Ostatni dzień

48 7 1
                                    

Cichy szelest runa leśnego przerwał poranną ciszę panującą w budzącym się do życia lesie. Wszyscy jego mieszkańcy wychodzili dopiero na światło słoneczne, wyczuwając jednak pewną groźną obecność, szybko ponownie chowali się do swoich nocnych kryjówek. Wyjątek stanowiła jedynie młoda łania, zbyt skupiona na poszukiwaniu stosownego pokarmu. Stopniowo przesuwała się coraz bliżej małej polanki, do której żaden inny mieszkaniec lasu nie miał odwagi podejść, szczególnie o tej porze dnia, kiedy to duże, dziwne, zamieszkujące ją istoty budziły się i zaczynały wydawać te wszystkie straszne i głośne dźwięki. Młoda łania nie bała się ich jednak. W swoim krótkim życiu nie miała jeszcze okazji spotkać człowieka i nie wiedziała, jak bardzo mógł być niebezpieczny.

Podążający za nią niemal bezszelestnie, duży, czarny cień także nie bał się ludzi, ale nie dlatego, że ich nie znał. O ludziach wiedział dużo, dużo więcej niż większość istot zamieszkujących las. Wiedział, jak samolubni potrafili być, jak mało byli w stanie zrozumieć, jak zagarniali wszystko, czego potrafili dosięgnąć, a następnie to niszczyli, a już najlepiej wiedział, jak łatwo i bez żadnego sensownego powodu potrafili nienawidzić. O tak, to ludziom wychodziło bardzo dobrze, o ile nie najlepiej z wszystkiego, co potrafili robić.

Nie tak dawno temu młody myśliwy doświadczył tej nienawiści na własnej skórze. Dlaczego? Tego sam nie wiedział. Znał oczywiście rzekomy powód tego uczucia. Został on mu przecież wykrzyczany prosto w oczy tuż przed dość brutalnie wymierzoną karą, ale... Z jakiegoś powodu nie wierzył, że tak błahe nieporozumienie, bo tym właśnie było całe zajście, mogłoby wywołać tak silne, negatywne uczucie jak nienawiść. Więc czemu? Dobrze wiedział, że nieważne ile by nad tym myślał i tak pewnie nie znalazłby odpowiedzi. W ciągu swojego dość krótkiego życia zdążył już się nauczyć, że jeśli chodzi o nienawiść, ludzie nie zawsze potrzebowali konkretnego powodu, czasami po prostu... Tak czuli, i już. Podejrzewał, że te parędziesiąt nocy temu padł ofiarą takiej właśnie, instynktownej i niezrozumiałej nienawiści. Rany, których wtedy doznał, nie były w większości zbyt poważne, jednak ta jedna, znajdująca się gdzieś w okolicach klatki piersiowej, pomimo dość długiego czasu minionego od tamtego zdarzenia wciąż bolała go niemiłosiernie. Wiedział, że wyleczenie tej rany zajmie mu jeszcze dużo, dużo czasu. O ile w ogóle kiedykolwiek zdoła się jej pozbyć. Świadomość ta wzbudzała w nim niewyobrażalny gniew, spotęgowany jeszcze głębokim uszczerbkiem na jego dumie, spowodowanym okropnym poniżeniem, jakiego doznał tamtego pamiętnego dnia.

Nagle coś się zmieniło. Czarna postać na chwilę przerwała swój bezgłośny pościg. Młoda łania również się zatrzymała i zaczęła skubać zroszoną trawę na skraju małej polanki. Widocznie nic nie zauważyła. Podążający za nią drapieżnik był jednak zbyt wyczulony na otaczające go środowisko by przegapić choć najmniejszy szczegół, zwłaszcza w trakcie polowania. Jego zmysły zawsze pozostawały w jak największej czujności, by móc z wyprzedzeniem odgadnąć ruch jego ofiar. Teraz, gdy już wyczuł, że coś się zmieniło, stanął, ukryty w cieniu niskich krzewów i próbował zidentyfikować nowy czynnik. Po chwili poczuł lekki, prawie niewyczuwalny, słodki zapach. Mieszał się on z najróżniejszymi zapachami w pełni rozkwitłych o tej porze roku roślin, nic więc dziwnego, że jego przyszła ofiara nic nie zauważyła. Po ponownym upewnieniu się, że łania nadal spokojnie skubie trawę, ostrożnie podniósł się ze swojego ukrycia i przybliżył do krawędzi lasu, na tyle, by ocenić, skąd dobiegał ten niecodzienny zapach. Miał on już pewne podejrzenia, jednak długie doświadczenie nauczyło go, że zawsze lepiej jest się upewnić.

Był tam, tak jak przypuszczał. Od początku przeczuwał, że to właśnie ta polanka. Na środku tej małej wysepki w ciemnozielonym morzu jakim zdawał się być las, stał mały, drewniany budynek określany przez jego mieszkańców mianem „dom". Było to miejsce, w którym spędzali prawie każdą noc, miejsce w którym jedli i do którego wracali, gdy byli zmęczeni lub po prostu nie mieli nic innego do roboty. Młody myśliwy odniósł wrażenie, że w tym dziwnym miejscu znajdowali oni spokój, bezpieczeństwo i... swego rodzaju szczęście. Sam nigdy nie miał takiego miejsca. Jeśli już znajdował sobie jakieś leże to nigdy nie zostawał w nim zbyt długo, a od wydarzenia z przed paru miesięcy w ogóle nie wracał dwa razy w to samo miejsce. Nie chciał ułatwiać swoim oprawcom ponownego odnalezienia go. Uczucie spokoju i bezpieczeństwa było mu prawie zupełnie obce, natomiast szczęście... W tym momencie wciąż niezagojona rana w piersi dała o sobie znać. Nie, szczęście zdecydowanie nie było mu przeznaczone, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.

The Dark ForestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz