playground

178 22 0
                                    

Dziewczynka chwyciła mnie mocno za rękę i delikatnie aczkolwiek z widocznym pośpiechem zaczęła ciągnąć mnie w stronę schodów. Uśmiechnąłem się pod nosem i dałem się jej poprowadzić, zauważając jak jej twarz z sekundy na sekundę robi się coraz bardziej roześmiana i zadowolona.

Życie w pobliżu rodziny Morrisonów nie było łatwe, a co dopiero życie razem z nią. Ogromnie współczułem tej małej i szczerze bałem się, że prędzej czy później i ją dotknie to co resztę jej najbliższych. Nie byli złymi osobami, ale nałogi, długi i desperacja robiła z nich istne ludzkie śmietniska. Alissa już teraz zdawała się nasiąkać ich zwyczajami i manierą, mimo ze miała tylko siedem lat.

Opuściliśmy budynek, a dziewczynka pierwsze co zrobiła to odwróciła się w moją stronę ukazując mi rząd białych zębów za sprawą szerokiego uśmiechu.

-Gdzie idziemy? - dopytała energicznie, spoglądając z ekscytacją na boki i wyczekując mojej odpowiedzi.

-A gdzie byś chciała?- spytałem, gdyż sam nie wiedziałem gdzie do końca iść i liczyłem w głębi duchu, że ona mnie gdzieś zaprowadzi niż ja ją.

-Plac zabaw, ten żółty taki obok przedszkola.- powiedziała i energicznie mnie pociągnęła za rękę w stronę małej uliczki między blokowiskami.

Poleciałem za nią dalej trzymając małą rączkę dziewczynki w swojej dłoni. Przechodziliśmy przez całe blokowisko - jeden blok brzydszy od drugiego, a pod klatkami wiele niemiłych twarzy. Mimo swojej brzydoty i brzydkich mieszkańców to samo blokowisko i ta dzielnica miały jakiś dziwny urok, który nawet mi się podobał. Lecz klimat dalej był do bani.

Po kilku minutach kręcenia się wokół wszystkich bloków w końcu dotarliśmy do placu zabaw, który - sam do końca nie wiedziałem - czy należy do przedszkola czy po prostu jest postawiony tak blisko niego. Chociaż mi to nie robiło różnicy, ważne ze mała miała się dobrze pobawić.

Na placu zabaw można było ujrzeć kilka innych dzieciaków ubrane w kolorowe sweterki i za duże jeansy, którymi szurali po ziemi, lecz żadnemu dziecku to nie przeszkadzało najwidoczniej.

-Mogę iść się pobawić z moją koleżanką?- spytała Alissa pociągając moją rękę w dół, przez co odruchowo się nachyliłem do niej, uderzając ją przypadkiem włosami.

-Jeju, przepraszam.- powiedziałem odsłaniając jej twarz z moich włosów, a ta posłała mi szeroki uśmiech na znak, że nic nie szkodzi.

-Jasne, ale przychodź do mnie co jakiś czas się pokazać, dobrze?- spytałem, a ta pomachała główką energicznie.

Tymczasem, kiedy Alissa biegła ewidentnie w stronę piaskownicy w której siedziała jeszcze mniejsza dziewczynka w różowym sweterku, postanowiłem usiąść na ławce, która była skierowana na cały plac, by dobrze widzieć Alisse.

Niewiele myśląc wybrałem numer po Larrego z główną myślą, by potowarzyszył mi w opiece nad siostrą Todda.

Wybrałem numer i dzielnie czekałem. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci i czwarty, kiedy już miałem się rozłączać usłyszałem ciężki oddech Larrego.

-Co jest stary?- spytałem niezbyt rozumiejąc.

-Biegnę do sklepu, a co chciałeś?- powiedział zdyszany.

-Jak wyjdziesz już ze sklepu to przyjdź na ten plac zabaw, co jest między tymi blokowiskami, gdzie mieszkacie.- powiedziałem i się rozłączyłem.

Zawsze w taki sam sposób ze wszystkimi gadałem przez telefon - nie prośba ani propozycja - tylko nakaz. Ma przyjść i koniec. Szczerze to nawet nie potrzebowałem odpowiedzi, gdyż sam ją dobrze już znałem.

Cigarettes || Sally x LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz