~ Rozdział 50 ~

1.3K 111 132
                                    

Tymon

Czarnecki zaprowadził mnie do pomieszczenia, w którym czekała jego żona. Julia z siną twarzą leżała przykryta białą narzutą. Przełknąłem ślinę, nie wierząc, że moje koszmary stały się rzeczywistością. To miał być tylko zły sen... Tylko sen...

– Panie Kwiatkowski, może pan lepiej usiądzie? – Czarnecka wskazała na krzesło, ale nie skorzystałem. Po prostu przeniosłem wzrok na nią, czekając na wiadomości. Westchnęła, nim otworzyła usta. – Stan Julii nie jest zły. Wyjdzie z tego. Nie doznała bardzo poważnych obrażeń.

Potarłem twarz, dziękując wszystkim w niebie za te wiadomości. Bałem się zapytać, co to są za obrażenia i co z dzieckiem. Przecież była cała we krwi. Czarnecka, jakby czytając w moim myślach, mówiła dalej:
– Julia ma siniaki na twarzy od uderzeń, zasinienia na szyi od przyduszania. Do tego ranę na dłoni, ramieniu i... – zaczęła zsuwać w dół narzutę.

– Na Boga, niech mi pani tego nie pokazuje. – Gwałtownie odwróciłem się plecami. – Ja nie chcę tego widzieć.

– Panie Tymonie, ona nie krwawiła z dróg rodnych. W tym miejscu jest nienaruszona.

– Co? – Momentalnie spojrzałem na swoją żonę, zauważając sporej wielkości opatrunek na udzie, a drugi niżej.

– Szamotała się i dlatego rozmazała krew po całym ciele.

Przyłożyłem dłoń do ust, korzystając jednak z krzesła. Miałem wrażenie, że zemdleję albo zwymiotuję.
Czy to możliwe, że mieliśmy tyle szczęścia w nieszczęściu? Ktoś nad nami czuwał?
– Więc Julia wyzdrowieje?

– Tak.

– A dziecko? – Ledwo przeszło mi to pytanie przez gardło.

– Na razie nic nie mogę obiecać. Nic, panie Tymonie. Ciąża się utrzymała, ale dziecko odczuwa to, co matka. Jest nerwowe i nie jestem w stanie przewidzieć, jaki wpływ wywoła stres i brak tlenu. Nie wiemy, jak długo Julia była przyduszana. W każdym razie nieprędko ją stąd wypuszczę. Mnie też zależy, żeby oboje wydobrzeli.

– Dlaczego ona nadal jest nieprzytomna?

Spojrzałem na posiniaczoną twarz żony, a Czarnecka wzięła sobie drugie krzesło, przesiadając się obok.
– Nie jest nieprzytomna. Ocknęła się i wpadła w szał. Rzuciła się na nas, wyrywając sobie wenflon. Podałam jej leki uspokajające i przeciwbólowe, bo zagrażała sama sobie. Po prostu śpi głęboko. Potrzebuje regeneracji i spokoju. Oboje tego potrzebują. – Odchrząknęła głośno. – Kto jej to zrobił?

– Matrys.

– Który?

– Andrzej.

– Za co?

– Nie wiem. To znaczy... Nie jestem pewny...

– Jego żona lądowała tu w gorszym stanie. Albo Julia miała tyle szczęścia, albo tak dzielnie się broniła. Starcie z Matrysem nie mogło należeć do łatwych. To potwór w ludzkiej skórze. – Wzięła głęboki oddech, oglądając swoje paznokcie. – Mam ochotę dostać go w swoje ręce. Gdybyśmy z mężem nie zrezygnowali z pracy w szpitalu, gdybym była na dyżurze...

– Gdybym przyjechał do domu minutę później...

– Gdyby miała poważniejsze obrażenia...

Zamilkliśmy, zdając sobie sprawę, że Julia urodziła się chyba pod szczęśliwą gwiazdą. Jakby wszystkie moce zdecydowały się jej pomóc. Szkoda, że nie zapobiegły napaści.
– Będę tu zaglądała. Ma pan mój numer, prawda?

– Tak.

– Gdyby coś się działo, proszę dzwonić. Zejdę na dół. – Wstała z krzesła, głaszcząc Julię po nodze. – Wracaj do zdrowia, maleńka, bo jesteś wielka.

Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz