Ledwo złapaliśmy oddech po pogrzebie, a nadszedł czas na przygotowanie świąt. Jeszcze bardziej doceniłam, że poprzednie były tak udane, bo tym razem się na to nie zapowiadało.
Tymon był dla mnie dobry, okazywał ciepło, troskę i miłość, ale nosił w sobie smutek i domyślałam się, że nie zazna spokoju do końca roku. Nie dość, że stracił dziadka, dodatkowo martwił się o naszą przyszłość. Z powodu konfliktu, i więcej niż jednej kandydatury, miały odbyć się wybory. A żeby były sprawiedliwe, musieli zjechać się członkowie Starszyzny z innych regionów. Nikt nie zamierzał psuć sobie świąt, dlatego ustalono późniejszy termin.
W głębi duszy wierzyłam, że wygra teść. W końcu był bardziej znany niż jego brat. Angażował się, wychował synów na świetne Alfy, prowadził firmę po dziadku, która dobrze stała i przynosiła profity. Jednak ten jeden argument był zadrą nas wszystkich. Niezgoda na linii Kwiatkowscy-Matrysowie. Nie było co się oszukiwać, każdy chciał mieć święty spokój i nie rozwiązywać ciągle problemów naszego regionu. A Matrysowie mogliby w nieskończoność podważać zasadność składu Rady Starszyzny, ich wyroków i przyszłych planów. Niestety... ten argument był więc kluczowy. A dla nas oznaczało to katastrofę. Rozumiałam, że wyprowadzka byłaby najlepszym wyjściem z sytuacji. I pogodziłam się z tą opcją. Brakowałoby mi tych miejsc, rodziców, Marcela i Weroniki, Mariki i Brochowiaków, tej garstki znajomych, których poznałam dzięki mężowi. Jednak nic nie było warte więcej niż spokojne wychowanie dziecka.
– Dzień dobry. – Tymon przywitał mnie ciepłym tonem, wchodząc do sypialni po zegarek.
– Zaspałam. Jadłeś coś? – Podniosłam się z łóżka. – Zdążysz jeszcze?
– Zdążę sobie kupić przed pracą. – Uśmiechnął się pod nosem, zapinając bransoletę na nadgarstku. – Ty się nie przejmuj pierdołami. Ile razy mam mówić?
– Nie jesteś pierdołą. – Uniosłam brew, zaplatając ręce pod piersiami.
Zaśmiał się, a mi urosło serce, jakby zrobiło się jasno po długiej ciemności. Tymon zaśmiał się po raz pierwszy od kilku dni.
– Muszę lecieć. – Ucałował mnie w czubek głowy. – Do później, kotuś. Jak coś to dzwoń.– Miłego dnia – krzyknęłam w stronę schodów.
– Wzajemnie – odkrzyknął. – Odezwij się później.
Zjadłam śniadanie, zwierzając się Noemi ze wszystkiego, co mnie gryzło. Była idealnym kompanem. Nie oceniała, nie krytykowała, w ogóle się nie odzywała. Słuchała uważnie z nastawionymi uszami i przekrzywionym łebkiem. Ewentualnie, gdy miała mnie dość, ziewała, przeciągała się i tak po prostu olewała, zawijając się w kulkę i idąc spać.
W łazience uśmiechnęłam się, widząc, że trochę przytyłam. Cieszyło mnie to, bo każda oznaka, że jestem w ciąży, czyniła ją bardziej realną. Przeszły mi też wszelkie niedogodności. Mięsa nadal nie jadłam, ale już mnie nie obrzydzało. Nie było mi słabo, przeszły zawroty głowy i cała odżyłam, bo nie czułam się wiecznie zmęczona. Z książek wyczytałam, że to tylko przerwa. Ciąża jeszcze może dać mi w kość. I chociaż brakowało mi dwóch tygodni do zakończenia pierwszego trymestru, to już w duszy skakałam z radości.
Postanowiłam do południa w ogóle nie myśleć o Wspólnocie, a skupić się na sobie. Z niezwykłym zainteresowaniem włączyłam program o przebiegu ciąży, na którym pokazane było tydzień po tygodniu, jak rozwija się płód, co nowego poznaje, kiedy zaczyna słyszeć i inne ciekawostki. Wcisnęłam pauzę, gdy musiałam iść do łazienki, bo nie chciałam przegapić ani minuty. Dwugodzinny seans napełnił mnie po brzegi cudownymi uczuciami i w końcu mogłam z nową energią zabrać się do życia.
CZYTASZ
Wspólnota III - Jestem sobą (zakończona)
RomanceJulia i Tymon starają się naprawić swoje małżeństwo. Poskładać to, co ich rozdzieliło i odnaleźć to, co ich kiedyś połączyło. Z każdym krokiem w przód, będą musieli na nowo nauczyć się przeskakiwać przeszkody. A przeszkód będzie wiele...