small talk

160 20 0
                                    

Kiedy byłem już pod drzwami domu słyszałem donośne rozmowy ze środka. Niewiele myśląc od razu wkroczyłem.

Nie zastałem tam nikogo innego jak samej mojej rodzicielki śmiejącej się w niebogłosy i ojca który powstrzymuje łzy śmiechu. Nie wiem jak to możliwe że ci ludzie potrafią ze sobą jeszcze tak na codzie gadać od kilkunastu lat i dalej w takich sytuacjach jak ta się śmiać razem i żartować. Długie relacje są prxerzajace, ale przy okazji jest to miła perspektywa dla mnie.

-Dzień dobry.- powiedziałem z lekkim uśmiechem przedzierając się przez salon między matką, a ojcem i ruszyłem ku gorze do swego pokoju.

Kiedy wszedłem do pokoju od razu przywitał się ze mną mój najlepszy przyjaciel - Gizmo, ten mały sierściuch zawsze wywołuje u mnie uśmiech na twarzy.

Podniosłem go na ręce i obaj ruszyliśmy na łóżko, by się wylegiwać. Gdy już to robiliśmy, poczułem jak telefon w mojej kieszeni wibruje i wydaje z siebie dźwięk dzwonka. Był to nikt inny jak Johnson.

-Gdzieś ty?- spytał zdyszany.

-W domu, a co?- odpowiedziałem przytrzymując telefon jedna ręka orzy uchu, a drugą głaskałem Gizmo.

-No to ja się tu wale z chemia, a ty do domu idziesz?- jęknął.

-Możesz przyjść ja ci nie zabraniam.- powiedziałem lekko ziewając, mimo wszystko ten dzień był dosyć męczący.

-Jestem już po lekcjach, a dodatku pod twoim domem.- powiedział i lekko zaśmiał się do słuchawki.

Wstałem z łóżka dalej trzymając telefon przy uchu i zacząłem wyglądać przez okno w poszukiwaniu Larrego. Był tam i machał mi.

-Dobra, wchodzę.- powiedział po czym usłyszałem jak sygnał się rozprasza i kończy połączenie.

Johnson znów wchodził po rynnie, zamiast nornalnie drzwiami. Co ja z nim mam...

Czekając na niego i kręcąc się tak po pokoju ten w końcu wlazł, lekko stukając butami o podłogę.

-Cześć.- powiedział jak gdyby nigdy nic i zaczął ściągać buty.

-Cześć.- odpowiedziałem i znów położyłem się na łóżku gdzie leżał Gizmo.

-Przyszedłem do ciebie, a ty się obsciskujesz z kotem... masakra.- powiedział i usiadł na łóżku obok mnie, jednak ja nie raczyłem się ruszyć, ponieważ dalej glaskalem swego kota.

-Co chcesz żebym zrobił?- zapytałem od niechcenia i podniosłem się do siadu.

-Pogadał ze mną? Tak rzadko tu przebywam, a ty mnie zlewasz...- odpowiedział teatralnie i zaczął wymachiwać rękami.

-No to...- nie wiedziałem co dalej powiedzieć gdyż wybuchlem niewyobrażalnym śmiechem na cały głos.

Kiedy chciałem już coś powiedzieć do bruneta usłyszałem jak ktoś puka w moje drzwi od pokoju. Od razu wskazałem palcem Larremu szafę na co ten cicho westchnął i do niej wszedł.

-Tak?- zapytałem głośniej, by osoba przed drzwiami usłyszała.

W tym momencie weszła moja matka ze złożonymi rękami i usiadła na krześle na którym znajdował się mój mundurek.

-Boże dziecko, taki syf tu masz... Sprzątasz ty kiedyś?- powiedziała dramatyzując jak zwykle.

-Mówisz o tym jednym mundurku, który leży na krześle czy o mnie?- spytałem zirytowany.

-Nie gadaj głupot... Chciałam się spytać czemu masz tak dużo nieobecności, na dzienniku jest ich całkiem sporo.- powiedziała ze spokojem w głosie, lecz pod tym spokojnym głosikiem krył się istny demon. Już w tym momencie wiedziałem ze mam przewalone.

-Nie wiem, może źle mi wstawili obecność, powiem wychowawcy o tym.- odpowiedziałem na jednym tchu.

-Mam nadzieje...- zakończyła kobita wstając z krzesła i zabierając mój mundurek, kierując się w stronę szafy.

Od razu wstałem z łóżka i wybiegłem do niej wyrywając go jej.

-Muszę go wyprasowac.- powiedziałem pierwsze co mi przylazło do głowy.

-Następnym razem możesz normalnie go wziąć i powiedzieć.- powiedziała i wyszła z pokoju.

Kiedy drzwi się zamknęły z lekkim trzaskiem podbiegłem do szafy, by ją otworzyć.

-Nogi mnie bolą.- powiedział chłopak prostując się na kilku belkach drewna od szafy, następnie wstając.

Nic na to już nie odpowiedziałem tylko pozwoliłem mu wstać.

-Widziałem się wczoraj z Toddem.- zaczął Larry lecz nie dano mu skończyć gdyż znów zadzwonił mój telefon dzisiejszego południa.

Larry zatrzymał się na chwile ze słowami i poszedł na łóżko usiąść, a ja podszedłem po telefon i go odebrałem.

-Słucham?- zacząłem, bo nie wiedziałem kto dzwoni, ani w jakiej sprawie, bo numer ani nie był zapisany, ani nic mi nie mówił.

-Cześć Sal, chciałam cie przeprosić, ale w szkole nie dajesz do siebie dojść ani nic.- była to Ash. Jebana Campbell.

Niewiele myśląc od razu się rozłączyłem. Na twarzy ewidentnie poczułem jak uśmiech zamienia się w swego rodzaju smutną czy tez obrzydzoną minę. Znów wiele myśli na sekundę i odwieczne pytanie: czy ja tylko wymyślam?

Niby nic się takiego nie stało, przeprosiła, ale gdzieś dalej w duchu mam obrzydzenie do niej jak i do samego siebie za to co się wydarzyło i kolejna myśl: czy na to zasłużyłem?

-Sal!- wykrzyczał brunet.

-Co?- spytałem rozkojarzony.

-Co się stało?- spytał z pewną troską w głosie.

-Nic takiego.- odpowiedziałem i wlazłem na łóżko.

Położyłem się i przeciągnąłem Larrego by ten tez się położył. Standardowo wtuliłem się w niego. Po krótkim momencie dopiero zauważyłem jak łzy mi spływają po policzkach, a ja sam zaczynam gorzko łkać.

Larry bardziej przysunął się do mnie i swoją ręką zaczął rozmywać łzy na mojej twarzy i odgarniać zlepione włosy od słonych łez.

Trwaliśmy tak kilka minut, kiedy w końcu się uspokoiłem.

-Opowiesz mi co się stało?- spytał spokojnie podnosząc się znów ze mną do siadu.

-Dzwoniła Ashley Campbell.- odpowiedziałem.

-Co chciała?- spytał już trochę niższym tonem.

-Przeprosiła mnie, a ja się rozłączyłem.- odpowiedziałem zgodnie z prawda.

-Szmata.- zwięzłe, krótko i na temat, mimo ze trochę rozśmieszyła mnie jego reakcja to dalej z tylu głowy gdzieś to wszytsko mam.

-Chodź tu.- powiedział i wyciągnął do mnie ręce w ramach uścisku na co od razu przyległem do jego klatki piersiowej.

Zapach nikotyny i perfumów, którymi przesiąkł był jednym z lepszych.

-Wiem, że to nic nie daje co ja mówię, ale olej ją, wyrzuć ze świadomości, Ash nie istnieje, zamiast niej może być ktoś inny z lepszymi wspomnieniami... Na przykład...- Larry tak bardzo skupił się na pocieszeniu mnie, że sam się plątał.

-Może tam być Larry Johnson.- powiedziałem cicho, uśmiechając się do jego klatki piersiowej, co prwnie sam poczuł.

-Dokładnie tak.-

Cigarettes || Sally x LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz