Lekki wiatr czochrał moje dopiero co ułożone włosy po drodze do domu ze szkoły. Nie zdawało mi się jakoś to szczególnie przeszkadzać. Mogłem chociaż odrobinę nacieszyć się pogodą, w końcu słońca było już coraz mniej.
Gdy już znalazłem się na ulicy na której mieszkałem, zwolniłem kroku jeszcze bardziej, by móc w spokoju podziwiać krajobraz który już tak dobrze pamiętałem. Rządki praktycznie jednakowo wyglądających domków z charakterystycznej równo ułożonej czerwonej cegły ładnie się reprezentowały tworząc unikalny, bogaty, ale za to dalej przyjemny klimat. Przesadnie ozdobione ogrody, drewniane i marmurowe elementy dekoracyjne werand czy tarasów i zdecydowanie odrobinę przesadzone, ale dalej estetyczne dachy również ładnie wpasowywały się w całość.
Cholernie drogie samochody stały przed drzwiami garażowymi praktycznie każdego domu, jakby ich właściciele ustalali za ich pomocą hierarchię w sąsiedztwie. Lubiłem tutaj mieszkać, ale momentami nawet mi chciało się śmiać na widok tych wszystkich osób z wysoko podniesionymi głowami i pogardliwymi spojrzeniami.
W końcu przekroczyłem próg domu i jedyne co mogłem usłyszeć to głośne rozmowy mojej mamy z tatą.
Gdy wszedłem w głąb domu od razu powitał mnie mój ojciec. Starszy wysoki mężczyzna, lekki zarost długo niegolony można było praktycznie ujrzeć gołym okiem, trochę zmęczone oczy i lekkie wory pod nimi - to mój ojciec.
Zaraz za nim przyszła do mnie na powitanie moja matka - niska kobietka, która posiada piękne blond włosy. No może i nie piękne, bo są całe postrzępione. Na całej twarzy u niej można dostrzec już z daleka dużo zmarszczek, ale absolutnie to jej nie ujmuje.
Gdy się już przywitałem poszedłem z powrotem do swojego pokoju, który znajdował się schodami w górę.
Szczerze nie miałem za bardzo rozwiniętych relacji z rodzicami, zwyczajnie egzystowali w moim życiu i zbytnio mi nie wadzili, za co w gruncie rzeczy byłem im wdzięczny. Zapewniali mi całkiem dostatnie życie i kiedy czegoś łaknąłem to to dostawałem. To mi w zupełności wystarczało, a i oni wydawali się być z tym w porządku.
Od dziecka nie zapewniali mi zbyt dużo swojej uwagi, ale nie było to dla mnie żadnym problemem. Cała ta sytuacja wykształciła we mnie jednak całkiem ciekawą umiejętność. Mimo że moich starszych samych w sobie zbytnio w moim życiu nie było, to za to otaczali mnie mnóstwem innych osób, od których w końcu nauczyłem się wymuszać atencję i traktować mnie jak ich własne dziecko. Prędzej czy później każdy mój korepetytor, nauczyciel opiekun czy ochroniarz skakał wokoło mnie jak zaczarowany.
Każdy mój problem czy zachwiana myśl zostawała rozdmuchiwana w zapomnienie na jedną moją prośbę w stronę matki podczas wspólnego śniadania, które było jedyną porą w ciągu dnia w której rzeczywiście wyrażała jakieś matczyne popędy. Poranki w tym wielkim domu zawsze były specyficzne, ale je lubiłem.
Po moich dłuższych czy też krótszych przemyśleniach od razu rzuciłem się na łóżko myśląc co dalej począć.
Niemal od razu dołączył do mnie mój koci towarzysz, na którego wylewałem reszki mojej miłości do innych żywych istot - Gizmo. Rudzielec położył się na mojej ręce, wtulając się w nią i chłonąc moje ciepło. Wsłuchałem się w mruczenie zwierzak czując jak nerwy z dzisiejszego dnia w szkole powoli mnie opuszczają. Koci terapeuta.
Nauka niby i wchodziła w grę, lecz kiedy o tym myślałem od razu skręcało mnie w pół.
Chcąc czy też nie chcąc, szybko wstałem z łóżka siadając na krzesło, gdzie na oparciu leżał mój mundurek szkolny, który realnego światła słonecznego nie widział już od bardzo dawna. Byłem w nim zaledwie tylko kilka razy. Mimo to, że na krześle wiele razy się opierałem ten cały czas wyglądał jak nowo wyprasowany.
Z naszej czwórki żaden nie chodzi tak często w mundurku jak Todd. Nie mam bladego pojęcia po co on to robi - rozumiem, bo w końcu niby taki wymóg, ale tak naprawdę kto na to zwraca uwagę?
Spojrzałem z niechęcią na książki walające się na biurku i westchnąłem cierpiąco wiedząc, że i tak nie będę w stanie się niczego nauczyć. Miałem za dobry humor na marnowanie czasu w ten sposób, a moi znajomi chyba zdawali się to wyczuć, gdyż już po chwili usłyszałem charakterystyczny dźwięk czegoś uderzającego o na całe szczęście kuloodporne okno.
Wyszedłem na zewnątrz przez drzwi balkonowe, patrząc z góry na chłopaka o śniadej karnacji odzianego w teraz różową, przydługawą bluzę i czarne wyszarpane spodenki. Travis miał na nogach całkiem długie czarne skarpety z adidasa i zwykłe wysokie conversy do których dobrał neonowe fioletowe sznurówki. Na szyi niewysokiego chłopaka znajdowało się również całkiem sporo męskiej, ciężkiej biżuterii, a jego chude palce ozdabiały srebrne pierścionki.
Wyglądał o wiele bardziej na siebie, niż wtedy jak był odziany w szkole. Ale w końcu nie ma się co dziwić, w końcu jego matka była dyrektorką, a kolory wydawały się czymś co od zawsze niezmiennie ją wkurwiało. Wiedziałem, że ta kobieta niezbyt przepada za moim farbowanym kolorem włosów, ale prawda była taka, że miała gówno do powiedzenia, bo nie chciała niszczyć sobie relacji z moimi dzianymi rodzicami.
Phelps miał do mnie najbliższej z racji na fakt, że mieszkaliśmy na tej samej wystawnej ulicy. Byliśmy sąsiadami i widywaliśmy się za sprawą naszych rodzin za dzieciaka, ale kontakt złapaliśmy dopiero w liceum.
-Któregoś pięknego dnia rozpierdolisz to okno.- warknąłem w stronę blondyna, który z obojętną miną w odpowiedzi na moją skargę jedynie wzruszył od niechcenia ramionami i gestem dłoni każąc mi zejść na dół.
Wróciłem do środka pokoju pokazując Travis'owi środkowy palec. Przejrzałem się szybko w lustrze i poprawiając swoją wyblakłą granatową bluzę bez kaptura, chwyciłem w swoje dłonie deskorolkę leżącą samotnie pośród sterty ubrań przy jednych z otwartych drzwiczek białej, masywnej szafy.
Wróciłem na balkon i zgrabnie zszedłem po elewacji budynku, uprzednio rzucając do Travis'a moją kochaną czarną deskę z motywem zębów psa i miliardem głupich napisów wykonanych przez nas markerem. Tym razem chyba nawet nie zrobiłem sobie żadnego siniaka.
Kiedy już stałem obok swojego drogiego przyjaciela ten wepchnął w moje dłonie pudełeczko z nuggetsami, rozpoczynając wolny chód w stronę naszego skatepark'u. Niewiele myśląc dorównałem mu kroku, rozglądając się na boki. Na dworze za sprawą nadchodzącego wieczoru zrobiło się trochę chłodniej niż wcześniej, ale i tak było ciepło, a na dworze już praktycznie nie można było spotkać żadnych przedstawicieli ludzi w kryzysie wieku średniego.
-Przestań dawać mi randomowo żarcie.- burknąłem, jednak otworzyłem pudełko i ugryzłem kawałek kurczaka. -To dziwne.-
-Nie dziwne, tylko miłe.- stwierdził wyższy z urokliwym, charakterystycznym dla niego uśmiechem na ustach. -Słyszałeś o czymś takim jak pogotowie głodowe?-
-Nie.- odparłem szczerze, głupio się uśmiechając -Mam za dużo pieniędzy, by głowić się nad takimi rzeczami.-
Blondyn jedynie cierpiąco się uśmiechnął, kręcąc głową w akcie dezaprobaty. Przyśpieszył kroku, rzucając swoją deskę na ziemię i delikatnie na nią wskakując. Poczekał aż go dogonię, ale niezbyt się tym interesowałem zajęty pochłanianiem jedzenia.
-Tak, masz tyle pieniędzy- blondyn zrobił pauzę, podnosząc dłoń w górę by pomachać już widocznym z daleka Larremu i Toddowi -Że ci w domu żarcia nie dali tylko wpieprzasz wczorajsze nuggetsy z Maka, które przywlókł do mnie Philip.-
Philip to chłopak Travisa, co prawda teoretycznie nikt nikogo o chodzenie nie prosił, ale wszyscy dokładnie wiedzieli, że coś jest na rzeczy. To właśnie on któregoś pięknego dnia pofarbował moje włosy niebieską tanią farbą, która mu została i od tamtego momentu zakochałem się w tym kolorze. Tak właściwie to Philip nie chodził z nami do szkoły, bo skończył ją już cztery lata temu. Był zdecydowanie starszy i bardziej samodzielny niż blondyn, więc w miarę cieszyłem się z ich relacji i faktu, że miał go kto pilnować gdy mnie przy nim nie było.
CZYTASZ
Cigarettes || Sally x Larry
RandomMiasto Edmond w wietrznym stanie Oklahoma od zawsze rządziło się swoimi prawami i kuriozalnymi zasadami. Większość uczniów uczęszczających do placówki nazwanej "Oklahoma Christian High School", szerzej znaną pod potoczną nazwą "Katol" miało wiele ok...