★ 26 ★

960 62 9
                                    

Spojrzenie jakie posłał mi Theodore, zmusiło mnie do spuszczenia głowy ze wstydu. Abraxas i Orion pokręcili głowami, ale na ich twarzach widziałem rozbawienie.

— To po co ja zrobiłem ci sesję terapeutyczną poprzez list, gdy ty pokłóciłeś i pogodziłeś się z Tomem w przeciągu kilku godzin? — Spojrzałem na niego spod byka, wzdychając.

Wiem, że oni też są tym zmęczeni. Moje sprzeczki z Tomem mnie samego potrafią wykończyć, nie mówiąc już o nich, którzy zawsze chcieli mi pomóc.

— Harry, wiesz, że się z tego cieszymy, no nie? To naprawdę super, że potrafiliście to rozwiązać sami, ale dobrze wiesz, że dla was przepychanki słowne są na porządku dziennym. — Orion posłał mi słaby uśmiech, siadając obok mnie na błoniach. — Nie mówię, że kłótnie są niepotrzebne, bo to kłamstwo, każdy związek potrzebuje wymiany zdań, która czasami może stać się bardziej agresywna, ale wy to już trochę za dużo.

— Orion chciał powiedzieć — Abraxas posłał czarnowłosemu znaczące spojrzenie. — że mimo, iż kłótnie są potrzebne, ich nadmiar nie jest dobry. Nie mówimy tu o zerwaniu, ale o poszukaniu przez was wspólnego języka. To, że w czymś się nie zgadzacie nie znaczy, że musicie od razu skakać sobie do gardeł.

Zachichotałem, przypominając sobie sytuację, którą najprawdopodobniej przywoływał blondyn.

Niedługo przed Dniem Duchów Dumbledore kazał nam dobrać się w pary i poćwiczyć transmutacje dyni w łóżko i z powrotem. Tym razem jednak ja zostałem sparowany z Calebem, co wywołało oburzenie od strony Toma jak i mojej. Profesor jednak nie miał zamiaru nas zamieniać, więc gdy brązowowłosy musiał pracować z Abraxasem, ja byłem zmuszony rozmawiać z Calebem.

Chłopak tego dnia postawił sobie chyba za punkt honoru, by wyprowadzić nas z równowagi, bo gdy w końcu udało mu się zmienić dynię w proste, jednoosobowe łóżko, prześcieradło wystrzeliło w moją stronę jak pnącza, ciągnąc mnie w swoją stronę. Oczywiście Caleb również został schwytany, a prześcieradło-pnącza niedługo potem owijało się wokół nas jak kokon.

Nie mam bladego pojęcia dlaczego Dumbledore nie zareagował szybciej, ale gdy w końcu nas stamtąd wydostano, Caleb miał złamany nos, a ja ugryzienie na ramieniu, gdzie moja szata została odsunięta. Widząc wzrok Toma wiedziałem, że nie obejdzie się bez długich wyjaśnień.

Siadając przy stole ślizgonów, tym co mnie zdziwiło, była nieobecność Toma. Tak jak myślałem, że będę musiał mu wszystko tłumaczyć, tak brązowowłosy zadziwił mnie raz jeszcze, pokazując, że nie ma ochoty ze mną rozmawiać.

Dopiero od chłopaków dowiedziałem się, że jest na błoniach, przy jeziorze.

— Tomie Riddle! — Widząc jego skuloną sylwetkę pod drzewem zrobiło mi się przykro. — Chcę z tobą porozmawiać.

Gdy do niego doszedłem, jego wzrok nie spoczął na mnie nawet na krótki moment, co zapowiadało burzę.

— Nie masz zamiaru ze mną rozmawiać? — Cisza z jego strony była aż nazbyt wymowna. — Dobrze, w takim razie poprowadzę monolog.

Usiadłem obok niego, przymykając oczy i przez kilka sekund wsłuchując się w szum Zakazanego Lasu. Chłopak nadal się nie odezwał, ale rzucił na nas zaklęcie rozgrzewające, jak tylko poczuł jak dygoczę z zimna.

— Od momentu podzielenia nas w pary byłem zirytowany, że ten stary drops nie przydzielił nas razem. Caleb od razu wydawał się jakby miał jakiś plan, ale nie potrafiłem odczytać jego intencji. Kiedy te prześcieradła stworzyły wokół nas kokon, przysunął się do mnie i chciał pocałować, ale ja walnąłem go w twarz, mówiąc, że gdybyś to zobaczył, skończyłby gorzej niż ze złamanym nosem. Dosłownie jak tylko skończyłem mówić, rzucił się na mnie, gryząc w ramię i przytrzymując w miejscu. Jak tylko mnie puścił znów chciałem mu przyłożyć, ale wtedy zaklęcie zostało zdjęte. — Rzuciłem mu rozczarowane spojrzenie, wzruszając ramionami. — I tyle, nic więcej się nie stało.

ɦเรƭσɾเα ℓµɓเ รเε̨ ρσωƭαɾƶαć || ƭσɱαɾɾყOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz