~ Rozdział 62 ~

1.1K 109 124
                                    

Tymon

Ceremonia chrzcin przebiegła gładko. Moja córka, Bianka Zuzanna, prawie w ogóle nie płakała. Julia olśniewała i przyciągała mnie do siebie, chociaż tylko stała obok. Miło mi się zrobiło, gdy zauważyłem, że założyła komplet biżuterii, który podarowałem jej na drugą rocznicę ślubu. Złym określeniem byłoby stwierdzenie, że oddaliśmy się od siebie, bo nadal byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Więź między nami stała się silna, nierozerwalna, głęboka i niezwykła. Jednak przez wszystkie przeżycia musieliśmy na nowo rozpalić płomień namiętności i odkąd zaczęło nam się to udawać, czułem się najszczęśliwszym facetem na ziemi.

Miałem wszystko. Naprawdę wszystko. Piękną żonę, cudowną córkę, wspaniałą rodzinę, dobrą pracę, a za nami w ławkach siedzieli oddani przyjaciele. Byliśmy stabilni finansowo, co też cieszyło. Dodatkowo powróciłem do życia Wspólnoty i tam również na nowo umacniałem swoją pozycję. Nasze życie zaczynało się układać... Czy mogłoby być piękniej?

Mogłoby.
Musiałem wspierać żonę w jej powrocie do zdrowia psychicznego. Pragnąłem drugiego dziecka, ale dopiero gdy ona wróci do sił. Spokoju również nie dawał mi Marcel. Wierzyłem jednak, że to ostatnie przeszkody, które pokonamy i zyskamy pełnię harmonii.

Na obiad wybraliśmy salę Wspólnoty. Najpierw chcieliśmy restaurację, po czasie stwierdziliśmy, że nie ma jak u siebie. Na takie imprezy nie rozdawało się zaproszeń. Każdy był zaproszony. Pojawiło się mnóstwo osób. Jedni zmyli się po obiedzie. Inni przyjechali dopiero po nim. Uważnie przyglądałem się gościom. Nie zauważyłem nikogo od Mareckich, chociaż Julia szepnęła mi na ucho, że mignął jej prezent podpisany pismem Hani. Widocznie nie znaleźli w sobie wystarczająco odwagi, żeby spojrzeć nam w oczy. Ewentualnie w ramach swojej kary i wykluczenia z życia Alf do końca roku nadal palili się ze wstydu.

Obserwując żonę, zauważyłem również moment, gdy zaatakował ją niespodziewanie lęk. Jej mama trzymała na rękach Biankę i chciała ją podać cioci Liwii. Julia uśmiechała się nerwowo. Przestawała z nogi na nogę w wysokich szpilkach i wyciągała ręce, żeby zagarnąć córkę tylko dla siebie. Otoczyli ją z każdej strony i ten tłum ludzi wywarł na nią zły wpływ. Odstawiając na bok ulubiony sernik podniosłem się od stołu. Mnie nikt się nie sprzeciwi. Podszedłem do nich i po prostu zabrałem Biankę na swoje ręce. Zażartowałem, że muszę porozmawiać z żoną i nadstawiłem ramię, żeby mogła się złapać. Domyślałem się jak trzęsą jej się nogi. Mówiła, że zawsze tak ma. Zabrałem ją do osobnego pomieszczenia pełnego naczyń i innych przyborów, gdzie mogła się uspokoić w ciszy.

– Już dobrze? – zapytałem łagodnym tonem, oddając jej córkę, żeby mogła ją przytulić.

– Było widać? – Zerknęła przestraszona, siadając obok mnie na niskiej ławeczce.

– Nie martw się niczym, skarbeczku. Ja jestem już wyczulony na sygnały ostrzegawcze i dlatego zauważyłem.

– To było takie dziwne. Wszyscy ją dotykają, chcą wziąć na ręce, uśmiechają się i mówią do niej. To nie jest lalka. Otoczyli nas z każdej strony. Za dużo... – Westchnęła ciężko. – Za dużo tego było...

– Nikt z zebranych na tej sali nie zrobi krzywdy ani tobie, ani jej, kochanie. Wszyscy są tutaj po to, żeby świętować.

– Wiem. – Spuściła głowę z zawstydzeniem. – Wiem, że to głupie. Ja nad tym nie panuję, Tymon.

– To nie jest głupie. – Pogłaskałem ją po włosach. – Posiedzimy tu chwilę, aż będziesz gotowa, żeby tam wrócić.

– Dziękuję. Zawsze zjawiasz się w odpowiednim momencie i mnie ratujesz.

Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz