Znowu wyszliśmy na główną drogę i już miałem pytać się Larrego co dalej, gdy centralnie przed nami zatrzymał się żółty Chevrolet Camaro. Uchyliłem delikatnie usta w akcie szoku, spoglądając z niedowierzaniem na auto. Znowu poczułem się jak w jakimś filmie, mimo że już kilka razy widziałem to auto na oczy, w końcu należało on do chłopaka mojego przyjaciela.
Philip wyszedł z auta, spoglądając na nas z obojętną i zagadkową miną. Nie miałem pieprzonego pojęcia co się właściwie działo. Zarejestrowałem tylko tyle, że uśmiecha się w stronę Larrego, chwilę patrzy się na nasze złączone dłonie po czym rzuca w bruneta kluczykami.
-Jak zarysujesz...- zaczął starszy, spoglądając kątem oka na auto, po czym na jego twarz wpłynął krzywy uśmieszek. -To jesteś martwy.-
Larry tylko się uśmiechnął, ale doskonale wiedziałem jak nerwowo przełyka ślinę. Philip nas minął i zaczął iść przed siebie chodnikiem, pozostawiając za sobą jedynie chmury dymu ze swojej e-fajki. Wpatrywałem się raz w jego plecy, raz w auto i raz w Larrego, który spoglądał na kluczyki.
W końcu zwrócił swoją twarz ku mnie, uśmiechając się szeroko i kazał wejść mi do auta. Na drżących nogach obszedłem pojazd i usiadłem na czarnym skórzanym siedzeniu, z niepokojem obserwując jak wyższy siada na miejscu kierowcy i wkłada kluczyk do stacyjki, ówcześnie zapinając pasy, najpewniej bał się o swoje życie, bo jakoś wątpię, że był odpowiedzialnym kierowcą, ba, on nawet nie miał jeszcze prawa jazdy.
-Boże, ty potrafisz w ogóle jeździć?- spytałem z może nutą strachu w głosie, kiedy ten nieporadnie włączył się do ruchu. Sam też zapiąłem pasy, obserwując widok za oknem, który stawał się coraz bardziej rozmazany przez szybkość. Drogi w Edmond raczej zawsze były pełne i dzisiejszej nocy nie było inaczej. Modliłem się by jakoś to przeżyć.
-Chyba.- odparł Larry, jednak zaraz potem uspokajająco się do mnie uśmiechnął i skupił się na drodze. Nie zadawałem żadnych pytań, nie chcąc go rozproszyć. Nie wiedziałem gdzie jedziemy, po co, jakim cudem Travis zmanipulował Philipa żeby pożyczył Larremu Chevroleta i czemu ta właściwie Larry chciał to auto.
Po dziesięciu minutach jazdy w napięciu chłopak zjechał na jakąś mniej uczęszczaną drogę boczną, wjeżdżając w ulicę pełną małych, raczej niezbyt bogatych domków jednorodzinnych, tak właściwie to chyba znajdowaliśmy się na skraju miasta, po gdy Larry znowu zboczył z drogi i wjechał na coś w stylu leśnej drogi, ujrzałem mnóstwo zielonkawych pól skąpanych w ciemnościach. Nawet nie wiedziałem, że można tak łatwo dostać się na takie obrzeża, mimo że też nie mieszkałem w jakimś centrum. I tai raczej byłem przyzwyczajony do widoku bloków, a jedyne zielone obszary z jakimi miałem bliżej do czynienia to był mój ogródek i park przed skatepark'iem, dlatego też wpatrywałem się we wszystko jak zaczarowany, mimo że ledwo co mogłem dostrzec.
Larry w końcu zatrzymał się na środku drogi, nie gasząc jednak auta, światła również zostawił włączone, jednak wysiadł z pojazdu. Byliśmy dosłownie pośrodku niczego, co było dla mnie jakąś nowością. Tylko pola rozpościerające się z każdej strony i niebo. Z daleka było widać zarys wieżowców i bloków mieszkalnych, mieliśmy całkiem ładny widok na oświetlone Edmond skąpane w neonach i latarniach.
Też wysiadłem z auta i dołączyłem do Larrego, który usiadł na masce samochodu. Również jakoś się na nią wdrapałem, jednak nie chcą niczego uszkodzić. Brunet już palił, więc jedynie podał mi paczkę {chuj wie co on jarał trzeba uzupełnić}. Przyjąłem ją i wyciągnąłem używkę, odpalając ją przy pomocy srebrnej zapalniczki jaką również podał mi brunet.
Siedzieliśmy i paliliśmy, wpatrując się naprzemiennie w gwiazdy, w rozświetlone miasto i w siebie nawzajem. Po trzecim szlugu którego wypaliliśmy paczka spadła z maski na ziemie i żądnemu z nas nie chciało się jej już podnieść. Oboje oparliśmy się na szybkie, przez co bez wyginania karków mogliśmy spojrzeć w górę. Oklahoma raczej jest gorąca, długie lata i krótkie zimy, teraz jednak znajdywaliśmy się w dziwnym okresie przejściowym. Wiatr znów zaczął wiać, jakby zaraz gdzieś miało pojawić się tornado, co wcale nie było jakoś wyjątkowo dziwne dla tego stanu.
Miłem na sobie tylko ten cholerny różowe sweterek, więc mimowolnie na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Mój skrawek brzucha był odkryty, więc jakoś starałem się naciągnąć różowy materiał na dół, by chociaż trochę się zakryć. Jednak po chwili zrezygnowałem, widząc jak Larry się podnosi i otwiera drzwi auta, by po chwili podejść do mnie z brązowawym kocem w kratę. Uśmiechnąłem się pod nosem i obserwowałem, jak chłopak na nowo się kładzie i otula nas obu ciepłym materiałem. Automatycznie się do niego przysunąłem by koc zdołał okryć nas obu, wręcz przytulając się do jego boku.
Larry wydawał się nie mieć z tym problemu, a wręcz przeciwnie, objął mnie ramieniem i pozwolił się w siebie wtulić. Czułem jak oddycha, jak jego klatka piersiowa unosi się regularnie w górę i w dół. Wydawało mi się, że czułem nawet bicie jego serca, bo moja głowa leżała właśnie w jego okolicach.
Zrobiło się o wiele cieplej, więc przeleżeliśmy tak może z półgodziny w zupełnej ciszy. Ja nie wiedziałem co miałbym powiedzieć, a Larry wyglądał, jakby cały ten czas intensywnie się nad czymś zastanawiał, spoglądając na mnie co jakiś czas. Pewnie zasnąłbym, gdy chłopak w którymś momencie nie wypowiedział mojego imienia. Otworzył uchylone wcześniej oczy i spoglądając na niego dałem mu znak, że go słucham.
-Wiesz Sal, cholernie cię lubię.- powiedział, co trochę mnie zaskoczyło. Jakbym przez te wszystkie lata które się znamy tego nie zauważył. Larry na chwilę się zaciął, wziął duży wdech i wydech po czym spojrzał prosto w moje oczy. Lekko podniosłem się na łokciach, nie chcąc by ten musiał aż tak zadzierać głowę w dół.
-Też cię lubię Larry.- odparłem szybko, nie zastanawiając się zbytnio nad tym co drugi chciał potem dodać. To było chyba oczywiste, że się lubimy prawda? nawet jeśli nasza relacja ostatnio zrobiła się trochę inna, niż była zawsze.
Mimo wszystko Larry cholernie rzadko rozmawiał o uczuciach, więc ucieszyłem się z jego słow. Delikatnie się do niego uśmiechnąłem na potwierdzenie moich słów. Ten jedynie spojrzał na mnie oddając uśmiech, ale ten jego nie był tak szeroki jak mój, był słaby, a jego spojrzenie stało się mętne. Chciał mi coś powiedzieć, widziałem to, przez co zacząłem się stresować, mimo że wcześniej w jakiego towarzystwie praktycznie nigdy tego nie robiłem.
CZYTASZ
Cigarettes || Sally x Larry
RandomMiasto Edmond w wietrznym stanie Oklahoma od zawsze rządziło się swoimi prawami i kuriozalnymi zasadami. Większość uczniów uczęszczających do placówki nazwanej "Oklahoma Christian High School", szerzej znaną pod potoczną nazwą "Katol" miało wiele ok...