Dwanaście. Tyle kwadratów naliczyłam na suficie. Nie miałam pojęcia, ile jeszcze było za mną. Jednak liczenie kwadratów nad głową, to aktualnie moja rozrywka. Obserwowałam też ciemne kropki na beżowej fakturze i tworzyłam z nich wzorki. Czarny, okrągły zegar, zawieszony po prawej od drzwi, bardzo powoli przesuwał srebrne wskazówki. Chyba nie było tu nawet okna. Same szare ściany, białe szafki i przyrządy medyczne. Przymknęłam oczy, wmawiając sobie, że rozmawiam z własnym dzieckiem. Wyobrażałam sobie, jak to będzie czuć jego ruchy, później w bólach urodzić i trzymać w ramionach. Może to myślenie życzeniowe, ale trzymałam się tego kurczowo.
Spięłam się cała, słysząc wodę za swoimi plecami. Była tu w ogóle łazienka? Czy to echo z domu Czarneckich? Zacisnęłam oczy mocniej: Nic mi nie grozi, nic mi nie grozi. Jestem w domu Czarneckich, to na pewno oni. Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Bałam się poruszyć, a może nawet nie umiałam? Jakbym skamieniała ze strachu. Przyszła mi do głowy ostatnia myśl, dająca nadzieję.
– Tymon?– W samą porę, kochanie. – Podszedł do boku łóżka. – Czarnecka tu już zaglądała, chciała ci dać obiad.
– Dlaczego ty nie poszedłeś zjeść? – Przyglądałam się jego zmęczonej, nieogolonej twarzy. – Jest prawie szesnasta. Jadłeś coś dzisiaj? Spałeś cokolwiek od wczoraj?
– Nie ja tu jestem pacjentem. – Ucałował mnie w czubek głowy z uczuciem. – Masz ochotę na rosół?
– Chętnie. – Pomasowałam się po brzuchu, czując głód. – Zjem lewą ręką, a ty idź, usiądź z nimi do stołu.
– Nie łam własnych zasad, żono. Rządzi ten, kto opiekuje się chorym. – Uśmiechnął się kącikiem ust. – Ja tu wydaję rozkazy. Tak czy nie?
– To przynieś tu i zjedz ze mną.
– Panie mają pierwszeństwo. – Puścił mi oczko. – Idę po zupę.
Zamiast Tymona, przyszła Czarnecka z talerzem zupy.
– Wyrzuciłam twojego męża do stołu. My już jedliśmy, ale zostawiliśmy dla was. A on też musi się posilić, zanim go znajdę na podłodze. – Wróciła, żeby zamknąć za sobą drzwi i przysiadła na łóżku. – Nakarmić cię?– Może sobie poradzę? – Złapałam łyżeczkę w lewą dłoń, usiłując trafić do ust. Smakowało, jak napój bogów, tak bardzo miałam ochotę na ten rosół. – Co ze mną i dzieckiem?
– Jak zjesz, to zajmiemy się tym, co zawsze. Rozumiem, że męża ma przy tym nie być?
– Głupio mi załatwiać takie sprawy przy kimkolwiek. – Nabrałam kolejną łyżkę zupy. – Przy Tymonie chciałabym zachować resztki godności.
– Będzie, jak zechcesz. – Uśmiechnęła się ciepło. – A jak ból? Nasila się? Leki dają ci odpocząć? Staram się dawać minimalną dawkę, którą można podwyższyć.
– Jest w porządku. Gdy przestają działać, to cierpię, ale mam wrażenie, że trochę mniej. A wiesz, że poruszam palcami u prawej ręki?
– Mówiłam, że to tylko szok. – Uśmiechnęła się z ciepłem. – Jednak nie przesilaj dłoni, dobrze?
Jadłam powoli, a Czarnecka szykowała wokół siebie gaziki i inne przybory. Przyniosła też naczynie, do którego miałam załatwić swoje potrzeby. I było to żenujące. Ciężko się przemóc bez prywatności. Odchodziła w bok, ale wiedziałam, że gdzieś tam czeka, aż zawołam. I musiała to po mnie sprzątać. Poziom zażenowania wzrastał z każdym jej krokiem w moją stronę. Niby tłumaczyła mi, że jako lekarz nie takie rzeczy widziała. Odbierała porody i przywykła do różnych widoków, ale wcale mi to nie pomagało. Nadal miałam w sobie blokadę.
CZYTASZ
Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)
RomanceJulia i Tymon starają się naprawić swoje małżeństwo. Poskładać to, co ich rozdzieliło i odnaleźć to, co ich kiedyś połączyło. Z każdym krokiem w przód, będą musieli na nowo nauczyć się przeskakiwać przeszkody. A przeszkód będzie wiele...