Siedzieliśmy już tak w moim pokoju kilka godzin, przez co nawet nie zauważyliśmy jak za oknami się już ściemnia i nastaje powolutku noc.
-Chyba powinienem się już zbierać.- rzekł wyższy przeczesując moje włosy.
-Nie musisz.- odparłem przylegając jeszcze bardziej do leżącego chłopaka.
-Stary mnie zabije, dobrze wiesz że i tak będę miał już przewalone.- powiedział lekko mnie spychając z siebie.
-Jak uważasz.- powiedziałem po czym wstałem z łóżka i zacząłem kierować się w stronę szafy, by wyjąc z niej jakąś jeans'ową kurtkę, bo mimo wszystko wieczorami było już zimno.
Kiedy szukałem idealnej kurtki Larry już dawno wstał i kierował się w stronę okna.
-Możesz wyjść drzwiami kretynko...- rzuciłem.
-Zostaw mnie w spokoju wariatko, chcesz mnie rzucić na pożarcie przez swojego ojca?- powiedział po czym otworzył okno i z niego wręcz wyskoczył.
Szybko ubrałem kurtkę i wybiegłem z pokoju po schodach w dół, by wreszcie wyjść normalnie przez drzwi wyjściowe.
-Moich starych nawet nie było w tej części domu.- powiedziałem dając solidnego kuksańca w bok wyższemu chłopakowi.
-Nigdy nie wiesz kiedy stary nagle stwierdzi, by siedzieć w kuchni czy tam salonie.- odparł chwytając mnie za dłoń i ciągnąć w stronę uliczki obok.
-No właśnie, miałem ci powiedzieć co z Toddem.- zaczął wyższy przerywając naszą ciszę. -Todd chyba nas potrzebuje, Travis albo mu się znudził, albo znów mu coś zrobił.- powiedział na jednym tchu.
-Travis zawsze coś robi, myśle żeby się w to nie mieszać.- powiedziałem przecierając tearz druga ręka.
-Rozumiem Sal, ale tym razem jest inaczej.- w tym momencie spowolnił kroku gdyż byalismy już pod jego blokiem.
-Przyjdę jutro do niego.- powiedziałem i puściłem rękę Larrego by stanąć przed nim.
Przytuliłem bruneta mocno do siebie, po czym lekko się odsunąłem i wyższy chłopak lekko mnie pocałował.
Po tym krótkim pożegnaniu zacząłem wracać do domu, przez ledwo co oświetlone uliczki między blokowiskiem.
Po drodze słyszałem donośne rozmowy, które odbijały się echem od bloków i zarazem w mojej głowie. Jednak nie bardzo mi to przeszkadzało. Gwiazdy tej nocy były bardzo widoczne, co też znaczyło o tym, że drogi są mega słabo oświetlone. Mimo wszystko droga do domu upłynęła bardzo miło. Pierwszy raz od dawna, tak się zachwycałem drogą do domu - jeszcze w dodatku samemu.
Kiedy już byłem pod domem, wyciągnąłem z kieszeni jeden, mały kluczyk do drzwi wejściowych. Przekręciłem go cicho w zamku, po czym wszedłem do środka.
-A ty co? Spać nie umiesz, że wychodzisz w nocy dwór?- przede mną stał nikt inny jak mój ojciec. Stał z założonymi rękami na piersi, lekko potupując nogą ze zdenerwowania.
-Przepraszam, już idę spać...- powiedziałem z udawaną skruchą w głosie, by ten nie pomyślał nic innego.
-Ostatni raz mi to było, jakby matka się dowiedziała...- starszy mężczyzna nawet nie dokończył, gdyż udałem się już do swojego pokoju, po schodach.
Nie żebym miał coś do swoich rodziców, w końcu się mną opiekują i dają dach nad głowa. Chociaż czasami działali mi na nerwy - wieczne wypytywanie co robie, gdzie robię i jak robię i po co. Kocham ich z całego serca, lecz niekiedy można dostać do głowy z ich restrykcją.
Kiedy już dotarłem do swojego pokój od razu położyłem się na łóżko. Zegar wybijał już wpół do dwunastej, a ja następnego dnia miałem szkołę i zadanie bojowe - sprawdzić co u Todda.
Kocham tego rudzielca, traktuję go jak prawdziwego brata, lecz czasami brak mi słów na jego poczynania. Ręce same opadają.
Dobrze wiedziałem, że Todd nas potrzebuje, kiedy Larry o tym wspomniał. Ale jednak coś mnie w środku powstrzymuje przed pomocą, możliwe że jest to swego rodzaju obawa, że coś spierniczę. Chyba zostało mi to po Johnson'ie - tak długo się znamy, a ja nie wiem dalej jak mu pomóc - nie ważne jak bardzo bym chciał.
Kocham każdego na swój sposób, ale mimo wszystko kiedy wchodzi temat pomocy drugiej osobie, jestem pierwszym który się wycofuje. Cholernie się boję, że zrobię coś nie tak i wszystko się posypie. Może to też dlatego nigdy nie udało mi się pomóc Larremu...
│█║▌║▌║ ║▌║▌║█│
Następnego dnia wstałem jak zwykle i pierwsze co zrobiłem to zbiegłem z plecakiem na dół, gdyż już prawie wybijała ósma. Spanikowany włożyłem buty byle jak i wybiegłem na dwór trzaskając drzwiami tak mocno, że pewnie każdy w okolicy słyszał. Kilka razy prawie się wywaliłem przez źle założone i niezawiązane buty. Na to zdecydowanie nie było czasu.
Kiedy dobiegłem do szkoły szybko wszedłem przez główne drzwi i lekko po zniszczonych kafelkach szkolnych się ślizgałam między korytarzami.
W końcu dotarłem pod klasę. Otworzyłem lekko drzwi, a tam nie nauczycie chemii, lecz jakaś baba co uczy rosyjskiego.
-Um...- nie wiedziałem, co mam dalej mówić. - Gdzie jest klasa Pani Maple Cohen?- wymusiłem z siebie po chwili, widząc jak conajmniej trzydzieści gapiów patrzy w mą stronę.
-Słonko, klasa Cohen zaczyna dopiero za dwie godziny lekcyjne. - popatrzyła na mnie kobieta w średnim wieku z politowaniem w oczach.
No i gówno. Zamknąłem drzwi, znów z głośnym trzaskiem i usiadłem pod zamkniętymi drzwiami, by w końcu włożyć normalnie i zawiązać te buty. Jak mogłem się tak wygłupić?
Wkrótce po zawiązanymi butów poszedłem jak zwykle do szkolnego kibla, by odreagować jednym, ostatnim papierosem.
Ruszyłem pierwszy raz od kiedy się obudziłem spokojnym krokiem do toalety. Kiedy już się pod nią znalazłem, nacisnąłem na klamkę i otworzyłem drzwi. Był tam nikt inny jak Larry Johnson.
-Co ty tu robisz?- powiedział powoli schodząc z parapetu brzydkiego okna, idąc powolnym krokiem w moją stronę.
-Ciebie też miło widzieć.- powiedziałem przytulając się lekko do chłopaka. Ten szybko odwzajemnił mały uścisk po czym mnie puścił, bym również mógł zapalić. Zbliżyłem się razem z nim do okna i zapaliłem ostatniego papierosa.
-Odpowiesz?- spytał nachalnie Larry.
-Nie denerwuj mnie. Myślałem że mam na ósmą, ale wiesz co? Zaczynam jednak za dwie godziny.- odpowiedziałem zdenerwowany, przybliżając filtr papierosa trzęsącymi się rękami do ust.
-Kretyn.- prychnął Larry wyrzucając papierosa przez okno.
-Dzięki. A co ty tutaj robisz?- spytałem w końcu.
-Byłem na dodatkowych, żeby poprawić sprawdzian z biologii i czekam tutaj na WF.- odpowiedział lekko opierając się o zimną ścianę.
-Papieros przed WF-em? Zdrowo.- zaśmiałem się lekko.
-Każdy sobie inaczej radzi...- powiedział uśmiechając się do mnie.
Oczywiście dzwonek musiał nam przerwać, a sam Larry musiał iść na WF, więc postanowiłem iść z nim.
CZYTASZ
Cigarettes || Sally x Larry
RandomMiasto Edmond w wietrznym stanie Oklahoma od zawsze rządziło się swoimi prawami i kuriozalnymi zasadami. Większość uczniów uczęszczających do placówki nazwanej "Oklahoma Christian High School", szerzej znaną pod potoczną nazwą "Katol" miało wiele ok...