thinking

254 24 0
                                    

Jestem tchórzem. Po prostu i tak zwyczajnie. Od tamtego dnia zaledwie minęło kilkanaście godzin, a dalej gdzieś w podświadomości przeżywałem swoje słowa w kółko i kółko. Wydaje mi się czasami, że jestem okropnym człowiekiem, zazwyczaj takie myśli szybko ulatywały, ale nie tym razem. Moje myśleć jedynie coraz bardziej się pogłębiały i krążyły dalej w tym nieskończonym kole - mojego jakże okropnego zachowania.

Czasami jak tak nad sobą myśle to wydaje mi się, że szkoła chrześcijańska nic mi nie dała, oprócz znania każdej modlitwy na pamięć. Ani nie jestem lepszym człowiekiem, ani lepszą wersją siebie. Ciągle te same błędy w kółko i kółko. To trochę dobijające jak nie widać poprawy - zwłaszcza mnie to dobijało nadzwyczaj.

Całe swoje życie spędzam nad byciem tym „najlepszym" i tym co „ma i może wszystko", ale kiedy zdarzają się później takie sytuacje, mam ochotę stwierdzić, że poza wiedzą książkową nie mam żadnej wiedzy o prawdziwym życiu. A to jest najbardziej dobijające.

„Koniec tych myśli." - pomyślałem w końcu na głos wstając z łóżka i chwytając od bardzo dawna swój mundurek szkolny, który leżał jak zwykle na oparciu krzesła. Ten to dawno nie widział światła słonecznego...

Zanim jednak zszedłem na dół musiałem się kilka razy przejrzeć w lustrze i poukładać me niesforne włosy, które w każdej możliwej chwili wykorzystywały moją nieuwagę i zaczynały się plątać bądź rozwalać z upięcia.

Gdy już to zrobiłem od razu chwyciłem plecak i zszedłem na dół po schodach, mijając przy tym mych rodziców. Mała koścista kobieta przemykała obok mnie jak persching - nie wiedziałem nawet czemu jej tak śpieszno, lecz nawet nie spytałem. Nie widziałem sensu. Ubrałem buty i wypowiedziałem cicho „wychodzę",
ale to już było bardziej do mnie samego niż do nich.

Nim się obejrzałem byłem już pod szkołą i dopiero teraz wszystko do mnie dotarło z większym impetem. Wszystkie moje słowa wypowiedziane wczoraj, wszystkie moje gesty i czyny, wszystkie myśli kłębiły się oszalałe i biegały w mojej głowie jak opętane. Ręce samoistnie drżały, a głowa co jakiś czas samoistnie się przekręcała - coś w rodzaju tiku nerwowego.

Cholernie się bałem spotkać Johnsona i byłem cholernym tchórzem.

Kiedy przekroczyłem próg szkoły poczułem jak zimny pot mnie oblewa, ale nie chciałem tego po sobie poznać, więc dzielnie i pewnie kroczyłem przed siebie.

Pierwszy raz od długiego czasu naprawdę chodziłem ze spuszczoną głową w dół. Muszę przyznać - dziwne przeżycie od momentu, kiedy poznałem postrach tej szkoły, który był moim przyjacielem - Travisa. Z nim nie musiałem tego już robić.

Może sęk był w tym, że nie chciałem napatoczyć się wzrokiem na Larrego, bo było mi wstyd. Kto wie.

Kiedy szedłem szybkim krokiem, który był cały czas wlepiony w podłogę poczułem jak na kogoś wpadam. Szybko spojrzałem na tę osobę - był to na całe szczęście Todd.

-Witam cię mój- i w tym momencie zaczął się dusić... bądź po prostu kaszleć - mój drogi.- szybko dokończył.

-Tak, cześć, wszystko w porządku?- spytałem szybko dalej wlepiając swój wzrok w buty.

-Miło że pytasz, wszystko jest super.- kiedy to powiedział wlepiłem tym razem w niego wzrok i jego rude loki które lekko opadały piegatemu na czoło. -A ty? Jak tam?- spytał mnie przybliżając się do mnie jeszcze bardziej.

-Tak wsz- i tutaj już nie mogłem tego wytrzymać. -Sorry Todd, ale co ty tak jebiesz?- spytałem prosto z mostu bez żadnych gierek wstępnych.

-Co?- spytał wąchając zarazem rękaw swojej koszuli. -Nie no normalnie pachnę...- stwierdził.

Cigarettes || Sally x LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz