in a bubble

238 22 0
                                    

Przez wszystkie lekcje i przerwy udało mi się zgrabnie uniknąć Larrego mimo, że bardzo kusiło mnie, by podejść do niego i zacząć udawać jakby nic się nie wydarzyło. Jednak tego nie zrobiłem i może tak lepiej.

Wychodząc ze szkoły poczułem jak telefon w mojej prawej kieszeni lekko wibruje, od razu go wyciągnąłem, by na wyświetlaczu zobaczyć wiadomość od chłopaka z którym rozmawiałem rano.

Od: Todd;
Gdzie jesteś Fisher?

Po przeczytaniu lekko nachyliłem nosa zza telefonu, by lekko się rozejrzeć czy czasem rudy chłopak nie kręci się gdzieś koło mnie.

Do: Todd;
Drugie drzwi głównego wejścia

Odpisałem krótko, zwięźle i na temat. Szybkim ruchem dłoni włożyłem telefon do kieszeni w której uprzednio się znajdował i dzielnie czekałem, aż rudzielec się zjawi.

Rozglądałem się w każdą stronę za chłopakiem, co jakiś czas wiercąc stopami, aż w końcu poczułem jak ktoś dotyka lekko mojego barku od tyłu, przez co lekko zacząłem się obracać.

-Gdzie idziemy najpierw?- był to Morrison na całe szczęście.

-Najpierw mój dom, później skatepark.- odpowiedziałem lekko.

Po wypowiedzianym zdaniu od razu się odwróciłem i zacząłem iść w stronę mojego domostwa. Od dawna wiedziałem, że Todd nienawidzi kręcić się w moim domu, więc wszelkie siedzenie u nie w domu nie wchodziło w grę. Kiedy się go zapytałem czemu tak bardzo unika wejścia do mego domu, ten odpowiedział że „czuje się nieswojo" w takich regionach. Z jednej strony rozumiałem go, a z drugiej niezbyt umiałem pojąć czemu ten dureń nie chce nic zmienić w swoim życiu. Przecież mógłby przy takich znajomościach mieć wszystko, a tylko gnije na swojej melinie. Głupiec.

Przez całą drogę dużo rozmyślałem przez co praktycznie nie odezwałem się ani razu do Morrisona, a nim się obejrzeliśmy byliśmy już przed mym domem.

-Ja poczekam... tutaj.- powiedział nieśmiało.

-Jasne.- odpowiedziałem szybko i wszedłem do środka domostwa.

Gdy tylko wszedłem od razu poczułem zapach kawy, którą piła moja matka w kuchni razem z ojcem, szybko się z nimi przywitałem i pobiegłem na górę po schodach, by się przebrać w jakieś normalne ubrania. Już sobie przypominam czemu tak bardzo nie chciałem nosić mundurku - przebieranie i ubieranie się ciągłe jest uporczywe.

Gdy tylko się przebrałem, szybkim krokiem podszedłem do lustra, by jakoś zgrabnie związać swoje przydługawe włosy. Po tym chwyciłem deskę i ruszyłem na dół, gdzie czekał nadal na mnie piegaty chłopak.

-Myślisz, że któryś z chłopaków będzie tam?- spytał ewidentnie podekscytowany.

-Mam nadzieję, że nie.- odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Może i Phelps mi tak mocno nie przeszkadzał w towarzystwie, ale myśl o tym, że może tam być Johnson mnie dobijała. Nie widziało mi się narazie z nim gadać.

-Znowu?- zaczął chłopak lekko wzdychając. -Jak macie się tak kłócić to nie lepiej już się pożegnać ze sobą i pójść w swoje strony?- spytał prosto z mostu.

Chłopak miał w sumie trochę racji i musiałem mu to przyznać - nie na głos rzecz jasna. Był to absurdalny bezsens. Ale taki już był nasz urok - kłótnia za kłótnią, a na koniec wielka braterska miłość.

-Daj spokój, wiesz jacy jesteśmy.- powiedziałem poprawiając przy tym deskę w ręku.

-Jasne, wiem, ale nie męczy ciebie to już?- zaczął gestykulować rękoma na wszystkie strony. -Zrozum, że każdy jest tym zmęczony, nie chce nam się już pilnować was co sekundę, bo zwyczajnie ja i Travis nie mamy na to siły. Powinieneś dorosnąć i zrozumieć, że tutaj nie chodzi tylko o ciebie.- powiedział wzdychając.

-Naprawdę masz to na myśli?- spytałem zwalniając trochę kroku.

-Tak, nie jesteś jebanym gwiazdorem. Wyjdź z tej swojej bańki mydlanej. Sal, kocham cię jak brata, ale nie możesz odpierdalać, po czym nagle zachowywać się jakby nigdy nic. To chujowe.- dopowiedział chłopak wyjmując przy tym paczkę papierosów z tylnich kieszeni.

-Wiem.- cicho odrzekłem i znów przyspieszyłem kroku.

Miał cholerną rację. Nienawidziłem, kiedy się myliłem. Miałem ochotę mu wygarnąć w twarz, ale przecież i tak on nic nie znaczy, mógłby stracić wszystko tylko na moje kiwnięcia palca. Kretyn.

Morrison mieszkał w tym samym budynku, co Larry. Jedna wielka melina, małe trzy pokoje, a w nich on, jego siostra i jego matka. Kobieta średniego wzrostu, co wiecznie była na haju i rzadko kiedy odwiedzała dom, bo albo się szlajała albo była w pracy do późna. Ledwo wiążą koniec z końcem, ale jakoś widocznie im się układa, zwłaszcza że przez ostatni czas Todd nie zapożyczył ani razu ode mnie pieniędzy, a często mu się to zdarzało. Niby chłopak, który ma najlepsze oceny w całej szkole i dostał stypendium powinien być mądry, ale ten jest totalnym głupcem. Przecież on zawsze będzie gorszy i chyba o tym zapomniał.

-Todd.- powiedziałem przez zaciśnięte usta, kiedy dochodziliśmy już do parku.

-Słucham?-

-Nie wpierdalaj się tam gdzie cie nie trzeba. Nie zapominaj, że my to co innego.- przypomniałem mu tylko. -Nie jestem taki jak ty i napewno nie potrzebuje opinii od kogoś takiego.- odpowiedziałem najszybciej jak mogłem.

I w tamtym momencie tylko patrzyłem na chłopaka jak przebiera nogami i próbuje coś wydusić z siebie, lecz nic poza cichymi oddechami nie wychodzi z jego ust.

-Tak, przepraszam.- wydusił z siebie, na co mój kącik ust lekko się podniósł.

Nic jednak na to nie odpowiedziałem, bo bardzo dobrze zdawałem sobie z tego sprawę, że moje mielczanie jest bardzo wymowne.

Gdzieś kątem oka mogłem zobaczyć jak chłopak w końcu odpala swojego papierosa drżącymi dłońmi. Winstony czerwone i ich paskudny zapach. Zazwyczaj to ja częstowałem go czymś swoim, ale tym razem nawet nie pokusił się, by spytać.

-Nie myśle tak. Żartowałem tylko.- powiedział lekko łamiącym się głosem.

Ja jednak nie odpowiedziałem tylko podbiegłem do malutkiej rampy koło której usiadłem i czekałem aż ten podejdzie do mnie.

-Nie miałem tego na myśli.- powiedział jeszcze raz.

-Tak myślałem.- odpowiedziałem zaciskając usta w wąską linię.

W oczach chłopaka można było zauważyć jak zbierają się łzy. Czasem się zastanawiam nad tym czemu ludzi tak bardzo boli prawda. Morrison powinien być mi wdzięczny, że to właśnie ja - a nie ktoś inny - sprowadził go na ziemię z tej „bańki mydlanej" jak to on sam ujął.

-Przestań Todd, wkurwia mnie to.- powiedziałem, gdy tylko zauważyłem jak chłopak natarczywie przeciera oczy, co oznaczało, że jednak kilka łez musiało spłynąć. -Nie użalaj się nad sobą...- westchnąłem kładąc się na ziemii i trzymając głowę na desce, by nic mi nie wyszło do włosów.

-Nie ważne.- powiedział jeszcze raz przecierając oczy i gasząc papierosa o studzienkę, która znajdowała się niedaleko jego zasięgu. -Co robimy?- spytał podchodząc lekko w moją stronę.

-To co zawsze?- odpowiedziałem, ale bardziej zapytałem się go niż stwierdziłem.

-Jasne.- odpowiedział z lekkim uśmiechem na twarzy i pobiegł na górę rampy, by przechwycić deskę na której jeszcze niedawno leżałem i ten z niej zjechał.

Teraz zaczynała się zabawa i gonitwa o deskę. Jedyna rzecz która sprawiała, że nie ważne jak mocno ktoś z nas był ze sobą pokłócony to przy tej grze każdy się godził. Nie wiem do końca jak to na to mogło wpływać, że każdy kończył pogodzony ze sobą, ale mi to nie zdawało się przeszkadzać.

Wstałem z ziemii i szybko zacząłem biec, by dogonić chłopaka, który jechał na mojej desce, by go z niej zepchnąć i na nią wstąpić.

I udało by mi się to gdyby nie pewien blondyn, który podłożył mi nogę, kiedy już prawie miałem Todda w rękach.

Cigarettes || Sally x LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz