~ Rozdział 43 ~

1.1K 105 148
                                    

Ostatnie dwa dni minęły zastraszająco szybko. Goście, goście, goście. Załatwianie spraw, organizacja stypy, mnóstwo telefonów, nowych twarzy, uścisków dłoni, smutnych uśmiechów, pokrzepiających spojrzeń i poklepywań po plecach. To ostatnie oczywiście dotyczyło tylko mojego męża. Mnie, jako jego żony nie wolno dotykać, poza uściśnięciem dłoni. Wszystko zaczynało się zlewać w całość. Momentami nie miałam pojęcia, jaka jest godzina.

Teściowa często zamykała się w pokoju, żeby obgadać szczegóły z osobami, które zgłosiły się do obsługi stypy. Kwiatkowscy zdecydowali się na salę Wspólnoty, więc potrzebowali chętnych. Jej telefon ciągle był w ruchu, a gdy go ładowała, zostawiała w kuchni, żebyśmy mogły ją zawołać. Żal było mi teściowej, bo ślady zmęczenia stawały się coraz bardziej widoczne. Podkrążone oczy, które ciągle pocierała, ziewanie i nerwowe drapanie się po głowie, zdradzały, że jest na granicy wykończenia. Potrafiła nawet stanąć na środku i tak po prostu się zamyślić. A może już zasypiała na stojąco?

My, niczym mróweczki robotnice, nauczone już swoich ról, wspierałyśmy ją, robiąc dokładnie to, czego sobie życzyła. Zazwyczaj nie musiała nawet nic mówić. Te wszystkie niedziele, imprezy, święta, wprawiły nas w całkiem sprawną załogę. Anastazja dbała, żebym robiła tylko to, co najlżejsze. Jeśli ktoś mnie o coś poprosił, bez słowa brała ten obowiązek na siebie. Uśmiechałam się do niej w podziękowaniu, a ona puszczała mi oczka. Tymon regularnie zaglądał do kuchni i wodził za mną wzrokiem, gdy chodziłam po domu. Sprawdzał, jak się mam i pytał szeptem prosto do ucha. Mimo tak wielu spraw na głowie, troszczył się o mnie, co powodowało kolejne rodzące się pokłady miłości do tego człowieka. Nawet jeżeli musiał gdzieś pojechać, najpierw przychodził mi o tym powiedzieć, po powrocie od razu mnie szukał.

W noc poprzedzającą dzień pogrzebu przebudziłam się i nie od razu zrozumiałam, na co patrzę. Tymon siedział na skraju łóżka. Po prostu siedział, opierając łokcie na kolanach. Spojrzał na mnie, gdy się poruszyłam. Podniosłam się do siadu, kładąc rękę na jego ramieniu.
– Dlaczego nie śpisz? – wyszeptałam w przestrzeń.

– Nie potrafię. A nie mam, co ze sobą zrobić w domu pełnym ludzi. Nie chciałem cię obudzić, przepraszam.

– Sama się przebudziłam. – Nie przestawałam głaskać go po plecach. – Chodź, Tymon. – Położyłam się z powrotem, wyciągając zapraszająco ręce. Wahał się chwilę, ale w końcu wtulił się w moją pierś, z czułością głaszcząc brzuch. Oparłam policzek o jego głowę. – Opowiedz mi, co czujesz.

Milczał, ale wiedziałam, że potrzebuje chwili na dobór słów.
– To pogrzeb, a ja czuję stres, jakbym miał zdać jakiś ważny egzamin. Zastanawiam się, czy o niczym nie zapomnieliśmy, czy na pewno wszystko załatwiliśmy, czy będzie dobrze, czy pożegnamy dziadka z należytym mu szacunkiem... A co jeśli gdzieś dałem plamę? To nie próba generalna, nie da się już niczego poprawić.

– Jestem pewna, że wszystko załatwiliście i zadbaliście o każdy szczegół. – Drapałam paznokciami jego kark. – To emocjonująca chwila, więc rozumiem, co czujesz. Ale wiesz, co? Każdy, kto tam będzie, chce oddać dziadkowi ostatnią drogę. Jeśli znajdzie się tam po to, żeby oceniać, to oznacza, że nie zasługuje na waszą uwagę. Ja wiem, że wszystko robiliście z sercem. Każdy, kto was zna, to wie. A resztą się nie przejmuj, nie warto.

W ciszy jeździł palcem pod moim pępkiem, a po mnie rozlewało się przyjemne ciepło, niemal wzruszenie. Myśl, że w moim ciele rośnie nasze dziecko, pozwalała mu odetchnąć i dodawała mocy. Wiedziałam, że Tymon kurczowo trzyma się planów na przyszłość, a jego marzenia odżyły. Dzięki temu zyskiwał siłę napędową.
– Zapomniałem ci powiedzieć. Święta odwołane. Wigilię spędzimy w domu moich rodziców, ale tylko z nimi i moim rodzeństwem.

Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz