★ 3 ★

1.9K 140 6
                                    

Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Jego obecność okropnie mnie rozpraszała i powodowała niepokój w klatce. Przez cały dzień, a potem trzy kolejne chodziłem zestresowany, że nagle Tom wszystkiego się dowie. Dzisiaj był czwartek, czyli umówione spotkanie z Riddle'm na lekcje oklumencji. Moje ręce drżały, gdy sięgałem po sok dyniowy, na moje nieszczęście czujny wzrok bruneta to zauważył. Pochylił się on nad swoim praktycznie pustym talerzem, jednocześnie nakładając na mój sałatkę z pomidorów. 

— Po kolacji idź się przebrać i poczekaj w pokoju wspólnym — powiedział cicho, wstając i idąc w stronę wyjścia.

Prawie każdy zwrócił się w jego stronę i nie spuścił z niego wzroku aż nie zniknął on za drzwiami do Wielkiej Sali. Złapałem widelec w dłoń, wbijając go w zamoczonym w śmietanie pomidorze. Uśmiechnąłem się delikatnie, oblizując usta. Było naprawdę dobre. Jedzenie w przeszłości było naprawdę pyszne no i w przeciwieństwie do czasów współczesnych, gdzie wszystko było fast foodem, tutaj jadło się zdrowo i małymi porcjami.

Dokańczając sałatkę, chwyciłem inną, która przyciągnęła mój wzrok, i skierowałem się w stronę wyjścia. Wychodząc, zauważyłem jak ktoś przemieszcza się w stronę nieużywanego korytarza. Marszcząc brwi, ruszyłem za postacią, która po sposobie chodzenia musiała być mężczyzną. 

Było tu o wiele mniej pochodni niż w głównych odnogach, dlatego musiałem patrzeć jak stawiam kroki, by się nie wywrócić. W końcu mężczyzna zatrzymał się i spojrzał za okno, a w tym samym momencie z drugiego końca wyszło kolejnych trzech; tak samo jak ten pierwszy; w kapturach. Schowałem się za najbliższym posągiem, wytężając słuch.

Jeden z nich wyciągnął różdżkę, oświetlając korytarz, ale nie widząc nikogo więcej, przysunął ją do twarzy innego, a gdy ją rozpoznałem, wciągnąłem ze świstem powietrze. Rosier wyglądał jakby pobiło go co najmniej kilka mięśniaków. Nie widziałem go od naszej pamiętnej sprzeczki na korytarzu.

Przełknąłem ślinę, wpatrując się w nich w milczeniu. Jeden z nich zaśmiał się głośno, po czym oberwał jakimś zaklęciem, które wyglądało na rzucone niewerbalnie. Więc pewnie to miał na myśli Tom, mówiąc, że mam się nauczyć legilimencji oraz magii niewerbalnej. Nie wiadomo, czy nikt z nich nie zechce włamać mi się do głowy ani rzucić na mnie nagle zaklęcia.

— No nieźle cię załatwił, opuchlizna nadal się trzyma — zaśmiał się, klepiąc go w ramię, a tamten skrzywił się nieznacznie — nie sądziłem, że obroni tego nowego. Zazwyczaj pozwalał nam układać takich do pionu.

— To ty nie słyszałeś? — parsknął kolejny, kręcąc głową — krążą plotki, że ich relacje są bardziej zażyłe niż nam się wydaje. W końcu sami widzieliście jak się przy nim uśmiecha.

— Tak — potaknął Rosier, zaciskając pięści — to nie jest już nasz Pan. Ten chłopak jest jakiś dziwny. Wcześniej gdy go spotkałem, wydawał się wiedzieć, że jestem od Czarnego Pana, a przecież dopiero co go poznał!

Mentalnie strzeliłem sobie siarczystego liścia. No rzeczywiście, było to głupie z mojej strony, ale emocje wzięły wtedy górę nad moim rozsądkiem. 

— Trzeba go bardziej obserwować — powiedział Rosier, rozglądając się i przyciszając głos — nie po to służymy Czarnemu Panu, by jakiś chłystek nagle wybił mu ten plan z głowy. Nie sądziłem, że Tom będzie go bronił. Nie dość, że potraktował mnie cruciatusem to jeszcze powiedział, że nie powinienem był atakować tego pierwszaka. A to była cholerna szlama!

Reszta pokiwała głowami i zniknęła za rogiem. Byłem zdziwiony. W końcu Tom rozmawiał z nim tuż po tej akcji. Efekty klątwy crucio nie działają tak długo, no chyba, że musiał oberwać nią jeszcze dzisiaj przy okazji obrywając kilka potężnych ciosów na twarz. I dlaczego zebrali się kilka dni po tym zdarzeniu.

ɦเรƭσɾเα ℓµɓเ รเε̨ ρσωƭαɾƶαć || ƭσɱαɾɾყOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz