać w ramionach. Może to myślenie życzeniowe, ale trzymałam się tego kurczowo.

Spięłam się cała, słysząc wodę za swoimi plecami. Była tu w ogóle łazienka? Czy to echo z domu Czarneckich? Zacisnęłam oczy mocniej: Nic mi nie grozi, nic mi nie grozi. Jestem w domu Czarneckich, to na pewno oni. Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Bałam się poruszyć, a może nawet nie umiałam? Jakbym skamieniała ze strachu. Przyszła mi do głowy ostatnia myśl, dająca nadzieję.
– Tymon?

– W samą porę, kochanie. – Podszedł do boku łóżka. – Czarnecka tu już zaglądała, chciała ci dać obiad.

– Dlaczego ty nie poszedłeś zjeść? – Przyglądałam się jego zmęczonej, nieogolonej twarzy. – Jest prawie szesnasta. Jadłeś coś dzisiaj? Spałeś cokolwiek od wczoraj?

– Nie ja tu jestem pacjentem. – Ucałował mnie w czubek głowy z uczuciem. – Masz ochotę na rosół?

– Chętnie. – Pomasowałam się po brzuchu, czując głód. – Zjem lewą ręką, a ty idź, usiądź z nimi do stołu.

– Nie łam własnych zasad, żono. Rządzi ten, kto opiekuje się chorym. – Uśmiechnął się kącikiem ust. – Ja tu wydaję rozkazy. Tak czy nie?

– To przynieś tu i zjedz ze mną.

– Panie mają pierwszeństwo. – Puścił mi oczko. – Idę po zupę.

Zamiast Tymona, przyszła Czarnecka z talerzem zupy.
– Wyrzuciłam twojego męża do stołu. My już jedliśmy, ale zostawiliśmy dla was. A on też musi się posilić, zanim go znajdę na podłodze. – Wróciła, żeby zamknąć za sobą drzwi i przysiadła na łóżku. – Nakarmić cię?

– Może sobie poradzę? – Złapałam łyżeczkę w lewą dłoń, usiłując trafić do ust. Smakowało, jak napój bogów, tak bardzo miałam ochotę na ten rosół. – Co ze mną i dzieckiem?

– Jak zjesz, to zajmiemy się tym, co zawsze. Rozumiem, że męża ma przy tym nie być?

– Głupio mi załatwiać takie sprawy przy kimkolwiek. – Nabrałam kolejną łyżkę zupy. – Przy Tymonie chciałabym zachować resztki godności.

– Będzie, jak zechcesz. – Uśmiechnęła się ciepło. – A jak ból? Nasila się? Leki dają ci odpocząć? Staram się dawać minimalną dawkę, którą można podwyższyć.

– Jest w porządku. Gdy przestają działać, to cierpię, ale mam wrażenie, że trochę mniej. A wiesz, że poruszam palcami u prawej ręki?

– Mówiłam, że to tylko szok. – Uśmiechnęła się z ciepłem. – Jednak nie przesilaj dłoni, dobrze?

Jadłam powoli, a Czarnecka szykowała wokół siebie gaziki i inne przybory. Przyniosła też naczynie, do którego miałam załatwić swoje potrzeby. I było to żenujące. Ciężko się przemóc bez prywatności. Odchodziła w bok, ale wiedziałam, że gdzieś tam czeka, aż zawołam. I musiała to po mnie sprzątać. Poziom zażenowania wzrastał z każdym jej krokiem w moją stronę. Niby tłumaczyła mi, że jako lekarz nie takie rzeczy widziała. Odbierała porody i przywykła do różnych widoków, ale wcale mi to nie pomagało. Nadal miałam w sobie blokadę.

Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz