★ 22 ★

989 77 10
                                    

Uchyliłem się, odsuwając od niego tak szybko, jak tylko mogłem.

— Wybacz Bachelor, ale jest tylko jedna osoba, z którą chciałbym stanąć pod jemiołą — spojrzałem w kierunku Toma, który na ustach miał już lekki uśmiech.

Zrobiłem krok w jego stronę, jednak dłoń krukona złapała mnie za ramię, nie pozwalając odejść.

— Ah tak? To ciekawe — nachylił się nad moim ramieniem, wbijając wzrok w bruneta — w Castelobruxo nie za bardzo protestowałeś. Pamiętasz?

Moje dłonie zaczęły drżeć, a oddech przyśpieszył. Nie wiem co Tom zobaczył w moich oczach, ale było to wystarczające, by uśmiechnąć się zimno i odejść. 

W tamtej chwili Caleb mnie już nie trzymał, ale ja nie miałem siły, by biec za ślizgonem. Co rusz przełykałem ślinę, nie potrafiąc uwierzyć w to, co się stało. Że krukon potrzebował jedynie jednego zdania, by nas poróżnić. Jednego. 

W końcu odzyskałem władzę w nogach i popędziłem za starszym. Korytarze zlewały mi się przed oczami, stając się jednym, ja jednak pamiętałem tę drogę na pamięć, jakby wyryta była w moim sercu. W kółko powtarzałem hasło, ale obraz węży nawet nie spojrzał w moją stronę, tak, jakbym w ogóle nie istniał. To jednak mnie nie powstrzymało.

— Tom! — wrzasnąłem, zdzierając sobie kostki od ciągłego uderzania w drzwi — wyjdź! Chcę z tobą porozmawiać!

Minęło kilka minut, a cisza w korytarzu mnie dobijała. Usiadłem pod ścianą, opierając głowę o kamienną powłokę i wpatrywałem się w swoje zakrwawione dłonie. Mijały godziny, ale nikt nie wyszedł z jego dormitorium. 

Wstałem, czując jak moje ciało zdrętwiało. Jęknąłem z bólu, kierując się na kolację. Caleb mi za to zapłaci. Ruszyłem w stronę Wielkiej Sali, przybierając na twarz maskę.

Od razu go wypatrzyłem. Siedział obok Dumbledore'a, a gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się z kpiną.

— Fallere! — wrzasnąłem, obserwując jak promień światła kieruje się w stronę krukona.

Na jego szczęście starzec wykazał się niezłą zręcznością, bo odbił czar, od razu rzucając na mnie expelliarmus. Nie wyrwał mi różdżki, ale ta tak poharatała mi dłonie, że nie byłem jej w stanie dłużej utrzymać.

— Co to ma znaczyć panie Moore?! Cóż to za czarno magiczne zaklęcia? — oczy Dumbledore'a błyszczały jakby zjadł całą paczkę cytrynowych dropsów.

Wiem dlaczego się cieszył. Nie musiał wymyślać czegoś, by przekonać ich o mojej winie, sam podałem się jak na talerzu. 

Z moich dłoni ściekała krew, plamiąc jasną posadzkę, jednak ja przez cały czas miałem przed oczami twarz Riddle'a. Zranionego i kończącego wszystko to, co nas łączyło. Nie miałem już nic do stracenia. Obiecałem, że go zabiję i dotrzymam obietnicy. Caleb musi umrzeć.

Rzuciłem na niego kolejną klątwę, którą ponownie odbił ten durny profesor.

— Cały czas chowasz się za jego plecami! — krzyknąłem, parskając pod nosem — aż tak bardzo boisz się, że cię pokonam?

Nikt nie zdołał go powstrzymać, gdy ten wybiegał przed Dumbledore'a z różdżką w dłoni. Zaśmiałem się histerycznie, zaciskając szczęki. 

— To twój koniec — szepnąłem, unosząc dłoń i czując na końcu języka klątwę niewybaczalną.

— Harry Moore! — słysząc jego głos, odwróciłem się w stronę wejścia do Wielkiej Sali. 

Patrząc na niego, nie potrafiłem zrozumieć co tak naprawdę się wydarzyło. Dopiero, gdy jego ramiona oplotły moje, a usta wypowiadały zaklęcie tarczy, poczułem się znajomo. Czyli Caleb spróbował zaatakować mnie dopiero, gdy odwróciłem się do niego plecami. Mroczki przed oczami pojawiły się znikąd. Ostatnie co widziałem to zaciśniętą ze zdenerwowania szczękę chłopaka, który jednak znów mnie uratował.

ɦเรƭσɾเα ℓµɓเ รเε̨ ρσωƭαɾƶαć || ƭσɱαɾɾყOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz