first ring

533 41 1
                                    

Promienie słońca, które ciągle przypominały o jeszcze całkiem ciepłej i przyjemnej pogodzie na zewnątrz wpadały przez uchylone okno, padając na moje jasne dłonie, tym samym nieco je oświetlając. Aktualnie był trzynasty września, poniedziałek, trzeci tydzień od rozpoczęcia roku szkolnego, a ja już miałem wszystkiego dosyć. Odliczałem sekundy przekładając przez swoje palce niebieskie przydługawe kosmyki moich rozpuszczonych teraz włosów, spoglądając na gumkę do włosów tkwiącą na moim nadgarstku.

Dzwonek szkolny głośno rozbrzmiał w całej szkole jak i mojej głowie, na co od razu się lekko wzdrygnąłem. Wstałem szybko z krzesła, podnosząc przy okazji swoją małą torbę na podręczniki szkolne. Wychodząc na korytarz można było już zauważyć mały tłok przez który się przedzierałem do szafki, by odłożyć kilka książek na miejsce i zabrać nowe.

Gdy udało mi się już przedrzeć przez tłum ludzi pachnący potem i tanimi spirytusowymi damskimi perfumami, stanąłem przy swojej szarej szafce i otworzyłem jej drzwiczki słuchając charakterystycznego skrzypnięcia jakie wydały, uprzednio otwierając szafkę kluczem. Niedbale wrzuciłem do niej nieszczęsne książki, wzrokiem szukając tych, które będą mi potrzebne na następnych lekcjach. Prawie że niezauważalnie się uśmiechnąłem, czując zapach wcale nie lepszej niż te wcześniejsze perfumy wody kolońskiej swojego przyjaciela rozpościerający się w powietrzu.

Uniosłem głowę w górę i spojrzałem spod ukosa na Larrego, który lekko opierał się koło mej szafki i wpatrywał w wyświetlacz telefonu. Larry - szczupły, wysoki, a w dodatku brunet z sokolim nosem. Mógłbym przysiąc, że znam każdy jego skrawek twarzy na pamięć - zdecydowanie spędzam z nim za dużo czasu. Przyjaciel z lat dzieciństwa, który ostał się aż do dziś i szczerze, bardzo mi to pasuje.

Zamknąłem szybko szafkę spoglądając na wyższego, który chował właśnie telefon do kieszeni.

-Jak lekcja? - spytałem po chwili.

Johnson jednak się nie odezwał tylko zaczął grzebać w rzeczach. Widząc jak Larry wyciąga ze swojej torby ledwo żyjący zeszyt z tamtego roku i otwiera go na jednej z ostatnich stron, ukazując mi wystawioną czerwonym długopisem jedynkę lekko się zaśmiałem.

-Pierwsza jedynka w tym roku odhaczona.- odpowiedział z lekkim uśmiechem, na co ja tylko parsknąłem

-Mówiłem Ci wiele razy byś się wziął za naukę...-

-Dobrze wiesz jak wygląda z tym sytuacja.- odburknął już ciszej. Ewidentnie można było zauważyć jak jego mina zaczyna się lekko zmieniać na znów zobojętniałą.

-Nie ważne, chodźmy po chłopaków.- wypaplałem szybko ciągać przy tym wyższego chłopaka za ramie przez korytarz.

Doskonale wiedziałem gdzie zamierzam się udać. Palarnia jako tako w tym liceum nie istniała, a palenie nawet przez klasy maturalne było dla nauczycieli czymś nie do pomyślenia , ale nikt raczej się im nie dziwił, musieli sprawiać pozory, w końcu to szkoła katolicka. Uczniowie musieli sobie jakoś z tą sytuacją poradzić, więc przerobiono jeden spory składzik na właśnie coś w stylu palarni. Cała nasza czwórka przesiadywała tam praktycznie od drugiej klasy, w której zaczęliśmy się bardziej przyjaźnić.

Kiedy zmierzaliśmy obaj w stronę palarni nie zważyłem się nawet spojrzeć na Johnsona, niby szliśmy ramię w ramię, lecz jednak można było zauważyć inną atmosferę między nami. Naprawdę nie rozumiałem czemu tak zareagował na moje słowa, w końcu powiedziałem tylko prawdę. Czasami denerwuje mnie zadufanie i ciągły kompleks ofiary Larrego, bo tak nawet nie jest.

Nim się obejrzałem byliśmy już przed drzwiami palarni. Ze środka wydobywał się lekko zgłuszony gwar moich kolegów.

Brunet otworzył drzwi i wskazał żebym wszedł pierwszy do środka, kiedy to zrobiłem ten ruszył prosto za mną dalej nic nie mówiąc.

Na małym stoliczku leżały porozwalane byle jak papierosy przez moich kolegów i trochę już suchego tytoniu.

Czerwone Chesterfieldy od Travisa, Winstony Red od Todda i malutki epapieros, którego używał Travis co jakiś czas - najbardziej te rzeczy się odróżniały od reszty już pustych paczek, które inni uczniowie tutaj zostawili. Widząc jak moi koledzy nawołują nasze imiona powoli zmierzałem w ich stronę wyjmując z kieszeni nową paczkę Lucky Strike Blue.

Przysiadłem się do Travisa siedzącego na drewnianej, odrobinę zakurzonej starej skrzynce i gestem dłoni poprosiłem go o różową zapalniczkę, którą blondyn trzymał w dłoniach. Chłopak bez słowa wykonał moją prośbę, ściągając z głowy kaptur kawowej bluzy z nadrukiem kotka jaką na sobie miał.

Larry z dalej odrobinę posępną miną jedynie wyciągnął z kieszeni swoich spodni swoją paczkę w cholerę zgniecionych malrboro, nawet nie kwapiąc się, by użyć czegoś takiego jak zapalniczka. Zwyczajnie kucnął przy blondynie i zaciągnął się podpalając swoją używkę o tą Travisa, który niewzruszony jedynie wzruszył ramionami. Szatyn posłał mi ciekawskie spojrzenie, ale nie widząc żadnej szczególnej reakcji z mojej strony jedynie wstał i oparł się o ścianę, wypuszczając dym przez usta.

Nie bardzo wiedziałem co próbował tym osiągnąć, ale odrobinę mnie zaciekawił. Znaczy sam fakt, że podpalił szluga przez taki sposób nie był niczym dziwnym, robiliśmy tak miliard razy, ale zaintrygowało mnie spojrzenie, które mi po tym posłał.

-Co jest chłopaki?- spytał w końcu Travis, patrząc raz to na Larrego, a raz na mnie.

-Nic, a co ma być?- odpowiedział najwyższy z nas.

-Pokłóciliście się czy coś...coś tego?- zaczął mało zgrabnie Todd, co było dziwne jak na niego, jednak żaden z nas nie przywiązał do tego szczególnej uwagi.

-Nic się nie stało, prawda Sal?-

-No nie wiem...- odpowiedziałem idąc w stronę bruneta, zaciągając się przy tym bardzo mocno.

-Obiecuję, już żadnej spiny.- powiedział brunet nagle uśmiechając się znikąd. Jego zmienny nastrój czasami mnie powala...

Kątem oka zauważyłem jak ten wkłada papierosa mocno do ust i wyciąga swoją prawą rękę przed siebie, by uścisnąć moją dłoń na znak zgody. Przełożyłem powoli papierosa do drugiej ręki i oddałem uścisk, jednak ten mnie nie puścił tylko mocnej chwycił, by zaraz po tym pociągać mnie do siebie w ramach uścisku i potargania mocno mych włosów.

Zaśmiałem się cicho z poczynań swojego przyjaciela, jednak powoli próbując uwolnić się z jego uścisku i mając nadzieję, że moje włosy będą jeszcze zdane do jakiegokolwiek ułożenia. Po chwili brunet odpuścił i zostawił mnie w spokoju posyłając mi w jego założeniu rozbrajający uśmiech.

Zrezygnowany fuknąłem mu w odpowiedzi, na próżno rozglądając się w poszukiwaniu lusterka. Oczwiście wiedziałem, że moje poszukiwania są bezsensowne gdyż doskonale zdawałem sobie sprawę, że takowego tutaj nie ma. Spojrzałem na wyświetlacz swojego telefonu i zirytowany dostrzegłem, że powoli kończy nam się czas. Spojrzałem błagalnie w stronę blondyna wyrzucającego papierosa do szklanej popielniczki, a ten jakby rozumiejąc mnie bez słów gestem dłoni kazał mi do siebie podejść.

Podałem mu gumkę do włosów i już po chwili czułem jak dłonie Travis'a zanurzają się w moich niebieskich kosmykach, wiążąc je w luźnego koka z tyłu głowy. Z przodu odstawało mi kilka niesfornych pasemek z grzywki, ale nawet nie miałem nerwów się tym przejmować.

-Jak wyglądam? -zapytałem energicznie Johnson'a, który w akcie rozbawienia przewrócił oczami i skrzyżował swoje ręce na swoim torsie.

-Jak g-

-No tak Larry - przerwał mu Todd, wcinając mu się w słowo i wstając chwiejnie na równych nogach strzepał niewidzialny kurz ze swoich spodni. - Wiemy co chcesz powiedzieć, nie musisz kończyć.-

Cigarettes || Sally x LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz