Poczułem jak ramiona Johnsona oplatają się wokół mojego ciała, oddając mi resztki ciepła za sprawą brązowej, za dużej nawet na niego samego bluzy z motywem niedźwiedzia. Uwielbiałem ją, często kradłem ją wyższemu, mimo, że teoretycznie sam mu ją dałem. Dostał ją ode mnie w prezencie na urodziny dwa lata temu więc jej materiał był przyjemny i wytrzymały, w przeciwności do większości innych jego ubrań.
Larry zaczął gładzić mnie po plecach, prawdopodobnie czując, że jestem bliski uronienia łez. Kurwa, jak ja kochałem swój zachwiany stan emocjonalny, nigdy mnie nie zawodził i zawsze dostarczał rozrywki. Nigdy nie było wiadomo czy wybuchnę gniewem, czy się rozryczę i zwyzywam cały świat. Uważałem to za całkiem atrakcyjny i rozrywkowy dodatek do mojego charakteru, choć dla wszystkich innych pewnie był uciążliwy i niezwykle irytujący. Zresztą Travis jeszcze kilkanaście minut temu dobitnie mi to uświadomił.
Ten cholerny blondyn ciągle musiał uświadamiać mi moje błędy i utrudniać mi egzystencję w tak dziwny sposób, że już sam powoli traciłem kontrolę nad sytuacją. Nie znosiłem tego. Nie znosiłem tego, że pewnie na nastęny dzień w szkole uraczy mnie swoim zjawiskowym ironicznym uśiechem gdy zobaczy mnie w towarzystwie Larrego. Byłem też stuprocentowo przekonany, że będzie czekać na mnie jakaś niemiła niespodzianka. Blondyn pewnie zmusił rudowłosego do wyśpiewania mu wszystkiego co mu powiedziałem, a Todd zapewne grzecznie się mu spłakał.
Travis może i był suką, ale z jakiegoś powodu bardzo dbającą o swoich przyjaciół, znaczy się, kiedy akurat mu się to podobało, a Todd był jedną z osób którą zwykł bronić z użyciem wszelkich środków jakie zesłał mu los. Czasami mi się wydawało, że Travis robił to tylko i wyłącznie dlatego, że miał jakąś potrzebę ochrony kogoś słabszego niż on sam i tym samym podbudowywał sobie swoje ego.
Już czułem zdenerwowanie na myśl o jutrzejszym dniu, ale ciepło ciała Larrego i jego zapach skutecznie mnie uspokajał. Zdążyłem się za nim stęsknić, ale wiedziałem że teraz czeka nas dobrze spędzony wspólnie czas. Tak jak myślałem, chłopak już mi wybaczył. Zrobił to nawet szybciej niż zdążyłem wypowiedzieć głupie przeprosiny.
-Przepraszam.- mruknąłem nieco zachrypniętym z nerwów głosem, wtulająć swoją głowę w jego klatkę piersiową. -Jestem chujem.-
-Jesteś.- przytaknął mi Larry, jednak mogłem wyczuć w jego głosie nutkę rozbawienia, zero wyrzutu czy wcześniejszego żalu.
Normalnie nie mielibyśmy nawet dnia ciszy z powodu kilku głupich słów, ale tutaj poszło o matkę bruneta, a ten temat był dla niego cholernie bolesny. Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić co chłopak musiał czuć.
Usiedliśmy razem na ławce stojącej z boku parku, gadając o totalnych głupotach i nadrabiając wcześniej stracony czas. Opowiedziałem chłopakowi o sytuacji z Travisem i Toddem, gdyż Larry żywo zainteresował się moimi ranami na ciele. Powiedział też, że podłoży nogę blondynowi w ramach zemsty gdy tylko go zobaczy, na co tylko się zaśmiałem, nie do końca będąc pewnym czy to dobry pomysł. Co jak co, ale nie chciałem jeszcze wylatywać z tej szkoły, podejrzewam, że rodzice mogliby się na mnie zdenerwować poważ niej chyba pierwszy raz w życiu.
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
Następnego dnia towarzyszył mi specyficzny humor. Nie można było powiedzieć, że czułem się jakoś strasznie okropnie, ale jednak gdzieś z tyłu mojej głowy tkwiło przeświadczenie o tym, że dzisiejszy dzień mimo wszystko nie będzie należał do tych przyjemnych. W końcu byłam ja, troche jakiejś części Larrego, któremu dalej pewnie odrobinę ciążyły moje słowa versus reszta Bożego świata.
W tym wszystkim po mojej stronie stała jeszcze jedna rzecz. Pieniądze. Wczorajszego dnia po pozeganiu z johnosem wcale nie udałem się do domu, a pozwollem sobie wpaść do pobliskiego monopolowego by na kupić wyższemu wór słodyczy, fajek i jedną butlę jagodowej Finlandii. Myślę że po tym podarku brunet na dobre zapomni o wszelkich naszych sprzeczkach, gdyż właśnie uzupełniłem jego kilku miesięczne zapasy słodyczy. Nie łudziłem się że fajki czy alkohol wystarcza na dłużej niż tydzień, mimo że tyvh pierwszych było chyba nawet więcej niż słodkości.
Aktualnie podążałem dosyć ociężałym chodem w stronę szkoły, taszcząc na plecach ciężki plecak. Nie było w nim nawet jednej książki, a cały ciężar spowodowany był prezentem Johnsona. Byłem czasami zdecydowanie za dobry, bynajmniej nie dla moich pleców.
Było wietrznie, z na niebie zbierały się szare chmuey przysłaniające jasne niebo, dlatego miałem na sobie dosyć grubą fioletową bluzę i zwykle spodnie bez żadnych dziur. Za to mój strój dopełniały kolorowe niepasujące do siebie skarpety i kilka srebrnych łańcuszków. Gdy wychodziłem z domu matka nie śmiała skomentować mojego mniej niż zazwyczaj niechlujnego, ale dalej jak dla niej dziwnego ubioru i jedynie posłala mi kroki uśmiech, ignorując dźwięk obijania się szklanej butelki o losowe przedmioty w moim plecaku.
Byłem już powoli pod ceglanymi murami szkoły, zastanawiając się właściwie za jakie grzechy muszę egzystować w takim systemie życia. Nie sądzę żebym był aż tak okropny, by na to wszytko zasługiwać.
Chora szkoła, chore zasady, chorzy przyjaciele i chore emocje. Czy na tym świecie było jeszcze coś zdrowego i nie zepsutego?
Gdy przekroczyłem już próg szkoły, nawer nie kwapiac się przywitać się z urokliwym starszym woźnym od razu udałem się pod szafkę Larrego by wrzucić do niej zawartość mojego plecaka, spakowaną w szeleszczącą matową siatkę. Nie bym aż tak chętny na wizyty u matki travisa, żeby wyciągać wódę na środku korytarza.
Po wsadzeniu prezentu zamknąłem szafkę bruneta, nie siląc się by zamknąć ja na klucz, zresztą nawet takiego nie miałem i podejrzewałem, że larry również nie jest w jego posiadaniu.
Było jeszcze sporo czasu do pierwszej lekcji, więc przełknąłem ślinę nie wiedząc gdzie się udać. Palarnia odpada, istniało duże prawdopodobieństwo, że znajdę tam Travisa z którym aktualnie nie chciałem mieć do czynienia. Dalej bolała mnie skóra na rękach, a na moim policzku widniały małe strupki w kształcie podłużnych zadrapań.
Nie wiedząc co właściwie powinienem że sobą zeobić udałem się do szkolnego kibla, by tam wypalić z dwie fajki przy moim ukochanym wiecznie otwartym oknie.
Oparłem się o parapet, ciesząc się uzwka, gdy usłyszał tak bardzo nielubiany przeze mnie dźwięk otwieranych drzwi. Obróciłem się niechętnie w stronę wejścia do łazienki, przejeżdżając papierosem po białych płytkach na których została czarna smuga z popiołu.
Zdziwiony uchyliłem szeczej powieki, gdy spostrzegłem długowłosa dziewczynę z zielonymi, dużymi oczami i czarnym, odrobine za ciasno zapiętym chokerem na szyi.
-To męski.- rzuciłem od niechcenia, orientując się że dziewczyna zdążyła podejść niebezpiecznie blisko mnie.
-Travis powiedział mi, że chcesz się ze mną widzieć.- odparła brązowowłosa, wyginając swoje duże usta obklejone błyszczykiem w teoretycznie subtelnym uśmiechu.
Cholerny blondyn, chociaż ta zemsta wcale nie była jakoś wybitnie najgorsza. Ash chodzi ze mną do klasy, a jej starzy są równie obrzydliwe bogaci co moi. Parę razy zdarzyło mi sie z nią rozmawiać przy okazji przepisywania od niej pracy domowej albo podpieprzania notatek. Nie wadziła mi przez większość czasu, a można by powiedzieć, że nawet ją lubiłem.
Miała jednak w sobie jedną cechę charakteru która zawsze trzymała mnie od niej trochę na dystans. Była zauroczona praktycznie we wszystkich najbogatszych chłopakach ze szkoły, a na moje aktualne nieszczęście się do takowych klasyfikowałem. Nie żebym ja nie zwracał uwagę na hajs, ale ona to był już teoche inny level.
Położyła rękę na mojej, nachylając się lekko do przodu. Była odrobinę wyższa niż ja, przez co teraz miałem całkiem niezły widok na jej biust. Nie było jej zimno?
-Travis jest idiotą, pewnie coś mu się pomyliło.- westchnąłem zrezygnowany. -Nic od ciebie nie chcę.-
-Nie musisz się peszyć, też mi się podobasz.- odparła nagle rozradowana, sprawiając że unioslem wzrok z jej piersi na twarz.
Odprałem dobitne i inteligentne „Co" rozbrzmiewające w mojej głowie i uszach.
-Travis powiedział mi, że mnie lubisz, ale wstydzisz się mi to wyznać.- wytłumaczyła zadowolona z siebie, prawie że skacząc w miejscu.
CZYTASZ
Cigarettes || Sally x Larry
LosoweMiasto Edmond w wietrznym stanie Oklahoma od zawsze rządziło się swoimi prawami i kuriozalnymi zasadami. Większość uczniów uczęszczających do placówki nazwanej "Oklahoma Christian High School", szerzej znaną pod potoczną nazwą "Katol" miało wiele ok...