Rozdział 2

13 3 0
                                    

Wygrywa niepokonany Mattheo Henderson! - krzyknął donośnie ochroniarz a wszyscy zaczęli bić brawa

Walka nie trwała zbyt długo bo skończyła się już w pierwszej rundzie gdy blondyn praktycznie bez większego problemu znokautował swojego przeciwnika.

Henderson uniósł dumnie obydwie pięści i krzyknął z wielką pewnością siebie a ja dalej stoję osłupiała i przyglądam dokładnie się jego sylwetce analizując wszystko co przed chwilą się wydarzyło. Nie wiedziałam że można wykonywać tak szybkie, płynne i pewne ruchy w walce. Właściwie to pierwszy raz w życiu widziałam profesjonalną walkę na żywo i ku mojemu zaskoczeniu w ogóle mnie to nie przeraża tylko w jakiś sposób intryguje i fascynuje.

Co robisz do cholery?! - usłyszałam nagle głos nad moim ramieniem przez co podskoczyłam z przestraszenia

Nic. - niemalże wyszeptałam przenosząc wzrok na niezadowoloną twarz szefa

To może lepiej zacznij pracować. - odparł stanowczo - Nie płacę Ci za stanie i patrzenie na moich zawodników.

Przepraszam. - wymamrotałam chociaż tak na prawdę nie uważam że powinnam go przepraszać

I jeszcze jedno. - wycedził przez zęby - Masz zakaz rozmawiania z zawodnikami, a zwłaszcza z Hendersonem. Zrozumiano?

Oczywiście. - odparłam z trudem przełykając ślinę

Szef rzucił mi złowrogie spojrzenie i w końcu ruszył przed siebie dając mi przestrzeń do swobodnego oddychania i poruszania się.

Ciężko oddychając znalazłam drogę do łazienki i szybko do niej wpadłam. Stanęłam nad umywalką i chciałam przemyć twarz zimną wodą ale w ostatniej chwili przypomniało mi się że przecież mam na sobie makijaż który musi być na mojej twarzy pewnie jeszcze przez kilka najbliższych godzin. Wyciągnęłam z kieszeni mojej spódnicy małe pudełko z lekami i wyjęłam z niego jedną tabletkę którą szybko popiłam wodą z kranu. Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać czekając aż lek na uspokojenie zacznie działać.

Odkąd pamiętam mam ogromny problem z opanowaniem swoich emocji. Jestem za bardzo strachliwa, nie potrafię się nikomu postawić i zbyt często wolę milczeć zamiast mówić co tak na prawdę czuję i myślę. Gdy byłam jeszcze dzieckiem rodzice prowadzali mnie na różne terapie które koniec końców w ogóle mi nie pomogły. Skończyło się na wizycie u psychiatry który przepisał mi leki na uspokojenie. Na początku byłam po nich senna ale teraz czyli już po kilku latach odkąd zaczęłam je brać nie odczuwam żadnych skutków ubocznych i zawsze mam je przy sobie bo bez nich mogłaby nie opanowywać moich ataków paniki.

Po dłuższej chwili w końcu otworzyłam oczy i spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Poprawiłam lekko rozmazane czarne kreski które zdobią moje oczy i ułożyłam włosy które są w kolorze karmelowego blondu. Mój oddech stał się wolniejszy i spokojniejszy co oznacza że leki zaczęły działać. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze poprawiając ubranie i wyszłam z łazienki wracając do swojej pracy.

_______________________________________

Zdjęłam z siebie w końcu to obcisłe ubranie i te cholerne szpilki. Ubrałam się w zwykły top na ramiączka, dresy oraz trampki i spakowałam wszystkie swoje rzeczy do torby.

Wyszłam z łazienki i w końcu ruszyłam w stronę wyjścia. Obsługiwałam Podziemie do samego końca a potem jeszcze szef kazał mi sprzątać w klubie. Byłam cholernie wściekła ale nie potrafiłam mu się przeciwstawić dlatego teraz wychodzę prawie jako ostatnia z klubu nie licząc ochroniarzy którzy zawsze siedzą do samego końca żeby wszystkiego przypilnować i zamknąć cały klub.

W końcu wyszłam na zewnątrz i poczułam świeże oraz rześkie powietrze którego brakowało mi przez te kilka godzin pracy.

Jest totalny środek nocy a pod klubem stoi tylko kilka samochodów które prawdopodobnie należą do ochroniarzy. Niestety żaden z nich nie należy do mnie bo po prostu nie stać mnie na kupno i utrzymanie auta. Na ulicy nie ma żywej duszy a świecące latarnie to jedyne światło które mi towarzyszy.

Przeszłam na drugą stronę ulicy i zaczęłam iść tą samą drogą co zawsze. Już wiele razy wracałam pieszo po ciemku do domu ale mimo to zawsze cholernie się boję a w mojej głowie pojawiają się czarne scenariusze.

Nagle usłyszałam za sobą jakieś szeleszczenie i od razu przyspieszyło mi serce. Kątem oka dostrzegłam że idzie za mną jakiś człowiek i jest to prawdopodobnie mężczyzna sądząc po wzroście i budowie ciała.

Odruchowo skrzyżowałam ręce na piersi i przyśpieszyłam kroku mając nadzieję że ten mężczyzna idzie za mną po prostu przypadkiem.

Mała zaczekaj! - usłyszałam nagle głos za moimi plecami przez co zaczęłam niemalże biec

Jednak przez to że jestem praktycznie w ogóle nie wysportowana, wolno biegam a do tego jestem niska to po krótkiej chwili mężczyzna bez problemu mnie dogonił i zamknął mnie w cholernie mocnym uścisku.

Puszczaj mnie! - wrzasnęłam i zaczęłam się histerycznie wyrywać  - Pomocy!

Mimowolnie łzy napłynęły mi do oczu a gdy mężczyzna włożył mi rękę pod koszulkę zaczęłam jeszcze głośniej krzyczeć i kopać go na oślep.

Zostaw ją! - usłyszałam nagle czyjś krzyk a sekundę później w końcu zostałam wyswobodzona z rąk tego strasznego mężczyzny

Odskoczyłam od niego jak poparzona, zasłoniłam się torbą i zaczęłam głęboko oddychać.

Dopiero po chwili zrozumiałam że przede mną stoi dokładnie ten sam blondyn który dziś walczył a koło niego leży mój napastnik.

Henderson gwałtownie podniósł mężczyznę z chodnika i mocno ścisnął go za koszulkę.

Spierdalaj stąd i nigdy nie wracaj, rozumiesz?! - warknął blondyn a facet posłusznie pokiwał głową

Po sekundzie chłopak w końcu go puścił a ten straszny typ nie oglądając się za siebie niemalże biegiem ruszył w drugą stronę.

Coś Ci zrobił ten oblech? - zwrócił się do mnie chłopak miłym i spokojnym głosem

Nie. - wydusiłam z siebie - Nic mi nie jest.

Na pewno? - spytał raz jeszcze i zrobił krok w moją stronę a ja zupełnie bez przemyślenia zrobiłam krok w tył - Przysięgam że nic ci nie zrobię. - zapewnił mnie

Przepraszam. - wymamrotałam bo zrobiło mi się głupio - Dziękuję za to co zrobiłeś.

Nienawidzę takich typków. - westchnął głośno - Chodź, odwiozę cię do domu.

Nie chce Ci robić problemu. - odparłam speszona

To żaden problem. - lekko się uśmiechnął - Jeśli nie będę pewny że dotarłaś bezpiecznie do domu to nie będę potrafił dziś zasnąć.

Okey. - lekko się zaśmiałam

Ruszyłam za nim w stronę klubu i po chwili okazało się że jeden z samochodów stojących pod klubem należy do niego.

Usiadłam na przednim siedzeniu pasażera i chciałam postawić torbę na podłogę ale dopiero teraz zauważyłam że w trakcie tej szarpaniny napastnik rozerwał mi bluzkę więc jak najszybciej znów zakryłam się torbą.

Proszę. - chłopak podał mi swoją bluzę po którą sięgnął na tylne siedzenie - Możesz założyć.

Dzięki. - uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie i jak najszybciej założyłam bluzę szczelnie się nią zakrywając

Wpiszesz mi swój adres? - zapytał podając mi swój telefon z włączoną mapą

Pewnie. - odparłam a blondyn odpalił samochód

I won't let you goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz