trash

178 22 0
                                    

Słońce lekko świeciło przez rolety, które wiecznie były na zasłonięte. Światło lekko się rozpraszało po całym pokoju i również po mnie całym. Byłoby to całkiem przyjemne ciepło, gdyby nie nagły ból głowy. Niewiele myśląc wstałem i udałem się od razu do łazienki chwiejnym krokiem, by się umyć.

Moje całe ubrania były przesiąknięte wódką, a ja sam waliłem potem.

Woda leciała mi prosto do oczu z całymi mydlinami z szamponu, ale wciąż ten ból nie był tak samo duży jak ten głowy.

Kiedy wyszedłem w końcu z łazienki, po całym ogarnięciu się zszedłem na dół po jakieś jedzenie, jednak cały wieczór i cała noc byłem na głodzie.

Na dole standardowo siedziała moja matka z ojcem i oczywiście dyskutowali o czymś.

-Dzień dobry.- powiedziałem i podszedłem do lodówki.

-Gdzie byłeś wczoraj słońce?- spytała moja matka.

-Z chłopakami, standardowo.- odpowiedziałem, naprawdę jedyne czego mi brakowało to matka przypominająca o tym jakim debilem jestem.

-Mogłeś powiedzieć, że idziesz się upić.- odpowiedział ojciec, niby żartobliwie, ale w jego głosie było ewidentne zdenerwowanie.

Zamknąłem lodówkę nie chcąc słuchać tego wszystkiego i ruszyłem do przedpokoju, by ubrać swoje buty.

-Idę, ale nie pić, tylko do sklepu.- odpowiedziałem z irytacją w głosie i wyszedłem z domu.

Szedłem do najbliższego monopolowego po jakieś pierwsze lepsze tabletki na ból głowy. Bez telefonu w kieszeni i z kilkoma złotymi czułem się strasznej pusto. Zazwyczaj chodzę z telefonem w ręce, lecz to najmniejszy problem, gdyż moje włosy były dalej mokre i wręcz się z nich lało, a ramiona mojej bluzy były już całkiem mokre.

Twierdząc, że i tak niedługo będę w domu i już nikogo nie spotkam, nie mam się czego wstydzić i wszedłem do malutkiego sklepiku od razu kierując się do półki z różnymi lekami. Wziąłem pierwsze lepsze opakowanie i ruszyłem do lady.

Za ladą była jakaś niska kasjerka, czarne ewidentnie farbowane włosy i kolczyk we brwi. Typowe.

-8,99.- powiedziała ponurym głosem, na co ja położyłem dwie pięciozłotówki i szybko bez żadnego słowa wyszedłem ze sklepu.

Kiedy tak szedłem do domu, nagle poczułem jak ktoś od tylu mnie łapie za ramie.

-Hej Sal.- był to Todd, rudy chłopak, który poprzedniej nocy jeszcze był przećpany.

-Cześć Todd.- powiedziałem stając w miejscu i lekko przytulając chłopaka. -Jak tam?- spytałem.

-Pisałem do ciebie dziś rano, ale nie odpisałeś i tak zmierzałem do twojego domu, by trochę spędzić z tobą czasu.- powiedział chłopak, lecz już wiedziałem że coś nie gra, bądź rudzielec czegoś ode mnie chce.

-Co jest naprawdę Todd?- spytałem dalej ruszając w stronę mego domu.

-Dobra, chciałem się spytać czy mógłbyś mi pożyczyć trochę pieniędzy...- zaczął chłopak, a ja nawet nie musiałem się zastanawiać nad odpowiedzią, bo już dobrze wiedziałem co zamierzam powiedzieć.

-Na co tym razem?- spytałem tylko, by się upewnić.

-No wiesz, do domu, na jedzenie i na...- chłopak sam chyba nie wiedział co wymyślić.

-Nie Todd, nie dam ci się zaćpać, masz małą siostrę w domu i matkę, która jest uzależniona od każdego rodzaju syfu, musisz się ogarnąć i już przestać.- powiedziałem dosadnie, lecz ten chyba się nie spodziewał takiej odpowiedzi. Pewnie liczył na typowe „tak".

-Śmieć.- usłyszałem tylko i ruszył w przeciwną stronę, pewnie do swojego domu. Nie żeby pierwszy raz coś takiego się działo, lecz to zdecydowanie nie jest dobre, ani dla jego siostry, ani dla niego samego. A co najgorsze - jego siostra nie ma nikogo innego.

Westchnąłem cicho i wszedłem powoli do domu z góry ruszając do kuchni po wodę, by zapić czymś lek.

W kuchni już nikogo nie było, co oznaczało że rodzice albo są w drugiej części domu u siebie w sypialni, albo u sąsiadów. Ani jedno, ani drugie nie robiło mi większej różnicy szczerze mówiąc.

Wziąłem leki i ruszyłem na górę po telefon, który okazał się totalnie rozładowany. Nie chciałem w tej sytuacji siedzieć w domu, więc podłączyłem go do powerbanka od razu włączając go, wziąłem przy okazji klucze i portfel i ruszyłem w stronę mieszkania Morrisonów.

Kiedy szedłem tak chwilę już, czułem jak przychodzi mi powiadomienie za powiadomieniem, więc postanowiłem wyciągnąć ciągle podłączony telefon i zobaczyć kto to.

Były tam wcześniej wspomniane wiadomości od Todda, kilka od Travisa i Philipa, a co najważniejsze od samego Larrego.

Niewiele myśląc pierwsze co zrobiłem to włączenie czatu z Larrym.

Od: Larry;
Przepraszam Sal naprawdę nie chciałem tak uciec, nie chce po prostu żeby między nami się zepsuło mimo to ze ja sam nie uważam tego za błąd. mam nadzieje ze między nami w porządku.

Oczywiście, że było między nami w porządku, nie mogłoby być inaczej.

Będąc już pod blokiem Morrisonów zauważyłem jak z klatki wychodzi sam Johnson, który tam również mieszka - w tej samej melinie.

-Hej.- powiedział Larry i podszedł do mnie, na co ja tylko go przytuliłem i się nawet nie odezwałem. -Między nami w porządku, prawda?- spytał, a ja mruknąłem ciche „jasne".

-Idę właśnie się zająć Alissą.- westchnąłem cicho, odrywając się od wyższego chłopaka. Muszę przyznać, był wyjątkowo ładnie dziś ubrany.

-Nie wspominałeś, że dobrze ci się układa z Toddem.- powiedział z pytającym wzrokiem.

-Jak byłem w sklepie to spotkałem Todda i ten znów jest na głodzie i prosił mnie o pieniądze, nie chce żeby jego siostra musiała go znosić cały dzień sama. Jeszcze by niechcący coś jej zrobił.- odpowiedziałem, a Larry jedynie ciężko westchnął.

-Rozumiem, wczoraj na imprezie jak ciebie nie było to nawet się mnie pytał o pieniądze, mimo że każdy wie że ja ich nigdy nie mam.- odpowiedział lekko się śmiejąc.

-Dobra, ja lecę do Morrisonów.- powiedziałem i przytuliłem na pożegnanie chłopaka i pocałowałem go w policzek.

Pocałowałem go w policzek. Kretyn. Nie powinienem zwłaszcza po ostatniej nocy. Larry się nie odezwał tylko posłał mi ciepły uśmiech i poszedł w swoją stronę. Przynajmniej tyle.

Ruszyłem w głąb klatki schodowej i zaraz po tym do mieszkania Todda i jego matki.

Zapukałem kilka razy i otworzyła mi sama mama dwójki rodzeństwa.

-Dzień dobry Sal, dawno cię tutaj nie było. Wchodź słońce.- powiedziała niska kobieta, jej twarz była lekko mówiąc - poniszczona, włosy to było samo siano a jej dłonie jak suchy papier.

-Dzień dobry prze Pani, przyszedłem do Alissy, mógłbym ją dzisiaj wziąć na spacer?- spytałem od razu.

-Alissa! Chodź mamy gościa!- zawołała starsza kobieta małą dziewczynkę.

-Hej Sally!- wykrzyczała mała ruda dziewczynka, była zaskakująco podobna i do matki i do Todda.

-Chcesz iść dzisiaj z Salem się gdzieś przejść na spacer?- spytała starsza kobieta, na co Alissa żywiołowo pokiwałem głową na tak i od razu poszła ubrać buty.

-Uważaj tylko Sal na nią.- powiedziała zachrypniętym głosem. -Todd ostatnio nam daje w kość, niech ma trochę zabawy.- powiedział uśmiechając się smutno, na co ja pokiwałem lekko głową i wyszedłem z małą dziewczynką za rękę z mieszkania.

Cigarettes || Sally x LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz