★ 25 ★

925 78 6
                                    

Widziałem przed sobą znajomą sylwetkę. Plecy Toma były wyprostowane, a on sam mierzył różdżką w postać przed sobą. Nie, to nie był Tom. Podbiegłem do niego, a on jakby wyczuwając moją obecność, odwrócił się w moją stronę. 

— Witaj Harry — chłodny i stonowany głos mężczyzny wywołał ciarki na moim ciele — tak dawno się nie widzieliśmy, prawda?

Uciekłem wzrokiem w stronę drugiej postaci, którą dobrze znałem. Brunet wbił wzrok w moją twarz, po czym znów go spuścił. Voldemort pstryknął palcami, a ja byłem zmuszony na niego spojrzeć.

— Oh Harry — wzdrygnąłem się, robiąc krok w tył w momencie, gdy ten wyciągnął dłoń w moją stronę — całe życie szkolony, by zabić najpotężniejszego czarodzieja, który rozbił mu rodzinę. Całe życie nadstawiał karku, by dowieść swoich wartości, dowieść, że nie jest tylko jak swoi rodzice, że jest też sobą. Trenowanie, nadludzki wysiłek, ciężka praca. A gdy w końcu stanąłeś z nim w twarzą w twarz, zawiodłeś. Oczywiście ty tego nie czułeś, nigdy nie czułeś przymusu, by go zabić. To presja ze strony środowiska, które cię otaczało. Zawiodłeś wszystkich wokół, a tym samym zawiodłeś siebie. Byłeś zbyt słaby, by mnie zabić.

Zacisnąłem pięści, by moje dłonie nie trzęsły się tak bardzo. Zerknąłem na sylwetkę Toma, który skulił się nieco. Widać było, że im więcej władzy ma Czarny Pan, tym mniej ma jej on.

— Co mam ci powiedzieć, Voldemorcie? — parsknąłem, unosząc podbródek, by wbić swoje spojrzenie prosto w jego krwistoczerwone tęczówki — że się mylisz? Że to nie prawda? Nie, nie powiem tego. Ty chcesz, bym zaprzeczał. Przez to rośniesz w siłę. Masz rację, nie byłem w stanie cię zabić. Gdy wtedy na ciebie patrzyłem, widziałem samego siebie. Nie zniżyłbym się do twojego poziomu. Nie przejmiesz całkowitej kontroli nad Tomem. Przez ten czas tutaj nauczyłem się, że zemsta to tylko czynnik. Tylko chwila. Dlaczego miałbym mścić się za śmierć moich rodziców, gdy nawet ich nie pamiętam? Oni są dla mnie tylko wspomnieniem. Oczywiście przez ciebie. Ale ty zostałeś wykiwany przez Dumbledore'a, nieprawdaż? Tom nie szuka potęgi, nie szuka władzy, to ty mu to wmówiłeś.

Voldemort uśmiechnął się zimno, machając dłonią, a sceneria zmieniła się. Tak jak wcześniej staliśmy w całkowitej szarości, tak teraz stałem przed domem ojca Toma. Obserwowałem jak jego młodsza wersja wchodzi do środka, a gdy chciałem ruszyć za nim, koścista dłoń mnie powstrzymała. 

— Widzisz Harry, są pewne rzeczy, które po prostu muszą się stać — drugą dłonią wskazał na okno, które po chwili rozjarzyło się zielonym światłem — jestem jego tarczą. Dzięki mnie stał się potężny i nikt mu nie dorówna. Nawet ty.

Wyszarpałem się z jego uścisku, rzucając na niego klątwę, ale on z łatwością ją odbił.

— W przyszłości nie zostanie mu nic oprócz żałości! Gdyby nie to, że bał się śmierci, chciałby umrzeć. I ty doprowadziłeś go do takiego stanu — Voldemort roześmiał się, przechylając głowę w bok, po czym uniósł brew.

— Nie Harry — powiedział, a na jego usta wpłynął chłodny uśmieszek, jakby mnie wyśmiewał — to ty sprawiłeś, że taki się stał. 

Wyprostowałem się, marszcząc brwi. Otworzyłem usta, by zapytać, o co mu chodzi, ale moja podświadomość zaczęła się budzić.

Zaczerpnąłem głęboko powietrza, podnosząc się do pozycji siedzącej. Moje oczy automatycznie zaczęły lokalizować kwiaty sakury, które od mojego powrotu do dormitorium leżą na środku biurka tak, bym od razu po przebudzeniu je widział. Tym razem jednak jej nie znalazły, a ja zauważyłem, że nie jestem w dormitorium.

ɦเรƭσɾเα ℓµɓเ รเε̨ ρσωƭαɾƶαć || ƭσɱαɾɾყOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz