★ 40 ★

660 54 5
                                    

Siedziałem w kącie stołówki i jednocześnie salonu, czując jak moje dłonie drżą z zimna. Mieliśmy koniec roku, a temperatura na zewnątrz nie za bardzo różniła się od tej w naszym sierocińcu. W końcu ogrzewanie kosztuje, a my nie jesteśmy go warci. 

Usłyszałem śmiechy, przez co skuliłem się jeszcze bardziej, jakby próbując stać się niewidzianym. Kilka dzieciaków przebiegło obok mnie, nawet na mnie nie patrząc, co powitałem z ogromną ulgą. 

Pani Cole zarządziła, że każde dziecko powinno mieć swojego przyjaciela, tak na wszelki wypadek. No i tak przez przypadek jako jedyny zostałem bez nikogo. Ich wzrok, ich spojrzenia kierowane w moją stronę wystarczyły, bym domyślił się co o mnie uważają. 

— Jak się nazywasz chłopcze? — Słysząc nagle nieznajomy głos, podskoczyłem, zakrywając dłońmi twarz. 

Mężczyzna zachichotał, a gdy nadal nic nie odpowiedziałem, westchnął ciężko, dotykając mojego kolana.

— Nie musisz się bać Tom, mam dla ciebie prezent, w końcu masz dzisiaj swoje siódme urodziny. — Odsunąłem palce tak, by móc na niego spojrzeć. — Dzięki niemu już nigdy nikt ciebie nie skrzywdzi. Dzięki niemu, będziesz wielki. — Uśmiech starca wywołał dreszcze na moim ciele - miał w sobie coś demonicznego, ale był zarazem przyjazny, tak jakby miał naprawdę dobre zamiary.

Otworzyłem oczy, ciężko oddychając.

Polana, na której leżałem wydawała mi się dziwnie znajoma. Rozejrzałem się, spostrzegając, że i ja się zmieniłem, mając znów ciało osiemnastolatka. Dom w oddali wydawał się być jedynie strzępkiem wspomnienia, a jednak czułem jakbym naprawdę wrócił do.. domu.

— Co się stało? — Dotknąłem dłonią skroni, po czym obróciłem się, gdy usłyszałem szelest.

Nieopodal siedziała jakaś postać, jej czarne włosy rozwiewane przez wiatr wprawiły mnie w uczucie bezpieczeństwa. Skierowałem się w jej stronę z nikłą obawą.

— Minęło tyle czasu Tom. Tyle czasu gdy ty zdążyłeś wyrosnąć na przystojnego mężczyznę, tak bardzo podobnego do twojego ojca. 

Te słowa mnie zszokowały. Przystanąłem, obserwując jak kobieta wstaje, po czym powoli obraca się w moją stronę. Gdy zobaczyłem jej twarz, zrobiłem krok w tył. 

— Mama? — Zacisnąłem szczęki, kręcąc głową. — Nie. To bzdura. Ty nie żyjesz. Ja też nie żyję, a teraz jakimś cudem nękasz mnie nawet tutaj.

Jej dłoń powędrowała w stronę mojego policzka, po czym jej usta uśmiechnęły się delikatnie.

— Tak bardzo chciałam cię wychować. Tak bardzo chciałam być twoją matką, kochany. Ale byłam słaba. — Jej głos zadrżał, a ja upadłem na kolana.  — Byłam słaba i zostawiłam cię samego. Ale ty walczyłeś. Walczyłeś cały czas. Jesteś lepszy od swojego ojca, mężczyzny, który był tak samo słaby jak ja. Ty nie jesteś taki, ty jesteś lepszy. Tom, kochany, walcz z nim dalej, a zobaczysz, że twoja walka była czegoś warta. 

Jej usta, które przywarły do mojego czoła, były zadziwiająco zimne. Zanim jednak zdążyłem zadać jej jedno z najbardziej nurtujących mnie pytań, znów pogrążyłem się w ciemności.

Dlaczego to dzieje się właśnie mnie? Co ja takiego im zrobiłem?

Zacisnąłem pięści, gdy kolejne dzieciaki powaliły mnie na ziemię, śmiejąc się beztrosko. 

W następnej sekundzie dziewczynka, która przed chwilą wyrwała spory pukiel moich włosów, zaczęła nieporadnie zbierać spadające z jej głowy włosy. Dzieci rozbiegły się, a ja odwróciłem i odszedłem w przeciwną stronę niż sierociniec. 

ɦเรƭσɾเα ℓµɓเ รเε̨ ρσωƭαɾƶαć || ƭσɱαɾɾყOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz