~ Rozdział 11 ~

1.3K 107 103
                                    

Od rana siedziałam w magazynku, bo nadrabiania było naprawdę sporo. Nagle zadzwonił Tymon, prosząc, żebym przyjechała do jego dziadka. Serce waliło mi nierytmicznie całą drogę. Przed oczami miałam karawan albo karetkę pogotowia, albo jedno i drugie, bo nie określił, po co mam przyjechać. Wczoraj tylko prosił mnie o dochowanie tajemnicy na temat zdrowia dziadka. Im później dowie się cała Wspólnota, tym lepiej dla nas. Nie rozumiałam do końca, co miał na myśli, bo przecież moim zdaniem, następny w kolejce był jego ojciec. Odpowiedział tylko, że nigdy nie ma nic na pewno, a przecież jest jeszcze brat mojego teścia. Co prawda, nadal nie rozumiałam, bo wydawał mi się nieodpowiedni. Pracował w ich firmie, czasem bywał z nami na obiedzie, czy w kościele, ale zawsze trzymał się z boku, jakby na rękę mu było, że cała odpowiedzialność zarówno za firmę, jak i Wspólnotę spadła na ojca Tymona.

Podjechałam pod blok na bardzo zadbanym i najbezpieczniejszym osiedlu w naszym mieście. Zapukałam niepewnie w drzwi na parterze. Otworzył mi mąż, wpuszczając do środka. Spojrzałam na niego pytająco, ściągając kurtkę i buty.
– Nie bój się – wyszeptał mi do ucha. – Nic się nie dzieje. Chcą tylko porozmawiać.

Przytaknęłam, przełykając ślinę i pozwoliłam się zaprowadzić do salonu. Stanęłam, jak rażona piorunem. Na stole leżało moje pudełko, a wokół niego odczytane listy. Na kanapie siedział Wojtek, teść i pan Władek, w fotelu dziadek. Drugi fotel wskazał mi Tymon, naszykowali już dla mnie szklankę wody. Mąż przysiadł na oparciu, kładąc uspokajająco rękę na moim ramieniu.
– Więc czytaliście? – Odezwałam się pierwsza, nie czekając, aż zaczną, chociaż może powinnam? To było niegrzeczne z mojej strony? W końcu to stado Alf. Przyjrzałam się dziadkowi i nie wyglądał źle. Może trochę bardziej poszarzał, wyłysiał i białka oczu były pożółkłe, ale gdybym nie wiedziała o jego chorobie, pewnie bym się nie zorientowała. Z drugiej strony, kiedyś słyszałam, że przed samym końcem chorzy potrafią wrócić do sił, a gdy wszyscy mają nadzieję na poprawę, przychodzi cios ostateczny. Może to jednak niezbyt dobrze, że wyglądał lepiej.

– Tak, czytaliśmy. – Przytaknął głową mój teść, wybudzając mnie z transu. – I to porażające. Nie tylko molestowanie, cała reszta też, a przynajmniej większość.

– Siedzimy w tym od urodzenia. – Pan Władek spojrzał na mnie z ciepłem. – Wiele widzieliśmy i z wielu spraw zdawaliśmy sobie sprawę. Jednak – urwał, jakby mówienie sprawiało mu ból. – Przeczytanie listu napisanego z wnętrza duszy kobiety jest czymś innym. Poruszyło nas to do głębi. Wszystkich, jak tu siedzimy.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Bawiłam się swoimi dłońmi, czując ciepłą rękę męża na ramieniu, gdy mnie głaskał.

– I chcemy poruszyć innych – zaczął dziadek. – Tymon ci powiedział, że niedługo mnie z wami nie będzie.

– Nie wiem, co ze mną – wtrącił pan Władek. – Czeka mnie operacja. Mamy już swoje lata.

– I musimy posprzątać – dodał dziadek. – Zanim będziemy mogli spokojnie odejść z tego świata i zostawić Wspólnotę w waszych rękach.

– A jeśli czujesz się na siłach, to nam pomożesz. – Odezwał się teść i od razu spojrzałam na niego wielkimi oczami.

– Ja? Niby jak?

– Zbliża się zjazd Alf – mówił do mnie Wojtek ze spokojem. – Tymon od kilku tygodni ma przygotowane wystąpienie, które w większości dotyczy sytuacji kobiet i aranżowanych małżeństw. Gdy skończy, poprosi o to, żebyś i ty mogła coś powiedzieć. Jeśli większość się zgodzi, wystąpisz po nim i przeczytasz na głos te listy.

– Co? Ja? – powtarzałam się w szoku.

– Nie chcemy działać sami, bo się nie uda. – Pan Władek pomasował brodę. – To musi być cios dla wszystkich. Tak, żeby nikt nie mógł udawać, że nie wiedział, nie widział, nie słyszał. Na takim forum będą musieli zareagować na problemy Wspólnoty. Nic nie zaszokuje ich bardziej niż przemawiająca kobieta w imieniu innych kobiet.

– Nie będziesz tam sama nawet przez chwilę – przekonywał dziadek. – Po twojej jednej stronie będzie stał Tymon, po drugiej Wojtek, za tobą, któryś chłopak z recepcji. Nic ci się nie stanie. Będziemy tam wszyscy.

– A jeśli stanie mi się coś po wyjściu stamtąd? – przemówiłam lekko drżącym głosem.

– Nie musisz się na nic zgadzać, kochanie. – Tymon przesunął rękę, głaszcząc mój policzek kciukiem. Podniosłam głowę, patrząc prosto w jego oczy. – Nie musisz. Możemy to zostawić tak, jak jest albo wymyślimy coś innego.

– To prawda – potwierdził dziadek. – Tymon zgodził się po ciebie zadzwonić, bo uznał, że chciałabyś wiedzieć. Nie wnikam, ale podobno macie jakąś umowę między sobą. Nie musisz się narażać, chociaż jest niewielki procent szans, że ktokolwiek się odważy, bo to od razu postawiłoby go w świetle pierwszego oskarżonego. Jednak nie potrafimy przewidywać przyszłości, więc niewielki procent szans na twoje zagrożenie istnieje, a nikt z nas nie chce, żeby spotkała cię krzywda.

– To twoja decyzja, Julia. – Wojtek splótł ze sobą dłonie. – Nikt nie będzie się gniewał, jeśli odmówisz. Zrozumiemy.

– Masz moje słowo – pan Władek położył rękę na sercu – że cała armia Brochowiaków będzie stała po twojej stronie. Większość Alf to porządni ludzie, o ile można tak nazwać jakiegokolwiek mężczyznę z naszego środowiska. Gwarantuję, że poruszysz ich tak samo, jak nas. A co zostanie powiedziane tam, nie będzie mogło być zamiecione pod dywan.

Z jednej strony marzyłam o tym, żeby odmienić Wspólnotę. Z drugiej, myśl o wystąpieniu przed testosteronową społecznością, z której część mnie nienawidzi, zwyczajnie przerażała. Nawet nie do końca bałam się tego, co będzie później, bo to racja, że tylko ktoś niezrównoważony odważyłby się napaść na żonę Alfy, jeszcze po takim wystąpieniu. Tak naprawdę, stając przed nimi, po części zapewniałam sobie ochronę, bo od tej pory każdy każdemu patrzyłby na ręce. I na mnie. Ja też byłabym na celowniku, a to przecież w pewnym sensie również ochrona. Ale bałam się. Nie będę kłamać. Gdy nadeszła okazja, żeby coś zmienić, ja tchórzyłam.

– Dlaczego ja? Bo dostałam te listy?

– Z jakiegoś powodu te kobiety ci zaufały – tłumaczył dziadek. – Miały do wyboru wiele żon Alf, a wybrały właśnie ciebie. My też ci ufamy. I nosisz w sobie iskrę, która może podpalić śmieci we Wspólnocie. Taką stworzył cię Pan.

– Taka moja droga? – Patrzyłam prosto w oczy dziadkowi. Powoli nachylił się w moją stronę, mając w sobie bezmiar mądrości, na której opierał się Tymon przez całe swoje życie.

– Zapytaj swojego serca. Ono ci odpowie, jaka jest twoja droga.

Chłonęłam jego słowa, a później spojrzałam na Tymona. Patrzył na mnie ze spokojem. Nie zwracając uwagi na to, że nie jesteśmy sami, głaskał mnie kciukiem po policzku. Bez słów przekazywał mi, że tu jest i zawsze przy mnie będzie bez względu na wszystko. Bóg nas połączył. Podarował mi męża, który nie potrafił mnie usadzić na tyłku i zmusić do milczenia. Nie potrafił, bo to we mnie kochał. To, że nie umiałam się dopasować, zawsze odstawałam, mieniłam się innością. Urodziłam się niewolnikiem z duszą wojowniczki.

Westchnęłam głośno, patrząc na każdego po kolei. Żaden mnie nie oceniał, nie naciskał, za co byłam im wdzięczna. Nawet dostrzegłam ten błysk troski. Sami nie byli pewni słuszności swojej decyzji.
– Nie będę milczeć – postanowiłam z mocą w głosie. – Boję się, ale nie chcę dłużej milczeć. Zrobię to.

Dłoń Tymona zacisnęła się na mnie trochę mocniej. Cały się spiął, wypuszczając z siebie cicho powietrze.

– Gdybyś zmieniła zdanie, możesz się wycofać do samego końca – odparł teść pewnie. – Masz nasze pełne wsparcie.

– Dziękuję. – Skinęłam głową.

Poskładali idealnie listy i zamknęli pudełko, przesuwając je w moją stronę. Położyłam przedmiot na swoich kolanach, głaszcząc opuszkami palców wierzch. Trzymałam w rękach przyszłość kobiet. Czy ja chciałabym, żeby dwadzieścia lat temu ktoś zawalczył o mnie? Chciałabym. Kochałam Tymona, ale kochałabym go równie mocno, jako wolny człowiek. Jak wiele młodych dziewczyn właśnie nie potrafi zasnąć, bo w weekend wyjdą za mąż? Ja wiele mężatek dziś zaśnie, zostawiając na poduszce ślady łez? Ile jeszcze krzywd musimy znieść, zanim odważymy się mówić? Tylko dlaczego to muszę być ja? Przełknęłam ślinę, orientując się, że wszyscy milczą, przyglądając się mojemu zamyśleniu.

– Julia? – Dziadek odezwał się znowu, więc podniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć. – Strach jest kochankiem odwagi. I są nierozłączni, spleceni w jeden organizm.

Nie odpowiedziałam, ale połączyłam się z nim jakąś więzią. Wiedział od początku. Tymon nie musiał mu się zwierzać, ale on wiedział, jak bardzo kochał mnie jego wnuk. Wiedział, jaka jestem. Pewnie jego mądrości nie umknął żaden mój niewinny ruch, przewrócenie oczami, nerwowe westchnięcie, zimny uśmiech, gdy kimś gardziłam całym sercem, a musiałam grzecznie podać dłoń, którą później niezauważalnie wycierałam o biodro lub brzuch z obrzydzenia do samej siebie. Wiedział o mnie wszystko, mimo że nigdy o nic nie pytał. I niedługo go zabraknie. To była jedyna szansa, żeby coś zmienić.

– Więc zaprzyjaźnię się z obojgiem. Ze strachem i z odwagą. – Uśmiechnęłam się niezbyt przekonująco.

– Wiem o tym. – Wiedział, zanim ja podjęłam decyzję. Czy Tymon po latach bycia Alfą też będzie tak bardzo znał się na ludziach? Już potrafił wiele, jaki będzie jako starzec?

– Gdybyś chciała o cokolwiek zapytać albo poradzić się, pamiętaj, że masz nas – wtrącił teść.

– Ja odpowiem na każde jej pytanie. – Tymon przesunął dłoń na moje plecy. – Będziemy się zbierać. Julia powinna wiele przemyśleć.

Wsiedliśmy do różnych samochodów i wróciliśmy do domu. Tymon ucichł, zrobił się markotny. Chodził wokół mnie, jak tykająca bomba, ale nadal milczał, będąc gdzieś daleko myślami.

– Wyrzuć to z siebie w końcu. – Oparłam się o blat, zakładając ręce na piersiach, a za mną gotował się obiad.

– Zrezygnuj. – Stanął przede mną. – Znajdziemy inny sposób. Wiem, sam cię w to wciągnąłem, ale gdy tylko zobaczyłem cię w drzwiach... zwątpiłem. Większość Alf jest w porządku, ale ci, którzy to robią to mendy i zacznie im się palić dupa po twoim wystąpieniu.

– A twoje wystąpienie nie zrobi na nich wrażenia? – zapytałam spokojnie. – Czy nie w taki sposób narobiłeś sobie wrogów?

– Owszem, ale ja się nie boję o siebie, a o ciebie.

– Ale to na mnie się wyładowują, Tymon. Skierowali na mnie twój gniew, knuli i kombinowali. Sylwestrowa zasadzka, to pewnie też nie przypadek. Może nie tak to planowali, ale coś planowali.

– W porządku. – Spojrzał mi twardo w oczy. – Ja też się wycofam z przemówienia, jeśli ty to zrobisz.

– Ale ty wcale tego nie chcesz.

– Chcę.

– Nieprawda, Tymon. Nie chcesz, bo wiesz, że będzie coraz gorzej, jeśli ktoś ich nie zatrzyma. Oni nigdy nie przestaną. Jest tylko jeden sposób, żeby pokonać ich raz na zawsze. Stawić im czoła.

– Nie twoim kosztem.

– To już się dzieje moim kosztem. – Podeszłam, głaszcząc go po policzku. – I wiem, jakie masz myśli. Chcesz, żebym to zrobiła, ale boisz się, że będziesz tego żałował.

Uciekł wzrokiem, patrząc gdzieś w bok. Ręce wciąż trzymał w kieszeni, nie reagując na moją bliskość. Twardy jak skała. Miotał się, jak zwierzę w klatce. Powoli odwrócił głowę, mierząc się ze mną głębokim spojrzeniem.
– Wolałbym spokojne życie. Budzić się codziennie i napawać się twoim uśmiechem. Jesteś moim światłem, a nie tarczą.

– A jednocześnie chcesz, żeby świat wokół się zmienił, bo martwisz się o przyszłość wszystkich małych dziewczynek, które są ci bliskie. I wciąż kołata się w twojej głowie myśl, że my też możemy mieć córkę. A ona dorośnie i to od nas zależy, co ją w życiu spotka.

– Brałaś u dziadka lekcje czytania z ludzi? – Uśmiechnął się słabo, tylko jednym kącikiem ust. – Tak, robię to wszystko dla naszej córki. Nawet jeśli nie będziemy jej mieć, to inni mają swoje. I są mi bardzo bliskie. Nie chcę, żeby jakiś łajdak nimi pomiatał. Kobieta przeciw mężczyźnie to nierówna walka, z góry przegrana.

– Jestem ich ciocią. – Objęłam go ramionami w pasie, zadzierając głowę. – Żoną jednego z najbardziej wpływowych młodych Alf. I nie wiesz, jak długo będziesz miał głos. Bez syna będziesz nikim i nie kłam, że nie, bo ja o tym wiem. Przestaną brać cię pod uwagę, dlatego walczysz tak zaciekle, póki masz swój czas. A jeśli kiedyś będę tuliła w ramionach córeczkę, nie chcę dla niej nawet tego, co sama przeszłam, nie mówiąc o gorszych przeżyciach. Może ona czeka, aż świat będzie lepszy?

– Chcesz sobie zasłużyć u Boga na dziecko? – zapytał bez ironii i żartu. W końcu wyciągnął ręce z kieszeni i też mnie objął.

– Bóg zawsze ma jakiś plan.

– Chcesz w to wierzyć.

– Chcę wierzyć, że nie na marne każdego dnia poświęcamy siebie. Chcę wierzyć, że nasze spotkanie wiele lat temu, miało większy sens. Chcę wierzyć, że stworzył nas takich, bo miał swój powód. I dorzucił nam Marcela.

Tymon parsknął śmiechem, przytulając mnie mocno.
– Tego cudaka może sobie wziąć.

– Ej! – Uderzyłam go w ramię, odchylając się w tył. – Nigdy nie żartuj z takich rzeczy.

– Ty naprawdę wierzysz, że Boga obchodzi, o czym rozmawiamy?

– A ty nie?

– Już go nie wołam. Pozdzierałem sobie gardło do krwi, a on co?

– Odpowiedział na twoje wołanie... Dał wszystkie potrzebne narzędzia, a wolną wolę pozostawił nam. Zróbmy to, Tymon. Nawet jeśli poniesiemy porażkę, to odmienimy Wspólnotę. To nie pozostanie bez echa, bez względu na konsekwencje.

Skrzywił się lekko, nadal nie do końca przekonany.
– Chyba nie jestem aż tak romantyczny, żeby być głównym bohaterem miłosnego dramatu.

^^^^^

Ajaj, trochę się boję, że zjedziecie ich z góry na dół, ale i tak jestem ciekawa, co myślicie. :D
Robią dobrze, narażając siebie dla dobra ogółu?
A może dobrze, że chcą lepszej przyszłości dla młodego pokolenia i być może własnych dzieci?
Wzmocni ich to, czy rozdzieli?

Buziaki i komentujcie, komentujcie. Ciekawi mnie, jak się czujecie w trzeciej części. ;)
^^^^^

Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz